Valerie zamarła w szoku, aż zadzwonił jej telefon, przywracając ją do rzeczywistości. Dzwonił prawdziwy kierowca, bo nie mógł jej znaleźć. Wtedy zdała sobie sprawę, że wsiadła do niewłaściwego samochodu.
Szybko przeprosiła i odwołała tamten kurs. Rozłączając się, zauważyła, jak ulice przemykają za oknami, gdy czarny sedan przecinał deszczową noc.
Mateusz nie powiedział, dokąd jadą, co wytworzyło w samochodzie wyczuwalne napięcie.
Z jakiegoś powodu jego obecność była przytłaczająca. Wiedziała, że to jej wina; byli małżeństwem dopiero od trzech dni, a ona go nie rozpoznała, co z pewnością go rozzłościło.
Zdeterminowana, by przełamać lody, Valerie odważyła się zadać pytanie. – Panie Grant, dokąd jedziemy?
Ręka Mateusza spoczywała na kierownicy, a jego palec wskazujący rytmicznie wystukiwał, ale nie odpowiedział na jej pytanie. Zamiast tego zapytał mrocznym tonem: – Dlaczego mnie zablokowałaś? Jego złość była oczywista – najwyraźniej nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go blokuje, a już na pewno nie własna żona.
Valerie szybko sprawdziła swój telefon, tylko po to, by zdać sobie sprawę, że tego dnia prosiła o jego imię, ale zapomniała je zapisać, a teraz zniknął z jej kontaktów.
– Bardzo mi przykro, panie Grant – wydukała. – Często dodaję nowe kontakty do pracy i regularnie usuwam te bez notatek i przez przypadek... – Jej głos ucichł, przytłoczony wstydem.
Jednak jej wyjaśnienie wydawało się go jeszcze bardziej rozwścieczać.
Mateusz rzucił jej krótkie, zimne spojrzenie, a jego myśli ociekały pogardą. "Czy ona w ogóle wierzy w swoje wymówki? Myślała, że nie słyszałem, jak mówi o poznawaniu milionerów wcześniej?" Przyjechał z zamiarem ujawnienia swojej tożsamości i zaoferowania jej pieniędzy w ramach rekompensaty za jej pomoc, myśląc, że być może źle zrozumiał jej intencje.
"Ale teraz widzę, że miałem rację. Ona jest po prostu łowczynią złota. Wyszła za mnie, licząc na wygraną na loterii, a kiedy pomyślała, że jestem bankrutem, zablokowała mnie. Myśli, że teraz może się mnie pozbyć? Za późno! Zaraz się przekona, że nikt nie zadziera ze mną bez poniesienia konsekwencji" – pomyślał z pogardą.
Gdy wyraz twarzy Mateusza się zmienił, Valerie przyjrzała się bliżej samochodowi, zwłaszcza błyszczącemu emblematowi Porsche. W myślach skarciła się. "Było tak ciemno, że nawet nie zauważyłam Porsche. Myślałam, że to po prostu jakiś taksówkarz."
Ale wtedy cień wątpliwości przemknął przez jej twarz, gdy ponownie przyjrzała się samochodowi. – Ten samochód…
– To samochód mojego szefa – odparł Mateusz nonszalancko.
– Ach, pan jest kierowcą. – Valerie zdała sobie sprawę, przypominając sobie, jak ostatnim razem prowadził zwykłego, małego Chevroleta.
Chociaż nie szukała Porsche, wiedziała, że nie są tanie. "Wygląda na to, że jego szef jest bogaty. Nic dziwnego, że ubiera się jak pieniądze – pewnie wszystko na koszt firmy, żeby dobrze wyglądać."
Mateusz nie protestował, tylko rzucił jej spojrzenie w lusterku wstecznym, myśląc z zadowoleniem: "Co, rozczarowana, że jestem tylko kierowcą?"
Planował zawieźć ją do Grant Manor, ale zamiast tego skręcił kierownicą, kierując się prosto do eleganckiego, nowo otwartego kompleksu apartamentów z niewielką liczbą mieszkańców.
Jakiś czas później Mateusz zaparkował, otworzył drzwi i powiedział bez ogródek: – Wysiadaj.
Valerie zawahała się, czując, że ona i Mateusz powinni odbyć poważną rozmowę.
Właśnie gdy miała coś powiedzieć, jego intensywne spojrzenie ją uciszyło i posłusznie podążyła za nim.
Zaprowadził ją na piąte piętro, wpisał kod i otworzył drzwi do mieszkania średniej wielkości z dwoma sypialniami, salonem i oknami sięgającymi od podłogi do sufitu, skierowanymi na południe.
– Mieszkanie jest na moje nazwisko, więc zapomnij o hipotece – zaczął Mateusz. – Do twojego biura jest dwadzieścia minut jazdy, łatwo dojeżdżać. Miejsce nie jest jeszcze w pełni umeblowane. Możesz wybrać, co chcesz; ja zapłacę. Ale w zamian oczekuję, że zajmiesz się niektórymi obowiązkami. Moja praca mnie pochłania i dużo podróżuję, więc nie zawsze będę tutaj. Możesz przyprowadzać przyjaciół; nie będę się wtrącał…
Przytłoczona jego tyrádą, Valerie mu przerwała. – Panie Grant, do czego pan zmierza?
Zatrzymał się, rzucając jej kpiące spojrzenie. – Skoro jesteśmy małżeństwem, powinniśmy razem mieszkać, prawda? Pani Grant.
Jego głos był równy, a jednak uderzył ją jak cios w pierś.
















