Perspektywa Reine
Vermont
Dziewięć lat temu
Na to czekoladowe ciasto czekałam tygodniami. Nie, miesiącami. Nie, cały rok, od ostatnich urodzin. Ciasto czekoladowe Maman jest miękkie, puszyste i pokryte najpyszniejszą, idealną warstwą słodkiego, kremowego lukru czekoladowego i jest to moje ulubione jedzenie na świecie. Po skończonym obiedzie, wieki trwało zanim zdecydowaliśmy, który kawałek jest najlepszy, a Rénard zwędza mi go sprzed samego nosa, zanim zdążę wziąć pierwszy kęs!
– Jeszcze cię dorwę! – mówię, warcząc na niego.
– O, patrzcie, jak tu drżę, taki jestem przestraszony! Wielki, zły wilk mnie goni. – Potem zatrzymuje się i mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu. – Nie, czekaj. To dziewczyna mnie goni, a nie wilk – mówi, wtykając swój brudny palec wskazujący w lukier czekoladowy. Mój lukier czekoladowy.
– Oddaj mi moje ciasto – warczę na niego znowu.
Śmieje się. – Zmuś mnie – droczy się i bierze kolejną porcję lukru palcem.
– Maman, on mi zabrał ciasto! I je mój lukier, a to najlepsza część. Maman! – skarżę się, ale Maman tylko kręci głową i się śmieje.
– Rénard, podziel się ciastem z siostrą – mówi Papa, nie patrząc na nas.
Czekam, aż mój brat odwróci się, żeby pokłócić się z Papą, i wykorzystuję swoją szansę. Skaczę na niego, chwytam talerz i próbuję wyrwać go z uścisku brata. Po kilku słabych szamotaninach udaje mi się wyrwać talerz z jego rąk i dać nogę. Mój brat jest większy i silniejszy ode mnie, ale ja jestem szybsza. Udaje mi się uciec z talerzem, ale połowy ciasta już nie ma. Została stracona w walce i leży na podłodze. Zmarnowana.
– Maman! – wołam znowu. – Popatrz, co on zrobił!
– Rénard, zostaw siostrę w spokoju – mówi Papa, wychodząc sprawdzić, kto jest za drzwiami.
– Jeszcze mnie podkablowujesz? – droczy się Rénard, oblizując palce. – Mmmm, było dobre.
– To niesprawiedliwe! Zjadłeś najlepszą część!
– A co zamierzasz z tym zrobić?
– Zamierzam… – Skaczę na niego i udaję, że go gryzę, wydając z siebie najbardziej groźny warkot, na jaki pozwala mi mój głos, nie zmieniając się w wilczą postać. Śmieje się tak głośno, że jego twarz robi się czerwona. W sekundę udaje mu się przewrócić mnie na plecy i teraz siedzi na moich nogach, śmiejąc się i grożąc, że przejedzie swoim śliniącym się palcem po mojej twarzy.
– Będziesz na mnie warczeć? To polizę ci twarz, aż zostaniesz moim przyjacielem, jak dobry wilczy szczeniak – powiedział i wydał długi, cichy skowyt. Wystawia język i udaje, że zamierza polizać mnie po policzku, ale udaje mi się wyrwać z jego uścisku.
– Jesteś obrzydliwy – mówię, udając złość.
– Nie, to ty jesteś obrzydliwa – mówi przedrzeźniającym głosem i łapie mnie w talii. Potem zaczyna mnie łaskotać.
Śmieję się tak głośno, że upadamy na podłogę. Moje nogi wymachują na wszystkie strony. Chcę być na niego zła, bardzo zła, ale nie mogę przestać się śmiać.
– Przestań – żądam i chwytam go za ręce, próbując zmusić go do zaprzestania, a wtedy on liże mnie po policzku. Naprawdę liże mnie po policzku.
– Maman! Papa! – wołam, ale nie mogę przestać się śmiać z min, które robi mój brat. I Maman też nie może.
– Dziwnie smakujesz – mówi Rénard, udając, że znowu mnie liże. – Jak ziemia i martwe liście i martwe gałęzie. Tak nie powinny smakować dziewczyny.
– A ty dziwnie pachniesz, jak skunks, albo śmierdzący elf, albo… –
Nagle rozlega się głośny wybuch śmiechu. To nie ja ani Rénard. To śmiech mężczyzny. To nie Papa, tego jestem pewna. Czuję, jak cały dom nieruchomieje, a Rénard puszcza mnie. Wszystko cichnie.
Człowiek, słyszę te słowa w mojej głowie.
Pierwszy raz, kiedy to zrobił, przestraszyłem się. To było cztery lata temu. Rénard i ja bawiliśmy się w lesie z Maman i nagle odwróciliśmy się, a Rénarda nie było. Maman i ja wołaliśmy go po imieniu i szukaliśmy go wszędzie, ale nie mogliśmy go znaleźć. Zaczęłam płakać, tak bardzo bałam się stracić brata. A potem to usłyszałam: szept, jak woda. Nastawiłam uszy i zapytałam Maman: – Słyszałaś to?
– Nie, Cherie. Nic nie słyszałam. – Była zrozpaczona, też szukała Rénarda. Potem zdarzyło się to znowu: dźwięk wody i głos mojego brata, jakby stał obok mnie. Jestem nad rzeką.
Odwróciłam się, żeby rozejrzeć się dookoła i powąchałam powietrze. To nie byłby pierwszy raz, kiedy zrobił nam dowcip, chowając się w lesie i pojawiając się znikąd, żeby nas przestraszyć, mnie i Maman. Ale jego zapachu tam nie było. Potem, jeszcze raz usłyszałam jego głos: Nad rzeką.
Myślałam, że wariuję i musiałam wyglądać na przerażoną, bo Maman podniosła mnie i wyszeptała: – Wszystko będzie dobrze, Cherie. Znajdziemy go. Pewnie się chowa, myśli, że robi nam dowcip.
– Maman? Myślę, że on jest nad rzeką – wyszeptałam, trzymając się mocno jej piersi.
– Gdzie?
– Nad rzeką.
– Dlaczego tak myślisz, Cherie? To niemożliwe. Rzeka jest prawie trzy kilometry stąd – powiedziała Maman.
– On mi powiedział! – Powiedziałam jej, zrozpaczona, że stracimy go, jeśli będziemy czekać zbyt długo.
– On ci powiedział?
Skinęłam głową.
Maman pobiegła w kierunku rzeki, gdzie znaleźliśmy Rénarda, przestraszonego, ale próbującego zachować dzielną minę. Maman próbowała go zbesztać, ale była zbyt szczęśliwa, widząc go całego i zdrowego.
– Jak to zrobiłeś? – Zapytałam brata, gdy wracaliśmy do domu, ale on tylko wzruszył ramionami.
Kiedy wróciliśmy do domu, Papa już na nas czekał, wyglądając na zmartwionego. Maman przeszła obok niego i dotknęła jego ramienia, a jego wyraz twarzy natychmiast zmienił się ze zmartwienia na ulgę, a potem na coś, co wyglądało jak szczęście.
Tej nocy, przy kolacji, Papa wyjaśnił mi, dlaczego słyszę Rénarda w mojej głowie, mimo że jest prawie trzy kilometry stąd. – To się nazywa więź. To znaczy, że ty i twój brat jesteście bardzo blisko. Bardzo, bardzo blisko. Zwykle zdarza się to tylko między mężem a żoną, jak Maman i ja, ale może dlatego, że wy jesteście bliźniakami i dobrze się dogadujecie, no, przez większość czasu – powiedział i puścił do nas oko, – musieliście się związać.
– To dobra rzecz, Cherie – powiedziała Maman. – To znaczy, że ty i twój brat możecie się sobą opiekować, nawet jeśli nie jesteście razem.
Rénard skinął głową i złapał mnie za rękę. – Nie martw się, Papa. Zawsze będę tam, żeby opiekować się moją siostrą.
Od tego dnia używaliśmy naszej więzi prawie codziennie. Kiedy się bawiliśmy, kiedy byliśmy przy stole – co doprowadzało Maman trochę do szaleństwa – a nawet w nocy, po tym, jak zostaliśmy włożeni do łóżka. Na początku było trudno. Po użyciu go zbyt wiele razy bolała nas głowa, ale im częściej go używaliśmy, tym silniejszy się stawał, do tego stopnia, że mogliśmy teraz prowadzić całe rozmowy w swoich głowach. To było wtedy, kiedy byliśmy bardzo mali. Dziś wieczorem słyszę go głośno i wyraźnie.
Cicho, szepcze Rénard w mojej głowie, podczas gdy nieznajomy stoi w pobliżu. Kiwam głową.
Papa nadal stoi przy drzwiach, a dziwny zapach człowieka wypełnia korytarz. Słyszę głosy, Papę i innego mężczyzny. Ramiona Maman stają się napięte i sztywne. Podnosi głowę, wstaje z krzesła i podąża za Papą. Zerkam do korytarza za nią, żeby zobaczyć, kim jest ten człowiek, z którym rozmawiają.
Wracaj tutaj, słyszę Rénarda w mojej głowie, ale ignoruję go.
Mężczyzna rozmawiający z naszymi rodzicami wygląda na brudnego i zaniedbanego. Jego włosy i broda wymagają umycia. Ukrywa ręce w kieszeniach. Nie słyszę, co mówi moim rodzicom, więc próbuję się zbliżyć, kiedy nagle mężczyzna wyciąga z kieszeni płaszcza dziwny instrument. Wygląda jak kij, zrobiony w połowie z drewna i w połowie z metalu. Metalowa część jest błyszcząca i celuje nią w Papę. Potem najgłośniejszy i najbardziej przerażający dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam, jak grzmot, ale tysiąc razy gorszy. Jest tak głośny, że świat na chwilę się zatrzymuje.
Z metalowej końcówki kija wychodzi błyskawica. Papa pada do przodu z głośnym hukiem, trzymając się za klatkę piersiową. Powoli świat znowu zaczyna się poruszać: Papa leży na podłodze, bardzo nieruchomo, a na jego piersi rośnie czerwona plama. Czuję zapach krwi, jak wtedy, gdy Papa wraca z polowania, ale to nie jest krew jelenia. To pachnie też Papą. Jest ostra i metaliczna i sprawia, że chcę krzyczeć, jak Maman. Krew wciąż tryska z jego klatki piersiowej, Maman wciąż krzyczy i chcę im pomóc, ale nie mogę się ruszyć. Po prostu nie mogę się ruszyć. Maman wciąż krzyczy, ale teraz patrzy na nas. Coś mówi, ale dzwonienie w uszach jest tak głośne, że nie rozumiem, czego ode mnie chce. Próbuję ją zawołać, ale mój głos zniknął. Zapominam, jak oddychać. Potem świat znowu przyspiesza i jest Rénard, który tak mocno ściska moje ramię, że wydaje się, że zaraz mi je oderwie, podczas gdy Maman krzyczy i rzuca się do przodu, a jej dwie nogi stają się czterema, gdy jest jeszcze w powietrzu. Przemienia się i rusza za nieznajomym z furią, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam.
















