logo

FicSpire

Świt Nowej Ery

Świt Nowej Ery

Autor: MMOLLY

Rozdział 3 – Inès
Autor: MMOLLY
17 paź 2025
POV Inès Reine zbiegła ze schodów jako pierwsza, jej jasne włosy splecione w warkocz, a bawełniana biała spódniczka wirowała wokół jej szczupłych nóg. Zawsze wyglądała trochę śmiesznie w swoich sukienkach, choć nigdy bym jej tego nie powiedziała. Wyglądała bardziej jak lalka z bajki niż figlarny mały urwis, którym wiedziałam, że jest. Promieniała od ucha do ucha, a gdy dotarła na dół schodów, wykonała dla mnie wyszukany obrót, pokazując, jak jej spódniczka unosi się w powietrzu. Zaklaskałam kilka razy, a ona w rewanżu dygnęła. – Całkiem niezły z ciebie okaz, panno – powiedziałam. Zachichotała z uznaniem, a potem nagle się zatrzymała, a jej oczy zrobiły się szerokie. Spojrzała w górę po schodach, wyciągając swoją małą szyję, aby zobaczyć jak najdalej, a następnie podeszła do mnie na palcach. – Maman, czy mogę ci powiedzieć sekret? – wyszeptała. – Oczywiście, że możesz. Wszystko na świecie. Skinęła na mnie, a ja posłusznie uklękłam, opierając jeden łokieć na kolanie. Musiałam przybrać poważny wyraz twarzy. To zawsze była wyjątkowa okazja, gdy jedno z dzieci uznało, że można mi powierzyć swoje najgłębsze, mroczne sekrety. Ich zaufanie do mnie było w jakiś sposób najbardziej krzepiącą rzeczą na świecie. Reine nachyliła się bliżej, lekko poruszając ramionami. Czekałam, aż coś powie, ale milczała. – Dalej – ponagliłam. – Nikomu nie powiem, obiecuję. Zamrugała raz, a potem drugi, tym razem bardziej znacząco. Z moich ust wydobył się westchnienie. – Nie zrobiłaś tego! – Proszę, nie gniewaj się! – Zrobiła pół kroku w tył, a ja wyciągnęłam rękę. – Nie, nie, wcale nie – ale – chodź tutaj, pozwól mi się lepiej przyjrzeć – powiedziałam. Zawahała się przez chwilę, a potem to zrobiła. Rzeczywiście, to tam było, subtelne, ale jednak obecne. Wzięła coś, co mogło być tylko moimi kosmetykami, i poddała się swoistej metamorfozie. Nie mogłam powstrzymać się od lekkiego podziwu. Kiedy byłam w jej wieku, od razu sięgnęłabym po szkarłatną szminkę i brokatowy fioletowy cień do powiek, ale wydawało się, że gust Reine jest o wiele bardziej skromny. Odrobina błyszczyka lśniła na jej ustach, a jej policzki iskrzyły się różem, ale poza tym jej twarz była naga. – Wiesz, zawsze możesz zapytać – powiedziałam, wyciągając rękę, by odgarnąć kilka niesfornych kosmyków z jej oczu. – Z przyjemnością pokażę ci, jak używać tych wszystkich rzeczy. – Czy zrobiłam źle? – zapytała, marszcząc brwi. – Nie, nie, wcale nie. Wyglądasz uroczo. Wątpię, czy mogłabym cię nauczyć, jak zrobić to lepiej, ale nadal chętnie pomogę ci poeksperymentować kiedyś, jeśli chcesz – powiedziałam jej uprzejmie. Jej twarz rozjaśniła się szczególnym odcieniem czystej radości znanym tylko dzieciom. – Naprawdę? Naprawdę tak uważasz? I ty to zrobisz? – Naprawdę – obiecałam. – Ale na razie – czy twój ojciec i brat wiedzą, co kombinujesz? Pokręciła głową, a jej warkocz kołysał się w przód i w tył. – No to co powiesz na to: nie powiemy im. Zobaczymy, czy zauważą. Faceci mogą być całkiem niemądrzy w takich sprawach, wiesz. Założę się, że spędzą cały obiad, próbując rozgryźć, co jest w tobie dziś tak wyjątkowego. – Okej! Puściłam do niej oko, a ona spróbowała odwzajemnić ten gest. Nie opanowała jeszcze sztuki zamykania jednego oka na raz, więc było to bardziej wyolbrzymione zmrużenie, a jej mały nosek zmarszczył się z wysiłku. Wstałam w samą porę, gdy Rénard zbiegł ze schodów. Sam wyglądał całkiem elegancko w małym szarym garniturze, który kupiłam mu na zeszłe Boże Narodzenie. Chwilę później podążył za nim Raulf, gwiżdżąc bez melodii, z jedną ręką w kieszeni kamizelki w kolorze wina. Poczułam, jak ciepło wlewa się na moją szyję na jego widok, i szybko odwróciłam się, by zająć się podawaniem jedzenia. – No, wszyscy wyglądacie całkiem wystrzałowo – powiedziałam. – Teraz czuję, że powinnam była postarać się trochę upiększyć! – Już jesteś ładna, maman – upierała się Reine. – Prawda, tato? Uważasz, że ona jest ładna, prawda? – Uważam, że jest najładniejszą kobietą na całym świecie, tak naprawdę – poza tobą, oczywiście – powiedział Raulf. – Nie, ona jest ładniejsza – powiedziała Reine, jej mały głos był całkiem poważny. – Może będę wyglądać jak ona, kiedy dorosnę. – Nie będziesz – odparł Rénard. – Będziesz wyglądać dziwnie. Jeszcze dziwniej niż teraz. – Zamknij się! – Nie możesz mnie zmusić! – Dobra, wy dwoje, uspokójcie się. Z przygotowanymi talerzami zaczęłam zanosić je na stół, trzymając po jednym w każdej ręce. Dzieci wskoczyły na swoje miejsca, a Raulf stał za swoim krzesłem, opierając ręce na jego bogato rzeźbionym oparciu. – Potrzebujesz pomocy, Inès? – Dotarłam aż dotąd – powiedziałam, stawiając jego i moją miskę z zupą. – Myślę, że mogę przenieść kilka naczyń bez połamania kręgosłupa. Ale powiem ci co, idź po zapałki i świeczki, dobrze? Wiem, że te małe urwisy nie zjedzą ani kęsa, dopóki przynajmniej nie zobaczą swojego tortu. Na słowo tort oczy Reine i Rénarda zrobiły się tak szerokie jak talerze przed nimi. Wymienili spojrzenia – coś tajemniczego między nimi, co tylko oni mogli zrozumieć, jak to bywa u bliźniaków – i usiedli bardzo prosto, z rękami złożonymi na kolanach. – Bardzo byśmy chcieli – zgodził się Rénard. – Bardzo. – Reine energicznie pokiwała głową. – Nie wyprzedzajcie faktów. Żadnego jedzenia tortu przed obiadem. Możecie zdmuchnąć świeczki, to wszystko. Trochę zwiotczeli na te słowa, ale natychmiast ożyli, gdy tylko postawiłam tort na stole przed nimi. Polewa była czekoladowa, a Reine wyglądała triumfalnie. – Mówiłam wam, że to mój rok! Ostatnim razem mieliśmy waniliowy! – Nieprawda – upierał się Rénard, ale w jego głosie brzmiał ponury ton pokonanego. Udawałam, że nie słyszę. Nie ma potrzeby zdradzać im mojej małej niespodzianki z wyprzedzeniem. Raulf wrócił ze świeczkami i ostrożnie włożył je w tort: szesnaście, po osiem dla Reine i osiem dla Rénarda. Dajemy im po jednym zestawie odkąd skończyli pięć lat i prawie poderżnęli sobie gardła, walcząc o to, kto zdmuchnie ostatnią. Tort robił się całkiem zatłoczony. W jednym z nadchodzących lat będę musiała zrobić dwa. – Dobrze – powiedział, gdy skończył je zapalać. – Zróbmy to. – Zgaście światła, zgaście światła! – ponaglali bliźniacy. Przełączyłam włącznik, pogrążając nas w ciemności, z wyjątkiem blasku świec. Wiwatowali, a potem ucichli, gdy Raulf i ja zaczęliśmy im śpiewać. – Sto lat, sto lat… sto lat, sto lat… Jak zawsze, gdy doszło do ich imion, ja wymówiłam imię Rénarda jako pierwsze, a Raulf imię Reine. Nasze zderzające się głosy brzmiały trochę śmiesznie, ale ogromny uśmiech mojego syna w moją stronę więcej niż to wynagradzał. – …Sto lat, sto lat. Zdmuchnęli świeczki, gdy ich ojciec i ja biliśmy brawo, a ja włączyłam światło z powrotem. Dym unosił się mglistymi smugami ze wszystkich szesnastu świeczek. – Dobra robota – powiedział Raulf. – Wiesz, jeśli nie uda ci się zdmuchnąć wszystkich, to przynosi pech… Jego głowa szarpnęła się na bok, nozdrza rozszerzone. Jego alarm był tak silny, że przyspieszył bicie mojego własnego serca, i odwróciłam się, by podążyć za jego wzrokiem. Za szerokim oknem jadalni zaczynały się kłębić cienie zmierzchu. Poza zmasakrowanymi szczątkami begonii nie widziałam niczego niezwykłego. – Co się stało, mon amour? – Udało mi się utrzymać lekkie słowa, ale moje gardło stało się suche jak kość. – Ja tylko… – Jego oczy przeskakiwały tam i z powrotem pod opuszczonymi brwiami. – Wydawało mi się, że coś słyszałem. Tam, w lesie. – W lesie jest wiele rzeczy – zauważył Rénard. On i jego siostra byli nieświadomi napięcia między mną a Raulfem; mieli oczy tylko dla mnóstwa jedzenia rozłożonego przed nimi. To było na lepsze, pomyślałam. – Masz rację – powiedział. Jego żartobliwy ton nie pasował do ostrych rysów jego twarzy. – Pewnie tylko lis albo coś w tym stylu. Albo mały jelonek szukający taty. Przepraszam, Bambi, zjemy twojego tatę na obiad! – To makabryczne – powiedziałam, nawet gdy dzieci się śmiały. Raulf spojrzał na mnie z powrotem i poczułam ulgę, widząc ponownie ciepło w jego oczach. – No cóż, to prawda! I obiecuję ci, że będzie pyszny. Zakładając, że nikt nie zrobił zbyt strasznej roboty, przygotowując mięso? – Jasnoczerwone, krwiste, tak jak lubią to wasze stwory – powiedziałam. Powoli usiadłam, a on wkrótce potem zrobił to samo, sięgając po wspomniane mięso. – Upewnij się, że spróbujesz też zupy. Spędziłam nad nią większość dnia. – Jak można spędzić większość dnia nad zupą? – zapytał mój syn. – Nie rozmawiaj z jedzeniem w ustach, Rénard. Zrobił wielki pokaz przełykania ogromnego kęsa dziczyzny, a potem zapytał ponownie. – Nie no, ale tak serio, jak? – Ja też jestem tego ciekawy – powiedział Raulf. – To nie może być takie skomplikowane, prawda? – Chciałabym zobaczyć, jak ty to robisz – odparłam. – Większość składników trzeba wcześniej ugotować, w osobnych partiach, a przygotowanie bulionu od zera to męka sama w sobie, nie mówiąc już o czasie potrzebnym na gotowanie… Umilkłam. Znowu patrzył w okno. Po kilku sekundach ciszy lekko potrząsnął głową i skupił się z powrotem na jedzeniu. – No cóż, założę się, że będzie pyszna. Nie uważacie, dzieci? – Oboje pokiwali głowami, z ustami zbyt pełnymi, by odpowiedzieć słowami. Mógł ich oszukać, ale mnie nie. Kiedy wilki się parzyły, to nie było to samo, co ludzkie związki. Stawaliśmy się czymś innym, nierozerwalnie związanymi ze sobą na poziomie tak głębokim, jak nasza własna krew. To była zmiana chemiczna w takim samym stopniu, jak emocjonalna, łącząca wszystko, od naszych emocji po nasze charakterystyczne zapachy. To był powód, dla którego nigdy nie mogliśmy się okłamywać. I chociaż teraz nie kłamał, to też nie mówił całej prawdy. Paranoja, która na krótko ogarnęła mnie w kuchni, zaczęła powracać dziesięciokrotnie, aż włoski na karku stanęły mi dęba. Owinęłam ramiona wokół ramion, mając nadzieję ukryć gęsią skórkę, która zaczęła je pokrywać. Mimo to bliźniaki były błogo nieświadome. Pożerały swoje posiłki, jakby nie jadły od tygodni, robiąc przy tym niezły bałagan. Cokolwiek niepokoiło Raoulfa, nie było powodu, by teraz nad tym rozmyślać. Może naprawdę było to nieistotne – coś, na co natknął się w lesie, zły borsuk lub skupisko trujących jagód, od których musielibyśmy trzymać dzieci z daleka. Nic więcej niż to, z pewnością. Nikt nie był bardziej opiekuńczy wobec dzieci niż on, nawet ja. Gdyby pomyślał, że grozi nam niebezpieczeństwo, coś by powiedział. Żadna impreza urodzinowa nie była warta ryzyka… ryzyka… Nawet nie chciałam myśleć o tym, co to mogło być. Poza tym znowu wydawał się sobą. Nawet nie zauważyłam, kiedy dzieci zaczęły jeść tort, ale wcinały go, zachwycone niespodzianką w postaci marmurkowego wnętrza, podczas gdy on oboje droczył się z nimi. – Uważajcie, bo najecie się tak, że nie będziecie mogli chodzić jutro rano! – zaśmiał się Raulf. – To się nie zdarza! – Owszem, zdarza się – mnie zdarzyło się to wiele razy… – powiedział do Reine. – Kłamiesz! – Czy kiedykolwiek bym cię okłamał? Och… chwileczkę, masz coś na twarzy… – Raulf wytarł policzek Reine czekoladową polewą, a ona zapiszczała, wyrywając się i rozlewając połowę swojej zupy. – Na litość boską, wy dwoje, uspokójcie się trochę – powiedziałam, ale równie dobrze mogłam mówić w obcym języku, sądząc po tym, ile uwagi mi poświęcili. Ich głosy tylko wzrosły, śmiech mieszał się z cichymi okrzykami radości. Przewróciłam oczami i wstałam, żeby wziąć ręcznik. Najlepiej było zdjąć tę zupę ze stołu, zanim zniszczy lakier. Właśnie wracałam w kierunku kuchni, gdy drzwi wejściowe zaczęły drżeć pod ciężarem mocnego, rozważnego pukania.

Najnowszy rozdział

novel.totalChaptersTitle: 99

Może Ci Się Również Spodobać

Odkryj więcej niesamowitych historii

Lista Rozdziałów

Wszystkie Rozdziały

99 rozdziałów dostępnych

Ustawienia Czytania

Rozmiar Czcionki

16px
Obecny Rozmiar

Motyw

Wysokość Wiersza

Grubość Czcionki

Rozdział 3 – Inès – Świt Nowej Ery | Czytaj powieści online na FicSpire