Popołudniowe słońce wlewało się przez baldachim klonowych liści, malując plamiste cienie, które tańczyły po świeżo skoszonej trawie. Drobiny kurzu lśniły w złotych promieniach, tworząc niemal magiczną atmosferę na podwórku. Zniszczone dłonie Henryka zaciskały się na kolanach, gdy kucał nisko, a jego zwykle surowe rysy łagodniały, gdy obserwował zdecydowaną małą postać przed sobą. Jego wytarte dżin
















