"Tak jest, proszę pani!" Dwóch facetów trzymających Dane'a zareagowało błyskawicznie, bez chwili wahania.
Bez zbędnych pytań – każdy z nich uderzył pięścią w jedną z nóg Dane'a.
"Trzask!" Odgłos łamanych kości odbił się echem od ścian w cichym pomieszczeniu do pobierania krwi.
"Trzask!" Kolejny głośny trzask rozległ się zaraz potem, przecinając powietrze.
Podwójny huk połamanych nóg zabrzmiał jak petarda w martwej ciszy.
"Ugh!" Ostry ból wyrwał Dane'a ze snu, a jego oczy otworzyły się szeroko.
Pięść Jaxa zacisnęła się mocno, żyły nabrzmiały.
"Ty diable!" krzyknął, wściekły do granic możliwości.
Myślał, że Raven wycofa się, gdy usłyszy o randze ojca Dane'a.
Wyobrażał sobie nawet, że będzie grała bezpiecznie, może rzuci jakieś bezduszne "przepraszam".
Ale nie – nawet nie drgnęła, zanim kazała im połamać mu nogi.
"Pomóż... pomóż mi..." wymamrotała Madeline spod ściany.
Prawie jej nie było, jej głos zanikał w słabym szeptem.
Potem, wraz z tą ostatnią prośbą, jej ręka opadła bezwładnie.
Olśniewająca piękność, która omotała Dane'a, zniknęła, ot tak.
"Dobra, Zack potrzebuje odpoczynku. Kończymy na dziś," powiedziała Raven, spokojna i opanowana jak zawsze.
"A, i jeszcze jedno – może odpuszczę to na razie, ale to, co zrobiłeś mojemu bratu? To nie koniec," dodała.
"Macie trzy dni. Chcę odpowiedzi od rodziny Graysonów, albo sama wpadnę na małą pogawędkę," powiedziała, a jej głos stał się lodowaty.
"Odprowadzić ich!" Raven machnęła ręką.
W tym momencie dwóch facetów obok Dane'a podniosło go, wyciągając na zewnątrz, a jego twarz ociekała potem z bólu.
Ryan spojrzał na Jaxa – którego spojrzenie mogło przeciąć Raven na pół – zatrzymał się, a następnie ostrożnie popchnął go w stronę drzwi.
W progu drzwi lodowate oczy Jaxa spotkały się ze wzrokiem Raven.
"Chcesz odpowiedzi? Dobrze. Jutro, godzina 17:00, podnóże Cloudridge. Dam ci twoje odpowiedzi – i małą 'niespodziankę' na boku."
Raven uniosła brew. "Miło. Ale ustalmy jedno – jeśli twoja niespodzianka będzie do kitu, nie obchodzi mnie, czy rodzina Graysonów ma generała brygady, czy nawet zwykłego GENERAŁA. Przekonasz się, co się dzieje, gdy zadziera się z moim bratem."
Spojrzenie Jaxa stało się mordercze, jakby już widział ją sześć stóp pod ziemią.
Jutro pokaże tej zarozumiałej dziewczynie, czym naprawdę jest generał brygady wojskowej.
"Szefowo, co z tymi lekarzami i pielęgniarkami?" zapytał Brynjar, zachowując niski i pełen szacunku ton.
Brynjar spojrzał na personel medyczny rozrzucony na podłodze, który w końcu łapał oddech. Następnie spojrzał na Raven z kiwnięciem głowy.
Raven przeskanowała ich wzrokiem, zimna jak zawsze. "Zabić ich."
Jej słowa uderzyły w lekarzy i pielęgniarki jak ciężarówka, a ich serca prawie stanęły.
Jedno spojrzenie na ciało Madeline w pobliżu i wiedzieli, że nie żartuje.
Brynjar zawahał się, a potem zdobył się na odwagę, by zaprotestować.
"Szefowo, gdybyśmy byli za granicą, to nie byłoby problemu. Ale zabijanie tylu ludzi w Vyrdenii? To może ściągnąć na nas kłopoty."
Wzrok Raven powrócił do personelu.
Wiercili się pod jej spojrzeniem, panikując.
Raven podniosła brata, gdy skończyła się jego transfuzja krwi. Następnie skierowała się do drzwi.
"Połamać im ręce i nogi. Zostawić ich na zewnątrz," powiedziała przez ramię.
"Tak jest, szefowo!" odparł Brynjar.
"Nie, proszę nie..." błagali lekarze i pielęgniarki, ogarnięci paniką.
"Trzymajcie się ode mnie z daleka – ała!" krzyknął jeden, wymachując rękami, by się uwolnić.
"Ała!" Krzyki rozdarły pomieszczenie, jeden po drugim.
Raven wyszła z pomieszczenia do pobierania krwi, a za nią ciągnął się dźwięk pełnych bólu krzyków.
Raven weszła do następnego pokoju i delikatnie położyła chłopca na łóżku.
Mężczyzna z niebieskim kolczykiem w uchu pospieszył do niej. Pomógł jej już kiedyś ustalić lokalizację.
"Szefowo, znalazłem to," powiedział. "Dokładne miejsce tego czegoś, co pani ściga."
Raven, zwykle spokojna jak lód, ożywiła się na to.
"Gdzie?" zapytała, a jej głos był ostry jak brzytwa.
Pośpieszyła z powrotem ze strefy działań wojennych za granicą. Nie na jakieś wymyślne spotkanie. Nawet nie po to, by przedyskutować sprawy z jej "ukochaną babcią", Margaret Henderson.
Słyszano, że rzecz, która mogłaby wywrócić pole bitwy do góry nogami, jest tutaj, w Vyrdenii.
Dzięki niej Vyrdenia mogłaby odwrócić losy gry. Koniec z przyjmowaniem ciosów od tych zagranicznych koalicji.
Poprowadziłaby milion żołnierzy. Prosto pod drzwi tych krajów.
Pokazałaby tym zarozumiałym obcym, kto tu naprawdę rządzi.
"Posiada to rodzina Hendersonów," powiedział Hugmuinn, spokojny jak zawsze.
Raven uśmiechnęła się na to. "No proszę."
Tak czy inaczej, zmierzała do rodziny Hendersonów. Nawet bez tej wskazówki.
Pięć lat temu babcia Margaret chciała przypodobać się pułkownikowi z rodziny Jenningsów. Wepchnęła własną córkę w małżeństwo z Geraldem Jenningsem.
Ta biedna dziewczyna była pierwotną właścicielką ciała Raven.
Gerald, ten sześćdziesięcioletni obleśny typ, był koszmarem. Więc dziewczyna go sprzątnęła.
Potem Margaret pozbyła się własnej wnuczki. Wtedy to Raven wkroczyła w to ciało.
Spojrzała na Zacka leżącego na łóżku. Nawet nieprzytomny, miał twarz skrzywioną stresem.
Pięć lat temu Margaret zabiła swoją wnuczkę.
Teraz wykrwawiłaby swojego wnuka dla rodziny Graysonów. Ta staruszka ma serce z lodu.
"Pani... uh, Generał Valor, czy z pani bratem wszystko w porządku?" zapytał ktoś, ostrożnie dobierając słowa.
To był Jonah Yardley. Facet miał dwadzieścia osiem lat i był już generałem brygady. Prawdziwa legenda w wojsku.
Ale teraz stał przed Raven, cały nerwowy i pełen szacunku.
Znał jej historię.
Wstąpiła do wojska Vyrdenii w wieku czternastu lat.
W wieku piętnastu lat osobiście wybrała dziewięciu żołnierzy. Zbudowali "Valhallę" za granicą. Teraz była to jedna z najlepszych sił na świecie.
Dziś jest generałem porucznikiem. Prawie na samym szczycie.
A on? Trzy lata temu był jednym z jej chłopaków z Valhalli.
Wtedy Valhalla wysłała go do wojska Vyrdenii. Awansował na generała.
Raven nie podjęła jego pytania.
"Ruszamy się," powiedziała zamiast tego. "Napadamy na rodzinę Hendersonów."
Jonah skinął szybko głową i obrócił się do swojej ekipy. Kazał im przekazać wiadomość.
"Powiedzcie rodzinie Hendersonów, że wpadam na przyjęcie urodzinowe Margaret dzisiaj wieczorem," powiedział bez ogródek.
*****
Dwie minuty później w sali bankietowej rodziny Hendersonów huczało od rozmów.
"Matko, dobre wieści!" wrzasnął mężczyzna w średnim wieku, cały podekscytowany.
Margaret siedziała na końcu sali. Skrzywiła się na faceta wpadającego z impetem.
"O co tyle hałasu? Rodzina Graysonów wyłożyła trzydzieści tysięcy? Co za radość. Te pieniądze pochodzą z krwi mojego wnuka. Nie dotkniesz ani centa," odparła.
Facet był obecnym szefem rodziny Hendersonów. Potrząsnął głową, próbując złapać oddech.
"Mamo, nie chodzi o te trzydzieści tysięcy," powiedział szybko. "Na twoje przyjęcie przychodzi ważna osobistość wojskowa!"
Ręka Margaret zamarła na jej szczęśliwym talizmanie.
"Ważna osobistość wojskowa?" zapytała, zaskoczona.
"Tak! Facet, który wysłał wiadomość, jest prawą ręką generała brygady Yardleya!" odparł, pewny jak skała.
"Clack!"
Malcolm Henderson skończył mówić. Cenny talizman Margaret wypadł jej z ręki.
Ale nic ją to nie obchodziło. Zerwała się na równe nogi, a jej głos wibrował podekscytowaniem.
"Jesteś pewien?" zapytała szybko.
"Znam faceta Yardleya. To naprawdę on," powiedział Malcolm, solidny jak skała.
Oddech Margaret przyspieszył.
Wydawało jej się, że Jonah Yardley może naprawdę wpaść do siedziby Hendersonów.
I założyła się, że przychodzi złożyć jej życzenia urodzinowe.
Jeśli Jonah się pokaże, rodzina Hendersonów może trafić w dziesiątkę tej nocy.
Hendersonowie staną się jedną z elitarnych rodzin Bastionu.
Od lat do tego dążyła. Prawie się poddała. Teraz to się stanie. Margaret trzęsła się z podniecenia.
















