**Perspektywa Maeve**
Żadne słowa nie mogłyby w pełni oddać tego, co czułam w tamtej chwili. Czy dobrze go usłyszałam?
Ja… mogę pójść na przyjęcie Sarah?
– Dlaczego ona może przyjść? – jęknęła marudnie Sarah. – To moje przyjęcie urodzinowe!
Ojciec podszedł do otwartych drzwi samochodu i czule poklepał ją po wystrojonej głowie.
– Wiem, najdroższa, ale rodzina królewska wie, że mam dwie córki. Oczekują, że książę Xaden spotka was obie na przyjęciu.
Czułam na sobie ostre spojrzenie Victorii, które przeszywało mnie niczym sztylety. Przełknęłam ślinę, celowo unikałam z nią kontaktu wzrokowego.
Powinnam była się domyślić. Tak naprawdę wcale mnie tam nie chciał.
– Zatem… po co jej nowa sukienka?
– Wyobraź sobie, co by było, gdyby rozeszła się wieść, że źle traktuję moją córkę. Reputacja, na którą nasza rodzina tak ciężko pracowała, ległaby w gruzach. Chyba nie chcesz, żeby Książę Alfa się na mnie rozgniewał, prawda?
Sarah nadąsała się.
– Cóż… nie, ale…
– Wiesz co? – zagruchał ojciec. – Może tym razem kupisz sobie pięć nowych sukienek? Jakichkolwiek zechcesz.
– Chcę dziesięć!
Ojciec uśmiechnął się, a ten widok sprawił, że poczułam ukłucie w piersi.
– Wszystko dla mojej księżniczki.
Nigdy nie widziałam go takiego, chyba że chodziło o moją siostrę. Zrobiłby wszystko, by widzieć ją szczęśliwą, by spełnić jej marzenia.
A na mnie, gdy szłam do samochodu, nie rzucił nawet przelotnego spojrzenia.
Nasz kierowca zamknął za mną drzwi i opuściliśmy Moonstone, udając się do stolicy. Sama jazda była dość prosta, mimo że trwała godzinę, a Sarah przetrwała całą podróż, siedząc tak daleko ode mnie, na ile pozwalał samochód, nie odzywając się przy tym ani słowem. Nie przeszkadzało mi to – rzadko miałam okazję odwiedzać stolicę, a co dopiero opuszczać siedzibę stada, więc wykorzystałam tę sposobność, by chłonąć jak najwięcej z otoczenia.
Krajobrazy, budynki, ludzie…
Chciałam doświadczyć wszystkiego tak, jakby to był ostatni raz.
W stolicy było coś, co zawsze zapierało mi dech w piersiach, a gdy wysiedliśmy z samochodu, powód tego zachwytu uderzył mnie ponownie. Z nowoczesnymi wieżowcami i czystymi ulicami pełnymi szczęśliwych ludzi, to miejsce stanowiło zupełne przeciwieństwo zimnego, konserwatywnego stada rządzonego przez mojego ojca, gdzie zawsze musiałam stąpać po cienkim lodzie.
Wdychając świeże powietrze stolicy, poczułam się lekka jak piórko.
Ale to było terytorium Sarah, nie moje. Znała to miejsce jak własną kieszeń, czy to spotykając się z przyjaciółmi, czy robiąc zakupy na własną rękę.
Gdy zwiedzałyśmy największe centrum handlowe w stolicy, zatrzymując się w każdym ekskluzywnym butiku, jaki Sarah zdołała znaleźć, stało się oczywiste, że nie miała zamiaru kupować niczego dla mnie. Każda sukienka, którą wybierała i przymierzała, odpowiadała wyłącznie jej gustom. Upewniła się też, że będę zajęta, każąc mi chodzić za sobą i nosić wszystkie jej pudła i torby.
Zdawało się nie mieć znaczenia, że oznaczało to nieposłuszeństwo wobec rozkazów ojca. Była w pełni zdeterminowana, by trzymać mnie na uboczu tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Ten dzień należał do niej.
– Kocham ten sklep! – wykrzyknęła Sarah, gdy sprzedawca kasował jej rzeczy. – Zawsze znajduję tu takie piękne sukienki!
– Są tak piękne, jak nosząca je kobieta. – Sprzedawca uśmiechnął się do zachwyconej twarzy Sarah, po czym zwrócił się do mnie, a jego uśmiech błyskawicznie znikł, gdy podawał mi torbę. Oczywiście był jednym z wielu, którzy zakładali, że jestem zwykłą służącą, omegą. – Tylko ich nie pobrudź.
Westchnęłam, biorąc torbę. To będzie długi dzień.
Minęły godziny, odkąd zaczęłyśmy zakupy, a słońce zaczęło już zachodzić. Byłam przytłoczona stertą zakupów Sarah, ale ona wciąż nie była usatysfakcjonowana. Włóczyłyśmy się więc po ostatnim butiku z jej listy.
Nagle jedna sukienka szczególnie przykuła mój wzrok. Nie ze względu na swoją ekstrawagancję, nie miała też na metce nazwiska modnego projektanta. Była to prosta, biała sukienka z szyfonu z delikatną koronką na gorsecie i rękawach; można by ją pomylić z jedną z koszul nocnych Sarah, ale w tej prostocie kryło się piękno. Żadna z innych dziewczyn, które rywalizowały o względy Księcia Alfy, nie założyłaby takiej sukienki.
I to, pomyślałam, czyniło ją wyjątkową.
– Hm, a może ta? – zaproponowałam. – Nie jest tak luksusowa, ale wciąż całkiem śliczna…
– Czy ty w ogóle słyszysz samą siebie? – prychnęła z pogardą, nie racząc nawet spojrzeć w moją stronę. – Jeśli nie jest wystarczająco wykwintna, by przyciągnąć uwagę księcia Xadena, to nie chcę mieć z nią nic wspólnego. A teraz bądź grzecznym kundlem i trzymaj gębę na kłódkę.
Zacisnęłam szczękę.
– Próbowałam tylko…
– Skoro tak bardzo ci się podoba, to dlaczego jej nie przymierzysz? – mruknęła, rozproszona krzykliwym rzędem różowych sukienek. – Nudna sukienka dla nudnej służącej.
Jej niegrzeczne uwagi sprawiły, że aż się we mnie zagotowało, ale milczałam.
W końcu potrzebowałam stroju na jej urodziny. Patrząc na tę sukienkę, wiedziałam, że mogłam trafić znacznie gorzej, jeśli chodzi o dostępne opcje, a z pewnością nie czułabym się komfortowo w czymś w stylu Sarah.
Może powinnam ją przymierzyć…
Po kilku minutach w przymierzalni wyszłam w prostej sukience.
I przez chwilę Sarah wyglądała na wręcz osłupiałą.
– Jest…
– Piękna! – Przechodząca grupa dziewczyn zatrzymała się, by gapić się na mnie w tej kreacji, przyciągając tym samym uwagę innych klientów w pobliżu. Nie mogłam powstrzymać rumieńca na ten nagły przypływ zainteresowania. – Wygląda, jakby była uszyta dla ciebie!
Co?
Spojrzałam w pobliskie lustro, niezręcznie bawiąc się rękawami. Jasne, sukienka była bardziej w moim guście niż cokolwiek innego, co widziałam w centrum handlowym, i była przyjemna w dotyku, ale… zostać nazwaną piękną?
Nie zasługiwałam na to miano.
– To najbrzydsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam – warknęła Sarah, posyłając mi nienawistne spojrzenie, czym aż mnie wzdrygnęła. – Zdejmij to natychmiast i zabierz mi to z oczu!
Pchnięta w stronę przymierzalni, posłusznie przebrałam się w swój zwykły strój i opuściłyśmy butik… bez sukienki.
Gdy szłyśmy do samochodu, uraza biła od niej falami.
Kiedy ostrożnie ładowałam sukienki Sarah do bagażnika, usłyszałam, jak zwraca się do naszego kierowcy:
– Czekaj tu. Niedługo wrócimy.
Gdy tylko zamknęłam klapę, chwyciła mnie za nadgarstek i odciągnęła od samochodu.
Jej nagła stanowczość wywołała we mnie złe przeczucia.
– Gdzie idziemy?
– Mam dla ciebie prezent.
I z tymi słowami poprowadziła mnie dalej w labirynt ulic stolicy.
Wkrótce stanęłyśmy przed wejściem do alejki w części miasta, której nie znałam – i której nie miałam ochoty nigdy więcej odwiedzać. Wielkie budynki górowały nad nami, a ich obecność w zapadającym zmierzchu zwiastowała nieszczęście. Mężczyźni cuchnący alkoholem i skąpo ubrane kobiety omega zaśmiecali ulicę, promieniując grzechem i kłopotami.
– Dlaczego tu jesteśmy? – zapytałam, nerwowo rozglądając się dookoła. – Powinnyśmy iść.
Dziewczyny takie jak my tu nie pasowały.
Nawet w oczach Sarah czaił się strach, ale pozostała nieugięta.
– Nie, jeszcze nie wychodzimy.
Podeszła do pobliskiego handlarza alkoholem i wkrótce wróciła z podejrzanie wyglądającym żółtym napojem.
– To dla ciebie – powiedziała Sarah z uśmiechem, który tylko spotęgował mój niepokój. – Potraktuj to jako mój prezent.
Nie miałam dużego doświadczenia z alkoholem. Te kilka razy, kiedy pamiętałam, że wzięłam łyk czy dwa, zdarzały się tylko na spotkaniach towarzyskich, w których pozwalano mi uczestniczyć jako córce stada Moonstone. Mając w pamięci bycie otoczoną przez dystyngowanych, krytycznych nieznajomych i rodzinę, która gardziła samym moim istnieniem, a także czując ten silny i nieprzyjemny aromat – nie pałałam chęcią spróbowania tego specyfiku.
Zwłaszcza nie w tym miejscu, które cuchnęło kłopotami.
– Ja… nie chcę tego – skrzywiłam się, powoli cofając. – Proszę, Sarah, chodźmy stąd. To nie jest bezpieczne…
Nagle jej ręka wystrzeliła i szarpnęła mnie w ciemność alejki. Miałam niewiele czasu na przetworzenie tego, co się dzieje, a co dopiero na obronę; zdołała powalić mnie na ziemię i wlać mi trunek do gardła. Natychmiast ostry, gorzki smak i specyficzny zapach rośliny przytłoczyły moje zmysły, wywołując mdłości.
Z trudem próbowałam wstać. Nawet podmuch wiatru mógłby mnie przewrócić.
– Co… – zakaszlałam – co to było?
– Tylko kieliszek alkoholu… z dodatkiem esencji Ylang.
Ylang…?
– To nie trucizna. Ma cię rozluźnić… – powiedziała z lubieżnym uśmieszkiem – żeby jakiś facet, albo i pięćdziesięciu, przeleciało cię do woli. Skoro słynny stołeczny burdel jest tuż obok, nie będą w stanie odróżnić cię od jednej z tych ulicznic… więc równie dobrze możesz się położyć i przyjąć to jak nędzny kundel, którym jesteś.
Byłam przerażona. To był nowy poziom podłości, nawet jak na nią.
Ogłuszające dudnienie zaczęło rozbrzmiewać w całym moim ciele, choć nie potrafiłam określić, czy to ze strachu, oburzenia, afrodyzjaku, czy jakiejś potężnej mieszanki tych trzech rzeczy. Coś gorącego, dzikiego i zupełnie nieznanego poruszyło się we mnie. Dysząc i drżąc, czułam, jakby opanowywała mnie straszliwa gorączka.
Czy to jest…?
Sarah obserwowała mnie.
– Już masz ruję – zauważyła, brzmiąc na zaskoczoną. – Co za potężny koktajl.
– Sarah, proszę…
– Miłej nocy z wilkami – zachichotała.
I tak po prostu zniknęła.
Czas płynął inaczej pod wpływem narkotyku, a w głowie mi się kręciło. Ale jedna rzecz była pewna…
Grupa mężczyzn zmierzała w moją stronę chwiejnym, pewnym siebie krokiem. Czułam alkohol bijący od ich ciał i wiedziałam, po co tu przyszli. Sarah może nie zamierzała mnie zabić tym drinkiem, ale mimo to skazała mnie na śmierć.
Jeden z mężczyzn pożerał mnie wzrokiem.
– Wyglądasz, jakby przydało ci się towarzystwo, mała damo.
Zamarłam, wciskając się w ścianę alejki z całą siłą, jaką mogłam z siebie wykrzesać. Odurzona czy nie, to była moja pierwsza ruja i byłam bezsilna wobec jej wpływu. Wszystko, czego pragnęło moje ciało, to ulec woli tych przerażających mężczyzn, a ja…
Nie mogłam na to pozwolić!
– O-odsuńcie się ode m-mnie – spróbowałam warknąć. – N-nie chcę was!
Inny mężczyzna zaśmiał się.
– Wygląda na to, że trafiła nam się zadziorna sztuka, panowie.
Łzy zaczęły napływać mi do oczu.
– O-ostrzegam was!
– No chodź, mała – wybełkotał trzeci, wyciągając w moją stronę swoje wielkie, groteskowe łapska. – Pozwól nam się zabawić…
Serce podeszło mi do gardła i z trudem łapałam powietrze, zamykając mokre od łez oczy. Nie mogłam dłużej opierać się rui – te żądze były duszące i czułam, że nie będę mogła oddychać, jeśli im nie ulegnę. Lada chwila moja słabnąca determinacja pęknie i utknę z tymi zbirami na całą noc…
– ZOSTAWCIE JĄ!
…a przynajmniej tak myślałam.
















