Lasy były przerażające, ale musiała być odważna. Dawno minęła pora jej snu, więc było ciemno. Spała smacznie na tylnym siedzeniu samochodu, kiedy obudził ją głośny huk. A potem ich zobaczyła.
Potwory.
Potwory stojące nad ciałem jej ojca.
Zrobiła to, czego nauczył ją ojciec w takiej sytuacji. Cicho wysunęła się z samochodu i zaczęła biec.
– Hej! Ktoś nas widział!
Nie trzeba było długo czekać, by głośne kroki podążyły za nią przez drzewa. Ciemność i cienie rzucane przez pełnię księżyca wyglądały jak drapieżniki gotowe na nią skoczyć, ale nie mogła zamknąć oczu, żeby je odpędzić. Musiała przeżyć. Starała się być cicho, tak jak nauczył ją tata. Stawiać lekkie kroki. Zmieniać kierunek. Starać się nie zostawiać zbyt wielu śladów. Ale ich długie kroki były szybkie i szybko ją doganiały.
W lesie panowała upiorna cisza. Słyszała tylko dudnienie własnego serca, ciężkie oddechy i potwory za sobą. Wydawało się, że wszystko w lesie już wie, jaki będzie jej los. Ale ona miała zamiar walczyć z tym losem. Nie chciała zawieść taty.
Nagle ktoś szarpnął ją za warkocz od tyłu, a ona krzyknęła z bólu, gdy rzucono nią o pień drzewa. Bolała ją głowa, a w ramieniu czuła ból, gdy przewróciła się i próbowała wstać.
– To tylko dziecko, Mike – usłyszała jeden z głosów.
– Widziała nas, a ty właśnie wypowiedziałeś moje pieprzone imię – warknął inny.
Ten zwany Mike złapał ją ponownie, szarpiąc za bolące ramię. Znów krzyknęła i zawołała tatę. Ale wiedziała, że on już nigdy nie przyjdzie. Została zupełnie sama.
– Zrób to szybko i wynośmy się stąd. Robi za dużo hałasu.
Mike wepchnął ją na kolana i usłyszała odgłos przeładowywanego pistoletu. Z cichym płaczem spojrzała w górę, na niebo prześwitujące przez wysokie drzewa, i zobaczyła, jak chmury rozstępują się, odsłaniając księżyc. Tata zawsze jej powtarzał, że Bogini Księżyca zawsze będzie na nią uważać, nawet jeśli on nie będzie mógł. Zamykając oczy, odmówiła ostatnią modlitwę. Nie była zła, że tak to się skończy. Jej rodzice czekali na nią po drugiej stronie.
– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę mieć na sumieniu morderstwa niewinnego dziecka. Zrób to sam.
Słyszała ich ciche kłótnie, gdy promienie księżyca oświetlały jej twarz, napełniając ją spokojem. A potem to poczuła. Ciepłe uczucie ogarniające każdą część jej ciała i wiedziała, że już nigdy nie będzie sama. Może to był dotyk Bogini. Ale najstraszliwszy warkot, jaki kiedykolwiek słyszała, wypełnił jej uszy. Po chwili zdała sobie sprawę, że wyszedł od niej.
– Ona jest pieprzonym potworem! Strzelaj do niej!
Potem rozległy się krzyki. I tyle krwi. Krzyki wciąż powtarzały się w jej uszach, błagania, łzy. Ale ona nie przestała.
Ta scena powtarzała się w kółko. Krzyki. Krew. Chrzęst. Krzyki, krew. Chrzęst.
Ava Morgan poderwała się na łóżku, spocona w piżamie, a jej serce waliło jak młot. Ręka jej drżała, gdy sięgnęła po butelkę z wodą na stoliku nocnym, a większość wylała się na jej piżamę, zamiast do ust.
Minęło sporo czasu, odkąd miała ten koszmar, ale wiedziała, co go wywołało. Wyrzuciła pustą butelkę do kosza na śmieci, a następnie ścisnęła oczy, jakby to miało sprawić, że obrazy w jej głowie znikną. To nigdy nie działało. Zawsze słyszała krzyki długo po przebudzeniu. Zawsze widziała krew. Połamane kości.
Ava położyła się z powrotem na łóżku z westchnieniem, próbując uspokoić oddech i bicie serca. Zegar pokazywał dopiero trzecią w nocy, ale wiedziała, że już nie zaśnie. Za kilka godzin musiała wyjechać z domu i rozpocząć prawdziwy koszmar, który potrwa cztery lata.
Cztery lata! Musiała poświęcić jeszcze cztery lata swojego życia, zanim w końcu będzie wolna.
Promienie pełni księżyca przesączały się przez zasłony i oświetlały jej pokój. Odwróciła głowę i zobaczyła spakowane torby czekające przy drzwiach. Jej pierś ścisnęła się boleśnie i musiała kontrolować oddech, aby powstrzymać zbliżający się atak paniki.
– To minie szybko, Ava. Oddychaj. Po prostu oddychaj – szepnęła do siebie.
Godzinę później poczuła się na tyle spokojna, by wstać i się przygotować. Zapaliła lampkę nocną i westchnęła, zsuwając kołdrę z ciała. Chodziła cicho, tak jak nauczyła się przez całe życie, upewniając się, że nikogo nie obudzi. Następnie poszła do przyległej łazienki, aby wziąć szybki prysznic i umyć zęby. Kiedy skończyła, podeszła do szafy. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był okropny mundurek.
Nigdy w życiu nie nosiła mundurka szkolnego, a teraz, jako dorosła osoba, oczekiwano od niej, że się dostosuje. Kto zmusza ludzi do noszenia mundurków na uniwersytecie? Zignorowała go i wyciągnęła parę dresów i T-shirt. Kiedy się ubrała, cicho wyszła z pokoju i poszła do kuchni.
Światło było zapalone, gdy się zbliżała, a zapach świeżej kawy uderzył ją w nos. Znalazła Alfę Rolanda skulonego nad filiżanką, wpatrującego się w nią, jakby miała mu dać odpowiedź na wszystkie ich problemy.
– Nie obudziłam cię, prawda? – zapytała, całując go w policzek i podchodząc do szafek, żeby wyjąć kubek.
– Chyba w ogóle nie spałem – mruknął Alfa Roland.
Poczuła ukłucie, bo wiedziała, że to ona jest tego przyczyną.
– Będę dobrze, tato – powiedziała łagodnie, siadając z kubkiem obok niego.
Mówiła do niego "tato", odkąd znalazł ją w domu zastępczym. Wydawało się, że to było wieki temu.
– Jeśli zobaczysz jakiekolwiek oznaki kłopotów, cokolwiek, zadzwoń do mnie, a przyjadę i cię zabiorę.
– Myślałam, że to rytuał przejścia dla każdego wilka – droczyła się.
Nie chciała mu przypominać, że kłopoty to pewnie wszystko, co ją tam czeka. I tak się wystarczająco martwił. Poza tym była pewna, że stamtąd ją wyciągną, kiedy zdadzą sobie sprawę, że jest człowiekiem. To była kolosalna pomyłka i ktoś to naprawi.
– Nauczyłem cię już wszystkiego, co musisz wiedzieć – mruknął znowu Alfa. – Gdyby ta głupia Rada nie była tak uparta w swoich staromodnych zwyczajach, to nie byłoby potrzeby tego wszystkiego.
– Zasady to zasady, tato. Nie możesz ich łamać, nawet dla mnie.
Już wystarczająco narobiła mu kłopotów przez te wszystkie lata przez rzeczy, których nie mogła kontrolować – telefony ze szkoły, wizyty w szpitalu i sposób, w jaki jej usta czasami pracowały, zanim zdążyła się powstrzymać. Ale mogła kontrolować wynik tego. Mogła przestrzegać zasad, nie rzucać się w oczy i pozwolić Radzie samej dojść do właściwej decyzji.
Alfa Roland westchnął i przytulił ją do siebie, a potem pocałował w czubek głowy. Był ogromnym mężczyzną, jak większość wilkołaków, nawet jej rówieśnicy. To był kolejny powód, dla którego wierzyła, że nie jest jednym z nich, bez względu na to, co sobie wyobrażała, że wydarzyło się lata temu.
– Pamiętaj, żeby zawsze bronić siebie. Nie pozwól nikomu złamać swojego ducha – szepnął.
– Jestem córką bezwzględnego Alfy Rolanda. Nikt mnie nigdy nie złamie – powiedziała ze smutnym uśmiechem.
Odepchnęła łzy, odsuwając się.
– Zaraz zrobię nam wszystkim ogromne śniadanie, żebyśmy mogli świętować wyrzucenie mnie z domu na cztery lata – powiedziała, wstając.
– Będzie mi brakować twojego gotowania. Za każdym razem, gdy gotuje Caleb, smakuje to tak, jakby nasrał w to – mruknął jej tata.
Ava roześmiała się, wyciągając składniki z lodówki. Musiała. Nie mogła pozwolić, by mężczyzna, który ją wychował, wiedział, jak bardzo boi się podróży, którą miała zaraz rozpocząć.
Zanim prawie skończyła, jej bracia po kolei zeszli na dół do kuchni, mimo bardzo wczesnej pory. Caleb potargał jej włosy, zanim poszedł nalać sobie kawy. Nate poszedł prosto po kawałek bekonu, zanim usiadł przy stole. Bliźniacy, Alex i Nick, zeszli na dół ostatni. Nie sądziła, że zobaczy ich aż do wschodu słońca, ale przyszli i pocałowali ją w policzek, zanim poszli usiąść przy kuchennym stole.
Wszyscy starali się utrzymać zwykły pogodny nastrój, ale widziała, że to wymuszone. Z nich wszystkich Caleb był najstarszy i już odsłużył swoje cztery lata. Widziała, jak bardzo się zmieniał za każdym razem, gdy wracał do domu, a smutek w jego oczach za każdym razem, gdy na nią patrzył, martwił ją najbardziej. Ale nie mógł jej powiedzieć, czego się spodziewać, tak jak ona nie mogła powiedzieć Nate'owi i bliźniakom, kiedy nadejdzie ich kolej.
– Więc pamiętaj o zasadach – powiedział Nate po skończonym jedzeniu. – Żadnych chłopaków. Żadnego myślenia o chłopakach. Żadnego rozmawiania z chłopakami. Żadnych imprez. Nic.
– Żadnej zabawy. Rozumiem, tato – prychnęła.
– To nie jest pieprzony żart, Ava – warknął Caleb. – Zrób raz w życiu to, co ci każą.
Przestała układać talerze i spojrzała na swojego starszego brata w szoku. Caleb odwrócił wzrok i zaczął bawić się swoim kubkiem z kawą.
– Przepraszam. Po prostu bardzo ważne jest, żebyś przestrzegała ich zasad – powiedział szorstko.
Nie mogła powstrzymać niepokoju, który ją przeszył. Jej ojciec i Caleb martwili się o nią najbardziej, bo wiedzieli, jak tam jest. A jeśli dwóch mężczyzn z krwią Alfy się martwiło, jak mogła się nie bać?
– Dlaczego nie pójdziesz pobiegać, zanim zawieziemy Avę na lotnisko? – zaproponował ich tata.
Po tym, jak Caleb spuścił głowę, wiedziała, że to był rozkaz. Wstał szybko, a potem pocałował ją w czubek głowy, zanim wyszedł z domu tylnymi drzwiami.
Westchnęła, odwracając się do reszty rodziny.
– Będę dobrze – powiedziała z lekkim uśmiechem.
– Tak, będziesz – odpowiedział Alfa Roland z uśmiechem.
Gdy opuszczała swoich braci, żeby posprzątali kuchnię, nie mogła powstrzymać strachu, który znowu osiadł w jej żołądku, i złego przeczucia, które mówiło jej, że nie, nie będzie dobrze.