Perspektywa Charlotte
Przez następnych kilka dni dopełniałam wszelkich formalności, aby opuścić watahę i udać się do Silvermoon City.
Wychodziłam wcześnie i wracałam późno każdego dnia, tylko po to, żeby uniknąć spotkania z Laysonem. Bez względu na to, jak bardzo się starałam, wciąż byłam świadkiem jego wyraźnej sympatii do Grace.
Ona uwielbiała pływać, więc kazał usunąć wszystkie drzewa wiśni, które razem posadziliśmy, aby zbudować dla niej prywatny basen. Kiedy Grace źle się poczuła, odwołał ważne spotkanie i czuwał przy niej przez całą noc. Jeśli mimochodem wspomniała, że podoba jej się jakaś biżuteria, następnego dnia znajdowała się na jej toaletce.
Całą łagodność, troskę i uznanie, które kiedyś mi okazywał, teraz bez reszty poświęcał Grace.
Nie kurczowo się go trzymałam, ani nie wpadałam w histerie, jak to miałam w zwyczaju. Po cichu na to wszystko patrzyłam, jakby z zewnątrz.
Czekając na załatwienie formalności, zaczęłam pakować swoje rzeczy.
Najpierw uporządkowałam bagaż. Potem zebrałam szkice, które narysowałam Laysona, listy miłosne, które do niego napisałam, i albumy, które stworzyłam, aby wyznać mu swoje uczucia. Podarłam je na strzępy i wrzuciłam do dużego kartonowego pudła, planując wszystko wyrzucić.
Kiedy wyszłam z domu z workiem śmieci w ramionach, przypadkiem wpadłam na Laysona, który właśnie wrócił do zamku. Niosł małe pudełko z ciastkami, prawdopodobnie coś, co kupił dla Grace.
Spuściłam wzrok, udając, że go nie widzę, i przygotowałam się, żeby przejść obok bez patrzenia.
Ale wtedy Layson nagle złapał mnie za nadgarstek.
Ścisnął mnie mocno, a jego głos był niski i groźny. "Charlotte, ukrywałaś się przede mną przez ostatnie dni? To twoja nowa sztuczka?"
"Nie ukrywałam."
Pochylił się bliżej, badając moją unikającą wzroku twarz.
"Nie ukrywasz się przede mną? To dlaczego wychodzisz wcześnie i wracasz późno każdego dnia? Dlaczego odwracasz się, gdy tylko mnie zobaczysz, i odmawiasz rozmowy? Czyżbyś mnie unikała?" Jego głos brzmiał głęboko, gdy wpatrywał się we mnie z przytłaczającym poczuciem ucisku. "Dlaczego? Tylko dlatego, że jestem teraz z Grace?"
"Nie, nie o to chodzi. Wasza Wysokość, jesteś ze swoją przeznaczoną partnerką. Powinnam być szczęśliwa. Naprawdę życzę wam obojgu szczęścia i niech Bogini Księżyca błogosławi waszą miłość na zawsze. I nie martw się. Już cię nie lubię. Nigdy więcej nie nazwę cię niczym niestosownym."
Mówiłam spokojnym, wręcz chłodnym tonem, jakby stwierdzała doskonale rozsądny fakt.
Jednak wyraz twarzy Laysona pociemniał w jednej chwili. "Nie lubisz mnie? Charlotte, czy próbujesz w ten sposób zwrócić moją uwagę?"
Obserwował moją twarz, jakby mnie analizował. Kiedy lekko się spięłam, jego głos nabrał jeszcze większej pewności siebie.
"Raz mi się wyznałaś i cię odrzuciłem. Kręciłaś się wokół mnie każdego dnia, a ja cię ignorowałem. Teraz zmieniłaś taktykę i próbujesz grać niedostępną?"
Zbliżał się do mnie krok po kroku. Wtedy dostrzegł pudełko w moich ramionach i wydał z siebie zimny śmiech.
"Napisałaś do mnie tyle listów i potajemnie narysowałaś niezliczone portrety, i goniłaś za mną przez pięć długich lat. Teraz mówisz, że nagle już mnie nie lubisz? Charlotte, nie uważasz, że to śmieszne?"
Podniosłam głowę i w milczeniu obserwowałam stojącego przede mną mężczyznę. Tak, to brzmiało absurdalnie. Naprawdę go kochałam, więc nikt nie uwierzyłby, że już mi na nim nie zależy.
Ale taka była prawda.
"Wasza Wysokość, kochałam cię długo, ale ty nigdy nie czułeś tego samego. Właściwie to nawet mnie nienawidzisz. Więc już odpuściłam."
Po tych słowach ominęłam go i wrzuciłam wszystkie związane z nim przedmioty do śmietnika.
Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że wyraz twarzy Laysona stał się chłodniejszy, a jego spojrzenie głębokie i nieodgadnione. Kiedy stałam tam niepewnie, nagle usłyszałam jego zimny głos.
"Udawaj dalej. Charlotte, widziałem, jak dorastasz. Wiem dokładnie, co myślisz. Rozpieszczam cię, ale nigdy nie będziemy razem!"
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego nie mógł mnie kochać. Czy dlatego, że był przyjacielem mojego ojca? Bo był ode mnie 20 lat starszy? A może to tylko marne wymówki, żeby móc mieć nas obie naraz?
















