POV Inès
Zamarłam, a moje oczy natychmiast powędrowały w stronę Raulf’a, który nagle poderwał się na równe nogi. Miał zaciśniętą szczękę, ścięgna na jego szyi były wyraźnie napięte, a palce zaparł o stół. Tym razem tort nie wystarczył, by odwrócić uwagę dzieci, które wpatrywały się w drzwi z otwartymi buziami. Serce waliło mi jak młotem w piersi, więc wzięłam głęboki oddech, próbując zmusić je do spokojniejszego rytmu. Nigdy nie potrafiłam zachować zimnej krwi tak dobrze jak Raulf, a jeśli bliźnięta wyczują zapach mojego strachu, wszystko runie jak domek z kart. Jeszcze nie ma powodu do paniki. Tak, nie mamy sąsiadów – w promieniu wielu kilometrów – ale to, że wizyta jest niespodziewana, nie oznacza, że stanowi zagrożenie. Z tego, co wiem, to może być jeden z naszych dawnych przywódców stada, który zatrzymał się u nas podczas wakacji za granicą. Tyle że żaden z nich nie wie, gdzie mieszkamy. Nikt nie wie, gdzie mieszkamy.
Raulf jakoś zdołał się uśmiechnąć. – Cóż to może być? Myślałem, że urządzamy tylko małe przyjęcie. Wy małe urwisy nie zaprosiłyście żadnych przyjaciół, prawda?
Bliźnięta niemo odpowiadały potrząsaniem głowami. To był szlachetny wysiłek ze strony Raulf’a, ale nawet jego żarty nie mogły uratować takiej sytuacji. Bliźnięta uczą się w domu. Nie mają żadnych przyjaciół, których mogłyby zaprosić, a absurdalność jego sugestii wydała się bardziej upiorna niż zabawna. To tylko zwróciło uwagę na fakt, że coś, w jakiś sposób, jest bardzo, bardzo nie tak.
– Hm. To trochę dziwne. Może niespodzianka? Powinniśmy iść sprawdzić?
To wystarczyło, by znowu się uśmiechnęli, ale zanim zdążyli wyskoczyć z krzeseł i pobiec korytarzem, podniosłam rękę. – Jeszcze nie. Niech mama i tata najpierw zobaczą, dobrze? Wy dokończcie tort.
– Ale ja chcę znać niespodziankę! – zaprotestowała Reine.
– Nie teraz.
Raulf posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziałam, że mój ton był zbyt ostry, że prawdopodobnie przestraszyłam dzieci, ale w tamtym momencie nie dbałam o to. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka minut będą się śmiać z melodramatyzmu mojej reakcji. Jeśli coś pójdzie nie tak… ale nie mogłam o tym myśleć.
– Chodźmy zobaczyć – powiedziałam, ruszając w stronę drzwi, a Raulf szedł u mojego boku. Byliśmy już prawie na miejscu, kiedy rozległo się kolejne pukanie, które wyrwało mnie ze skóry. Raulf złapał mnie za łokieć, przytrzymując przy swoim boku.
– Inès, jesteś nerwowa. To nic – wymamrotał. – Stresujesz się tym całym cholernym gotowaniem. Następnym razem po prostu wpadnę do miasta po tort, dobrze?
Starał się mnie uspokoić, ale znałam go zbyt dobrze. Były dokładnie dwa momenty, kiedy przeklinał: kiedy byliśmy w łóżku i kiedy byliśmy w niebezpieczeństwie.
– To nie jest nic – wyszeptałam w odpowiedzi, wystarczająco cicho, by nie dosłyszały tego nawet bystre uszy bliźniąt, które bez wątpienia słuchały tak uważnie, jak tylko mogły. – Nie mów mi, że to nic.
– Chodź. Pokażę ci.
– Nie… – powiedziałam głośnym, ale stłumionym tonem, na próżno.
Ruszył naprzód, odsuwając mnie na bok, i jednym szerokim ruchem otworzył drzwi.
Nie wiedziałam, czego się spodziewałam po drugiej stronie, ale na pewno nie tego, co zobaczyłam.
W drzwiach stał mężczyzna. Człowiek, o raczej słodkiej twarzy i nieco młodszy od Raulf’a, jeśli miałabym zgadywać. Miał nonszalancką postawę, jedno ramię lekko uniesione, kciuki zaczepione o szlufki dżinsów. Na jego łagodnych rysach malował się swobodny uśmiech, a włosy opadały mu na czoło miękką, miodowo-blond falą. Na tle zmierzchowego podwórka wyglądał jak postać z okładki romansu, takich, jakie czytałam, zanim związałam się z Raulf’em.
– Hej. – Jego oczy, chłodne brązowe, przeniosły się ze mnie na Raulf’a i z powrotem.
W sposobie, w jaki na mnie patrzył, było coś, co wywołało u mnie dziwne zawroty głowy, jakbym ominęła stopień schodząc ze schodów. Nie potrafiłam powiedzieć, czy to dobre, czy złe uczucie. Być może to tylko szok na widok człowieka na odludziu, gdzie mieszkaliśmy. Był tak nie na miejscu, jakby przybył z obcej planety.
– Dobry wieczór – przywitał się Raulf. Jego głos był uprzejmy, ale niższy niż zwykle, ton, którego używał podczas rozmów, których nie miał ochoty prowadzić. – Zabłądził pan w lesie czy coś? Nieczęsto zdarza nam się gościć gości.
– Cóż, nie nazwałbym siebie gościem. – Wzruszył ramionami, a jego zgrabne ramiona poruszyły się pod białą koszulą z krótkim rękawem. Rękawy były krótkie, a jego ramiona nie wyglądały na szczególnie silne. To, w połączeniu z niemal zawstydzonym brzmieniem jego głosu, wystarczyło, by obniżyć moje napięcie o kilka stopni. – Bardziej jak… no cóż… jak niezapowiedziany intruz. Przyznaję to. Przepraszam, jeśli was zaskoczyłem.
– Wcale nie – odparł krótko Raulf.
Nie odezwałam się, tylko skinęłam lekko głową.
– Cieszę się, cieszę się. Widzicie, wyszedłem na spacer, może trochę się zgubiłem, ale wiecie, jak to bywa; wspaniały późnoletni dzień, wydaje się, że światło będzie trwać wiecznie, a zanim się obejrzę, jestem kilometry za miastem, a słońce już prawie zaszło. Miałem już wracać, ale usłyszałem głosy. Śmiech też. Brzmiało, jakby ktoś świetnie się bawił – powiedział mężczyzna, jakby znał nas od lat.
– Mam nadzieję – odparł Raulf. – Świętowaliśmy urodziny naszych dzieci.
– A tak? – Uniosł jedną rękę i podrapał się po głowie, zaburzając gładkie cięcie włosów. – To szalone. Moja córeczka skończyła siedem lat w zeszłym tygodniu. Nadal nie mogę w to uwierzyć. Ile mają wasze?
– Dziesięć – powiedziałam bez zastanowienia. Raulf posłał mi ukradkowe spojrzenie, ale udawałam, że tego nie zauważam. – Chociaż łatwo zapomnieć, że nie są starsze.
– A tak? – Jego oczy utrzymywały kontakt ze mną o uderzenie zbyt długo. Przełknęłam warknięcie, które groziło wydobyciem się z mojego gardła. Człowiek czy nie, ten mężczyzna przedłużał swoją wizytę, a ja nie miałam ochoty odpowiadać na żadne jego pytania dotyczące moich dzieci.
– Przepraszam za moje maniery – powiedział nagle Raulf. – Nie chcę pana tak zostawiać na zewnątrz. Czy chciałby pan coś na drogę powrotną? Obawiam się, że dzieci nie pozwolą panu dotknąć ich tortu, ale mamy świeżo upieczoną bagietkę.
– Jesteście zbyt mili! – zawołał mężczyzna, nie wahając się wejść do środka. Po cichu zamknęłam za nim drzwi. Odchylił głowę do tyłu, by przyjrzeć się wejściu, wydając ciche gwizdnięcie na widok kwiecistych tapet i falistej balustrady. – Macie tu urocze miejsce! Nigdy bym się nie spodziewał czegoś takiego na środku niczego.
– Tak, no cóż, wolimy trzymać się z dala od ludzi. – Raulf wskazał na jadalnię. – Czy mam prowadzić?
Poszli za nim, a ja trzymałam się blisko pięt obcego, zaciskając mocno dłonie. Choć bardzo chciałam się go pozbyć, wiedziałam, że Raulf robi mądrze. Gdybyśmy byli zbyt zdystansowani lub agresywni, sami oznaczylibyśmy się jako potencjalne zagrożenie, co spowodowałoby, że do naszego domu przybyłoby więcej osób. Osób, które potencjalnie byłyby o wiele bardziej niebezpieczne niż ten mężczyzna. A jeśli nasz sekret wyjdzie na jaw, no cóż. Nie chciałam o tym myśleć, bo to byłby koniec.
– Musicie być solenizantami! – zawołał mężczyzna, gdy weszliśmy do jadalni. Reine i Rénard siedzieli grzecznie na swoich krzesłach, ale coś mi mówiło, że przed chwilą pospiesznie przybiegli od ściany, gdzie prawdopodobnie prowadzili dokładne podsłuchiwanie. Przytaknęli, a potem spojrzeli na Raulf’a, ich oczy błyszczały niewypowiedzianymi pytaniami. Starałam się nie wpatrywać w resztki krwi jelenia, które wciąż plamiły ich na szczęście puste talerze. W kąciku ust Rénard’a była mała plamka czerwieni, ale można ją było pomylić z jakimś skaleczeniem, o ile ktoś nie przyjrzał się zbyt blisko.
– Wygląda na to, że mamy niespodziewanego gościa! – oznajmił Raulf. – Ten miły pan przechodził obok, kiedy usłyszał, jak dobrze się tu wszyscy bawimy. Powiedziałbym, że to całkiem dobry znak udanego przyjęcia urodzinowego, prawda?
– Kim jesteś? – zapytała bez ogródek Reine.
Zmusiłam się do mówienia. – Kochanie, nie zadawaj takich pytań. To niegrzeczne.
– Och, nie przeszkadza mi to. – Mężczyzna machnął ręką. – Rozumiem, rozumiem, jakiś dziwny facet pojawia się nie wiadomo skąd, rozbija wasze przyjęcie… na waszym miejscu byłbym wściekły.
Ścisnęło mnie w gardle, ale Raulf odezwał się, zanim zdążyłam to zrobić.
– Jeśli panu nie przeszkadza, wolimy nie używać tego typu języka w naszym domu.
– Oczywiście, oczywiście. Moja wina. Chociaż jestem pewien, że mówiłem mnóstwo gów--, mnóstwo rzeczy za plecami moich rodziców, kiedy miałem dziesięć lat.
Gówno. Przygryzłam mocno wewnętrzną stronę wargi, po cichu błagając dzieci, by trzymały usta na kłódkę. Reine wyglądała na zdezorientowaną, a Rénard raczej na schlebiającego, ale – dzięki Bogu – żadne z nich nie zgłosiło żadnego sprzeciwu. Tylko nie licz świeczek na torcie, błagałam w duchu. Co mi strzeliło do głowy, żeby w ogóle kłamać? Ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić, to wzbudzić podejrzenia, ale nie chciałam też, żeby wiedział, jak młode są moje dzieci. Niezależnie od jego intencji, coś we mnie sprzeciwiało się myśli, że mógłby postrzegać je jako bezbronne.
Zanim niezręczna cisza mogła się przeciągnąć, Raulf zaczął krzątać się przy kawałku bagietki, robiąc wielkie widowisko z zawijania jej w jedną z naszych kraciastych serwetek. – Niestety, przyszedł pan trochę późno. Mieliśmy tu całą ucztę zaledwie kilka minut temu. Praca mojej żony – powiedział do obcego mężczyzny.
– A tak? Często pani gotuje? – Uśmieszek zakrzywił krawędź jego pełnych, różowych ust, gdy zapytał, a to dziwne, wirujące uczucie znów mnie ogarnęło.
– Nie, właściwie to nie. – Ochrząknęłam i spróbowałam wlać radość w swój głos. – Tylko dziś wieczorem, biorąc pod uwagę, że to specjalna okazja i wszystko.
– Powiem wam! Wszyscy wyglądacie tak uroczo! Ubrałbym się, gdybym wiedział, że natknę się na takie przyjęcie!
– Ja też nie jestem ubrana na tę okazję – powiedziałam. Coś mnie niepokoiło, coś nowego. Zapach, pomyślałam, ale nie mogłam go dokładnie określić, tak jak nie byłam w stanie określić, czego brakowało tej zupie wcześniej tego wieczoru. Ta chwila wydawała się tysiąc lat temu. Zapach nie był zły, dokładnie, ale był inny. Nie na miejscu.
– Nonsens. Powiedziałbym, że wyglądasz całkiem ładnie – oświadczył nieznajomy. – Cała ta rodzina, ten dom – kto by się spodziewał takiego małego kawałka raju pośrodku tych lasów? Goście muszą być dla was rzadkim widokiem.
– Wystarczająco rzadkim – zgodziłam się ostrożnie. Ten zapach. Co to za zapach?
– Cóż, nie macie się czego obawiać. – Podrapał się znowu po głowie. – Tylko dlatego, że jestem głodny, nie znaczy, że brakuje mi manier, więc bez obaw, nie przedłużę swojej wizyty.
– Proszę, bądź naszym gościem; nie ma potrzeby--
Słowa Raulf’a zostały przerwane przez wystrzał.
Wpatrywał się, i wciąż się wpatrywał, jego usta wciąż były na wpół uniesione w przyjaznym uśmiechu. Krew między jego oczami była początkowo tylko plamką, a potem zaczęła płynąć gęstymi strugami, paskudząc jego nos i usta, rozpryskując się na stół.
Raulf upadł na podłogę, a świat został zaćmiony przez mój krzyk.
















