Uderzenia basu wibrowały w kościach Zofii, gdy przeciskała się przez słabo oświetlony klub, a jej umysł spowijała mgła szampana i niepewności. Migotanie neonów i gorąco z zatłoczonego parkietu sprawiały, że czuła się jednocześnie oderwana od rzeczywistości i przez nią pochłonięta. Nie powinna tu być – zwłaszcza dziś wieczorem, w noc przed swoim ślubem – a jednak była.
Przy barze go zauważyła. Jego wzrok był na niej skupiony od momentu, gdy tylko weszła. Ciemne oczy, ostre rysy twarzy, ubrany w nienagannie skrojony garnitur – wyglądał jak ktoś, kto tu nie pasuje, podobnie jak ona. A jednak stał tam, z whisky w dłoni, a wokół niego unosiła się aura nonszalancji niczym płaszcz.
– Kolejny szampan dla przyszłej panny młodej? – zapytał, a jego głos przebił się przez hałas. W jego tonie nie było drwiny, ale pobrzmiewało w nim coś w rodzaju zrozumienia, jakby widział w niej więcej, niż chciała ujawnić.
Ręka Zofii instynktownie powędrowała w kierunku pierścionka zaręczynowego, przypomnienia wszystkiego, czym miała być. – Skąd wiesz…?
– Masz ten błysk w oku. – Upijał łyk drinka, a jego wzrok ani na chwilę nie opuszczał jej twarzy. – Wyglądasz, jakbyś stała na krawędzi czegoś wielkiego i nie była pewna, czy skoczyć, czy odejść.
Jego słowa przeszyły ją dreszczem, niepokojącym echem jej własnych myśli. Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, ale prawda była taka, że nie mogła. Ethan był idealny na papierze – mężczyzna sukcesu, przystojny, stabilny. A jednak coś w tym wszystkim wydawało się puste, nawet teraz.
– Nie uciekam – wymamrotała, prawie do siebie, ale on ją usłyszał.
– To dlaczego tu jesteś? – Uniósł brew. – Noc przed ślubem. To nie wygląda na zachowanie kogoś pewnego swoich wyborów.
Ścisnęło ją w piersi. Nie powinien jej oceniać, a jednak miał rację. Bąbelki szampana w jej krwiobiegu sprawiały, że czuła się nieważka, ale też krucha, jak szkło czekające na rozbicie.
– Jestem Gabriel – powiedział, nie dając żadnych dalszych wyjaśnień.
– Zofia. – Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, ale gdy tylko jej imię padło, poczuła się lżej, jakby mniej obciążona.
– Miło cię poznać, Zofio. – Jego usta wykrzywiły się w półuśmiechu, który nie sięgał jego oczu. – Chyba nie jestem w najlepszej sytuacji, żeby oceniać. Prawdopodobnie jestem tu z tego samego powodu co ty. – Wziął długi łyk, a whisky zniknęła za jednym zamachem.
– Jaki to powód? – zapytała Zofia, opierając się o bar, jakby mógł ją zakotwiczyć.
– Złamane serce. – Jego głos był niski, ledwo słyszalny ponad muzyką, ale wyczuła w nim ciężar. – Przyłapałem moją dziewczynę, z którą byłem trzy lata, z innym mężczyzną. Dziś wieczorem.
Zofia zamrugała, a te słowa uderzyły w nią mocniej, niż się spodziewała. – Jest mi… przykro.
Wzruszył ramionami, ale ten ruch był sztywny, bolesny. – Niepotrzebnie. Chyba byłem ślepy na to, co miałem przed sobą. – Jego wzrok powędrował w dół, na jej pierścionek zaręczynowy. – Ale w końcu nie tylko ja jestem ślepy, prawda?
Pomieszczenie lekko się zakołysało, na co złożyło się zbyt dużo szampana i wirująca burza emocji. Powinna poczuć się urażona jego insynuacją, ale zamiast tego poczuła, jakby otworzyły się drzwi, przez które nie była pewna, czy chce przejść.
– Zatańcz ze mną – wypaliła, a słowa wymknęły się jej, zanim zdążyła je powstrzymać.
Gabriel spojrzał na nią, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. – To chyba nie jest dobry pomysł.
– Może – zgodziła się, czując się odważniej w słabym świetle klubu i pod wpływem delikatnego szumu w żyłach. – Ale może to jest dokładnie to, czego oboje potrzebujemy.
Zawahał się przez chwilę, a potem dopił resztę drinka. – Dobrze – powiedział w końcu, jego głos był szorstki, ale nie niemiły. – Jeden taniec.
Przeszli na zatłoczony parkiet, a muzyka pulsowała wokół nich, zbliżając ich do siebie. Dłonie Gabriela znalazły jej talię, stabilizując ją, gdy się kołysali. Zofia oparła się o niego, jej ciało poruszało się w rytm, a jej umysł był cudownie odrętwiały po raz pierwszy od miesięcy. Ciężar świata, zbliżającego się ślubu, wszelkich oczekiwań i obowiązków zdawał się odpływać.
– Czy on cię uszczęśliwia? – głos Gabriela był ledwie szeptem, a jego oddech ciepły na jej uchu.
Pytanie zawisło między nimi jak gęsta chmura. Ethan miał sens. Ułatwiał jej życie, wygładzał je, jak element układanki, który pasuje tam, gdzie powinien. Ale czy ją uszczęśliwiał?
– Nie wiem – wyszeptała w odpowiedzi, a to wyznanie wydało się jednocześnie zdradą i uwolnieniem.
Gabriel lekko się odsunął, wpatrując się w jej twarz. – Powinnaś wiedzieć.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, świat gwałtownie się przechylił. Alkohol krążący w jej żyłach sprawił, że wszystko wirowało i potknęła się. Ramiona Gabriela mocniej ją objęły.
– Wszystko w porządku? – zapytał, a w jego oczach malowało się szczere zaniepokojenie.
– Potrzebuję trochę powietrza – wymamrotała, próbując się ustabilizować. Migające światła i głośna muzyka były zbyt intensywne, przytłaczały jej zmysły.
Gabriel nie wahał się, prowadząc ją w kierunku wyjścia. Na zewnątrz chłodne nocne powietrze uderzyło w jej skórę, ale niewiele pomogło, by oczyścić mgłę w jej głowie. Próbowała wziąć głęboki oddech, ale nawet to wydawało się zbyt trudne.
– Coś jest nie tak – wymamrotała, mocno opierając się o niego. – Nie piłam aż tak dużo…
– Zaraz zamówię taksówkę – powiedział Gabriel, a w jego głosie słychać było troskę. Ale kiedy sięgnął po telefon, nogi Zofii się pod nią ugięły. Złapał ją, zanim upadła na ziemię, tuląc ją do piersi.
– Nie mogę iść do domu – bełkotała. – Nie mogę pozwolić im zobaczyć…
– Dobrze, dobrze. – Głos Gabriela zdawał się dochodzić z bardzo daleka. – Mam w pobliżu pokój w hotelu. Możesz tam odpocząć, aż poczujesz się lepiej.
Przez mgłę Zofia poczuła, jak unosi się ją do samochodu. Światła miasta rozmazywały się za oknem, a jej głowa opadała na ramię Gabriela. Powinna się bać, wiedziała to gdzieś w oddali. Zamiast tego czuła się bezpiecznie w ramionach tego nieznajomego, bezpieczniej niż czuła się od lat.
Pokój hotelowy był luksusowy, cały w odcieniach kremu i złota. Gabriel delikatnie położył ją na łóżku, natychmiast się cofając. – Ja wezmę kanapę. Po prostu odpocznij.
– Zostań. – Zofia sięgnęła po jego dłoń, a pokój wirował wokół niej. – Proszę. Nie chcę być dziś sama.
Zawahał się przez długą chwilę, a jego wzrok wypełnił konflikt. – Zofio, nie powinniśmy…
Ale ona pociągnęła go w dół do pocałunku, a jej potrzeba pocieszenia, ucieczki, przytłumiła jej lepsze osądy. Usta Gabriela spotkały się z jej ustami początkowo niepewnie, a potem z rosnącą intensywnością, jakby on również tonął, a ona była jego liną ratunkową.
















