Cora zaparkowała swoją dwuletnią, używaną Toyotę Camry w rogu ulicy blisko szkoły i wysiadła.
Szkoła nie miała parkingu i w zasadzie nie była szkołą, bardziej przypominała mały żłobek. Ludzie, których nie było stać na posłanie dzieci do normalnej szkoły, zapisywali je tutaj.
Tacy jak ona.
Żałowała, że nie może pozwolić sobie na posłanie swoich dzieci do dobrej szkoły. Miały już pięć lat i powinny chodzić do porządnej szkoły, jak dzieci w ich wieku, ale zamiast tego tkwiły w tym starym budynku żłobka, budynku, który bardzo jej pomógł, zwłaszcza na początku, gdy urodziły się bliźniaki i musiała je gdzieś zostawić, żeby móc iść do pracy.
Cora przeszła przez małą, skrzypiącą bramkę prowadzącą na niewielki placyk przed żłobkiem, który był pełen bawiących się dzieci.
Przystanęła na chwilę i przyjrzała się im, szukając dwóch znajomych twarzy.
Zmarszczyła brwi, gdy ich nie zauważyła, minęła bawiące się dzieci i weszła do środka budynku.
Dwie z trzech nauczycielek musiały już wyjść, bo została tylko jedna, siedząca za biurkiem i uśmiechająca się zaczepnie do swojego telefonu.
– Przyszłam odebrać Alexa i Andreę. Nie widziałam ich na zewnątrz, jak bawią się z innymi, gdzie są?
Nauczycielka skrzywiła się, niechętnie odrywając wzrok od telefonu.
– Myślałam, że już pani po nich przyszła.
– Co? – zapytała Cora, zdezorientowana.
– Dopiero skończyłam pracę i wiem, że przyszłam późno i powinnam być wcześniej, ale nie przyszłam ich odebrać ani nie wysłałam nikogo.
– No cóż, pani Jamie powiedziała, że szary samochód zaparkował po drugiej stronie ulicy i mężczyzna w nim pomachał do bliźniaków, żeby przyszli. Zauważyła, że pobiegli do samochodu, jakby go znali i uśmiechali się, więc założyła, że pani jest w samochodzie z nimi, albo pani kogoś wysłała, żeby ich odebrał.
– Założyła?! – krzyknęła Cora.
– Założyła, że jestem w obcym samochodzie, kiedy obcy mężczyzna przyszedł odebrać moje dzieci? Dlaczego ich nie zatrzymała? Dlaczego nie zadzwoniła do mnie, żeby to potwierdzić?
– Dzwoniła do pani, ale telefon był poza zasięgiem.
Cholera! Cora przypomniała sobie, że zapomniała naładować telefon po tym, jak bateria padła dziś rano, więc nie widziała połączenia.
– Czy pani Jamie zwróciła uwagę na coś jeszcze, na przykład numer rejestracyjny lub coś innego o tym mężczyźnie? – zapytała Cora, czując niepokój i strach w środku.
Kto przyszedł odebrać jej dzieci? To nie była Fiona, jej najlepsza przyjaciółka, ponieważ miały tę samą zmianę w firmie sprzątającej i cały dzień sprzątały w tym samym hotelu, to nie mógł być też Liam.
Liam, kiedyś jej chłopak, a teraz przyjaciel, był poza miastem. Pracował jako dostawca i pojechał dostarczyć towary do sąsiednich stanów. Czasami wracał po tygodniu, w zależności od tego, ile czasu zajmowało posortowanie wszystkich towarów.
Nie wiedziała, kiedy ma wrócić, a jeśli by wracał, zadzwoniłby do niej. Więc kto to mógł być?
Cora wyjęła telefon i zadzwoniła do wszystkich swoich męskich znajomych, których było bardzo niewielu i byli jej współpracownikami. Nic.
Sfrustrowana i przerażona zadzwoniła do Fiony.
– Fiona, nie mogę znaleźć bliźniaków.
– Nie możesz znaleźć bliźniaków? O czym ty mówisz, dziewczyno?
– Moje dzieci, Fiona. Nie mogę znaleźć moich dzieci. Jestem w ich szkole i powiedziano mi, że ktoś je odebrał, mężczyzna w szarym samochodzie. Nie znam żadnego mężczyzny, który ma szary samochód, i to nie może być Liam, on nie wrócił z podróży. Zadzwoniłam do wszystkich naszych współpracowników, których znają Alex i Andrea i oni nic nie wiedzą. Co mam zrobić, Fiona? Co jeśli coś złego się stało moim dzieciom? – zapłakała Cora.
– Daj spokój, kochanie, jestem pewna, że nic złego się nie stało. Zapytałaś nauczycielkę, czy zauważyła coś jeszcze o tym mężczyźnie lub samochodzie? Na przykład numery rejestracyjne, ile ma wzrostu, cokolwiek?
– Tak, pytałam. Nauczycielka nic takiego nie zauważyła, a mężczyzna był w tym samochodzie, kiedy do nich zawołał, więc nie zwróciła uwagi na nic na jego temat, poza tym, że bliźniaki go znały i uśmiechały się do niego.
– OK. To znaczy, że to ktoś, kogo znają.
– Tak, ale kto? Nie mówiłam nikomu, żeby ich odebrał! – warknęła Cora, stojąc przy wejściu do szkoły.
Wciąż rozmawiając przez telefon z Fioną, podeszła do niektórych dzieci, próbując zadać im pytania, ale one nie zwracały na nią uwagi, zbyt pochłonięte zabawą.
– Wiesz co, Cora, a może pójdziesz do domu? Może ta osoba odwiozła ich do ciebie.
– Tak myślisz? – zapytała Cora, pełna nadziei.
– Tak, tak myślę. To może być jeden z twoich tajnych wielbicieli, który chciał zrobić ci coś miłego i zdobyć też twoje dzieci – powiedziała Fiona zaczepnie.
Cora zignorowała jej ton, zamiast tego trzymając się nadziei, że to, co powiedziała, jest prawdą – że to tylko przyjaciel, który próbował zrobić dla niej coś dobrego. Dobrego uczynku, przed którym ostrzegłaby go, żeby nigdy go nie powtarzał.
Cora dotarła do jednopokojowego mieszkania, które miała szczęście zdobyć w przystępnej cenie w dużym mieście Nowym Jorku.
Parkując przed apartamentem, pospieszyła do środka budynku, modląc się po cichu, aby bliźniaki były w środku. Zapasowy klucz był ukryty pod martwą rośliną doniczkową blisko ich drzwi, na wypadek nagłych wypadków – na przykład, gdy zapomniała lub zgubiła klucze w pracy, co zdarzało się czasami.
Cora przekręciła klamkę, nie otworzyła się.
Wpadła w panikę, przykucnęła i sprawdziła pod doniczką. Klucz nadal tam był.
– O cholera, o cholera, o cholera. Nic nie może się stać moim dzieciom, nic nie może się stać moim dzieciom – powtarzała Cora pod nosem, oddychając szybko i nierówno, próbując opanować panikę.
Wsiadając do samochodu, zadzwoniła do Liama.
– Hej, Cora.
– Liam, wróciłeś?
– Nie, nie wróciłem. Ale jestem w drodze, właśnie skończyłem rozładunek kilka minut temu, powinienem być z powrotem w Nowym Jorku wcześnie jutro rano. Czy chcesz, żebym się gdzieś dla ciebie zatrzymał?
– Nie, nie. Nic nie potrzebuję, dzięki. Jedź bezpiecznie – powiedziała i się rozłączyła.
Łapiąc się za włosy, Cora wydała cichy krzyk. O Boże! O Boże, gdzie mogą być jej dzieci? Nic złego nie może im się stać, bo kogoś zabije.
Ściskając kierownicę, zadzwoniła ponownie do Fiony.
– Nie ma ich w domu, Fiona, bliźniaków nie ma w domu, zapasowy klucz jest tam, gdzie zwykle, dom jest taki sam, jak go zostawiłam, nikt nie wszedł do środka, Fiona. Nie wiem co robić!
– OK, robi się poważnie. Szybko, idź na najbliższy posterunek policji i zgłoś sprawę, zadzwoń do mnie, kiedy tam dotrzesz, ja tam do ciebie dołączę.
Cora dotarła na posterunek policji i zadzwoniła do Fiony, która dołączyła do niej kilka minut później. Zgłosiła zaginięcie dzieci i poinformowała, że ostatni raz widziano je w szkole, kiedy przyszedł po nie nieznajomy.
Kazano jej czekać 24 godziny, zanim sprawa zostanie zbadana, Cora siedziała w samochodzie, opierając głowę na kierownicy.
Nie mogła czekać 24 godziny. Policjanci równie dobrze mogli jej powiedzieć, żeby umarła.
Miała przeżyć bez widzenia swoich dzieci przez dwadzieścia cztery godziny? Bez wiedzy, jak sobie radzą, czy żyją, czy, broń Boże, nie żyją?
– Nie mogę czekać 24 godziny, Fiona, nie mogę. Wszystko może się im przytrafić w ciągu tych 24 godzin, wszystko może się im teraz dziać, a mnie tam nie ma. Boże, muszą być tak przerażone – powiedziała Cora, płacząc.
– A może pójdziesz do ich ojca?
– Co? – zapytała Cora, patrząc na Fionę siedzącą na siedzeniu pasażera.
– Tak, a może pójdziesz do ich ojca? – Odwracając się, aby uważnie spojrzeć na Corę, kontynuowała. – Nie chciałaś mi powiedzieć, kim jest ich ojciec, ale wiem, że musi być całkiem potężny i nie jest martwy. Gdyby był, powiedziałabyś to. Spójrz na aurę, jaką emanuje Alex, a ma zaledwie pięć lat! To pokazuje krew Alfy. A także Andrea, ona też jest silna jak na dziewczynę, jestem pewna, że mogłaby dorównać Alexowi siłą. Twoje dzieci są silne, dziewczyno, co oznacza, że ich ojciec też jest silny, a jeśli mam rację, Alfą.
– Nie, Fiona, nie, nie mogę tam wracać. Uciekłam, pamiętasz? Uciekłam, ponieważ nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie mogę teraz wracać, nie mogę – Cora potrząsnęła głową, odrzucając ten pomysł.
Wrócić do watahy Hadesu, wrócić do Alexa i jego Luny? Nie, nie mogła. Nawet po sześciu latach nadal nie była pewna, czy zniesie widok go z inną kobietą i do tego szczęśliwego.
Poza tym nie wiedziała, jak zareaguje, gdy dowie się, że ma jego dzieci i nie poinformowała go o tym.
Gdyby była na jego miejscu, byłaby wściekła i słusznie.
Mógłby nawet zdecydować się zabrać jej dzieci, na co nigdy by nie pozwoliła. Wolałaby umrzeć.
– Nie ufam policji, Cora. Co roku znikają setki dzieci, zwłaszcza w Nowym Jorku i nie zostają odnalezione. Policja może nie być w stanie pomóc, ale wataha może być w stanie. Nie musisz z nim zostawać, po prostu wykorzystaj jego moc, żeby znaleźć swoje dzieci, a wy troje możecie znowu zniknąć – zakończyła Fiona.
Fiona nie była wielką fanką życia w watasze, dlatego uciekła w wieku piętnastu lat, żeby zamieszkać w ludzkim mieście Nowy Jork.
Cora rozważała tę myśl w głowie, czując, jak żołądek jej się przewraca, a serce podskakuje na myśl o ponownym zobaczeniu Alexa.
Czy może podjąć to ryzyko?
















