Ava próbowała stłumić narastający w niej strach, siedząc na tylnym siedzeniu taksówki, ale wiedziała, że idzie jej to okropnie. Taksówkarz był jakimś nadprzyrodzonym bytem, więc prawdopodobnie wyczuwał wszystko. Wiedziała to nie dlatego, że nagle nabyła wzmocnionych zmysłów z dnia na dzień, ale dlatego, że tylko oni mogli przewozić nowych uczniów z lotniska.
Akademia Phoenix znajdowała się w jakiejś supertajnej lokalizacji, do której ludzie nie mieli wstępu. Niemal parsknęła na to. Jeśli to prawda, nigdy nie powinni nalegać na jej obecność. Powinna była móc pójść do zwykłego college'u, jak każdy inny dziewiętnastoletni człowiek, który przetrwał tortury liceum. Ale nie, musiała uczęszczać do tego miejsca z wszelkiego rodzaju nadprzyrodzonymi gatunkami, które mogłyby ją zabić bez wahania, gdyby nie fakt, że było to zabronione.
Na całym świecie istniało kilka oddziałów tej akademii, aby pomieścić wszystkich, a ona nadal nie wiedziała, do którego trafiła. Prywatny samolot zabrał ją i kilka innych osób z małego lotniska w Arizonie, a następnie po drodze zatrzymywał się kilka razy, aby zatankować i zabrać kolejnych uczniów. Podróżowała cały dzień i czuła się zmęczona do szpiku kości. Niewiedza, gdzie jest, pogarszała całą sytuację.
Wydawało się, że jechali od godzin, ale za każdym razem, gdy patrzyła na godzinę w telefonie, ledwo się przesunęła. Jechali przez góry, a potem taksówka wjechała do ciemnego lasu, który przywołał jej koszmary. Ledwo cokolwiek widziała przez okno, mimo że nadal był dzień, a nawet z bezpiecznego wnętrza taksówki czuła, że to miejsce, w którym nie chciałaby znaleźć się sama. W powietrzu unosiło się takie ciężkie uczucie, jakby ciemność mogła ją pochłonąć w chwili, gdyby się odsłoniła.
Odwróciła wzrok i spojrzała na oczy kierowcy w lusterku. Miał mars na twarzy, jakby nie pochwalał jej emocji – a raczej jej samej, ogólnie rzecz biorąc. Prawdopodobnie to drugie, jak wszyscy inni. Nie mogła nic zrobić z opinią innych na jej temat. Była, kim była, i żadne płacze ani nadzieje tego nie zmienią.
Znowu spojrzała na telefon i napisała szybkie wiadomości do rodziny, na wypadek gdyby to były ostatnie. Jej tata już ją ostrzegł, że niezależnie od tego, w jakim kampusie się znajdzie, nie będzie żadnych zewnętrznych sieci i będzie mogła dzwonić tylko z telefonów szkolnych w weekendy. To było ograniczenie wolności, co do tego nie było wątpliwości. Jak ktokolwiek uważał, że ma prawo to robić dorosłym, było poza jej zasięgiem.
Ale z drugiej strony, była w ich świecie od trzynastu lat. Nic jej już nie dziwiło.
Niemal się popłakała, gdy przeczytała wiadomość od taty.
„Pamiętaj swoje imię. Trzymaj się prosto.”
Wyprostowała ramiona i powtórzyła to, czego nauczył ją od momentu, gdy zdali sobie sprawę, że nie jest jedną z nich. Była Ava Morgan, córką Alfy Rolanda Morgana, i nikomu nie dała sobie w kaszę dmuchać. Gdyby to tylko była prawda.
Jej ramiona znowu opadły, gdy umysł próbował ściągnąć ją z powrotem do okrutnych lat, które zniosła, żyjąc wśród wilków. Nawet Alfa i jego czterej synowie nie zdołali uchronić jej przed tym.
Sygnał w telefonie zniknął; jej jedyne połączenie z bezpieczną przystanią przepadło. Zamrugała, powstrzymując łzy, wyłączyła telefon i włożyła go do torebki.
Jako Alfa ich małej watahy, nikt nigdy nie odważył się kwestionować decyzji jej taty o przyjęciu jej pod swój dach. Ale to nie powstrzymało znęcania się, gdy jego lub jej braci nie było w pobliżu. Szkoła zawsze była dla niej najgorszym okresem, ale przynajmniej zawsze wracała do domu pod koniec dnia i znajdowała pocieszenie w rodzinie. Teraz była tutaj zupełnie sama.
Mogła mieć tylko nadzieję, że jako studenci college'u wszyscy są zbyt dojrzali, aby robić jej to, co robili w jej odizolowanej watasze. Nadprzyrodzone istoty z całego świata uczęszczały do tej szkoły; musiała mieć nadzieję, że nie wszyscy są ignorantami, jak ci, których zostawiła w Nowym Meksyku.
Wyjechali z lasu i znowu znaleźli się w słońcu i wydawało się, że wjechała do innego świata. Nawet majestatyczne piękno rozległego lasu, który nazywała domem przez większość swojego życia, nie mogło się z tym równać. Trawa wydawała się tu zieleńsza, a wysokie drzewa stały idealnie wzdłuż drogi po obu stronach, a ich gałęzie tworzyły łuk. Nawet atmosfera była inna. Jeśli w lesie czuła się nieswojo, to tutaj było gorzej. Czuła się jak mała owieczka prowadzona do legowiska drapieżników.
Próbowała to przypisać nerwom związanym z opuszczeniem terytorium watahy po raz pierwszy w życiu, ale nie mogła oszukiwać się zbyt długo. Czuła niebezpieczeństwo wszędzie, a nawet jeszcze nie dotarli na miejsce.
W oddali majaczyły wysokie, imponujące bramy, a na słupach po obu stronach siedziały olbrzymie ptaki, które, jak przypuszczała, były feniksami. Jej niepokój znowu wzrósł. Kiedy ta taksówka odjedzie, nie będzie możliwości opuszczenia tego miejsca. Utknie tu na miesiące, zanim pozwolą rodzicom i opiekunom na odwiedziny w Dniu Rodziców. Chciała, żeby mogła zawrócić, ale sprzeciwienie się rozkazowi Rady przyniosłoby jej tacie największy wstyd. Tego nigdy nie chciała zrobić.
Bramy rozsunęły się, a jej opadła szczęka, gdy zobaczyła rozległe tereny. Było tu tak dużo miejsca, że zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie musiała iść z jednego końca na drugi na swoje lekcje. Jeśli tak, to nigdy by tam nie dotarła, nie z jej ludzką prędkością. Budynki zbliżały się i zauważyła, że wszystkie miały cztery piętra i wyglądały jak luksusowe rezydencje, wraz z podjazdami, na których zaparkowane były drogie samochody.
Nigdy w życiu nie była głodna. Ona i jej tata i bracia nie byli obrzydliwie bogaci; żyli wygodnie. Ale widząc tutaj takie samochody, zdała sobie sprawę, że to zupełnie inna liga. Taksówka w końcu zwolniła, gdy okrążyła ogromną fontannę i zatrzymała się przy wejściu do dużego, imponującego budynku. Wyglądało na to, że został zbudowany w innych czasach, z kamiennymi ścianami i iglicami, jakby był to pierwotny budynek, który służył wielu pokoleniom nadprzyrodzonych istot, które tędy przechodziły. Jego bogata historia byłaby czymś, co fascynowałoby Avę w każdym innym dniu, ale dzisiaj miała zbyt wiele supłów w żołądku. Otrzymała szczegółowe instrukcje, aby najpierw zatrzymać się w recepcji, więc założyła, że to jest główny budynek, w którym się znajdowała.
– Jesteśmy na miejscu, panno.
Zadrżała, gdy usłyszała głos kierowcy i zdała sobie sprawę, że siedziała i gapiła się jak idiotka.
– Przepraszam. Dziękuję – wymamrotała, chwytając torebkę, gdy wysiadała.
Wszędzie byli studenci w tych samych mundurkach, które miała na sobie: czarne plisowane spódnice dla pań i czarne spodnie dla panów, białe koszule, a wszyscy mieli bordowe blezery. Zauważyła jednak, że inni mieli lamówki w różnych kolorach wokół dolnych rękawów blezerów.
Bagażnik zatrzasnął się za nią i znowu się przestraszyła, dopóki nie zdała sobie sprawy, że kierowca po prostu wyjął jej torby z bagażnika.
A jej mały westchnienie zdawało się przyciągać uwagę wszystkich. Gdyby nie wiedziała już o tym świecie, wiedziałaby, że wszyscy są nieziemskimi istotami, patrząc na nich. To byli cholernie dobrze wyglądający ludzie. A na dodatek wszyscy byli doskonale umalowani. Mogli właśnie zejść z wybiegu. Nie wyglądali, jakby spędzili godziny w samolocie i próbowali się odświeżyć w jego ciasnej łazience.
Odsunęła włosy za ucho i poczuła się zakłopotana, gdy podniosła uchwyt bagażu i zaczęła iść w stronę wejścia. Miała matowe rude włosy, zwykłe niebieskie oczy, piegi i skórę, która łatwo się opalała. Nie było w niej nic błyszczącego, lśniącego ani wyretuszowanego – tylko zwyczajność. Czuła to w liceum, ale nawet ci ludzie nie umywali się do nikogo tutaj.
Gdy przechodziła obok nich, zauważyła, że kilku z nich wącha powietrze. Starała się zachować spokój, jak nauczyła się to robić przez lata, ale teraz wiedzieli, kim jest. I wiedzieli, że nie należy do tego miejsca.
– Czy ona jest człowiekiem? – ktoś zapytał.
Zignorowała resztę szeptów, gdy w końcu weszła do środka.
Tam było gorzej. Więcej osób stało z torbami i wyglądało na to, że musi stanąć w kolejce, aby uzyskać dalsze instrukcje. Inni wyglądali, jakby już się znali, sądząc po tym, jak rozmawiali w grupach. Ich rozmowy były żywe, ale wszyscy przestali mówić, gdy tylko stanęła w jednej z kolejek. Spuściła wzrok, wiedząc, że lepiej kontroluje emocje, jeśli nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z nikim. Nie próbowała nawet rozejrzeć się po wnętrzu budynku, które fascynowało ją z zewnątrz.
– Stoisz w złej kolejce. Dawcy nie przechodzą przez ten budynek.
Spojrzała na chłopaka, który to powiedział, i powstrzymała się od złośliwego komentarza. To nie było miejsce, żeby jej język wpakował ją w kłopoty. Chłopak musiał być w jej wieku, skoro stał w tej kolejce. Podobnie jak reszta, jego jedwabiste blond włosy i niebieskie oczy mogły sprawić, że zostałby gwiazdą filmową.
– Nie jestem dawcą. Ale dzięki – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
– Czekaj. Ty naprawdę jesteś tu zapisana? – powiedział mężczyzna z niedowierzaniem. – Czy ktoś zrobił ci kawał?
– Jak? – zapytała, marszcząc brwi.
Zaproszenia zawsze były dostarczane do zamierzonej osoby za pomocą magii; tylko oni mogli przeczytać szczegóły. Instrukcje były bardzo jasne.
– Przepraszam. Po prostu myślałem, że nie mogą zapisywać tu ludzi – powiedział chłopak, a potem odwrócił się z powrotem.
Ona też to zrobiła. Trzymała kciuki za to, żeby powiedzieli jej, że to było ogromne nieporozumienie i odesłali ją do domu. To nie było miejsce dla niej.
















