Jego uniesiona dłoń lekko zadrżała, zanim spoczęła na jej smukłej talii i powoli ją objęła.
Sierra, ubrana w jedwabną suknię w kolorze szampana, poczuła ciepło jego dłoni. Zamrugała zaskoczona, uświadamiając sobie śmiałość swojego zachowania.
W panice próbowała się wyrwać z jego objęć, ale mocna dłoń na jej talii trzymała ją jeszcze mocniej.
Spojrzała w górę i napotkała jego wzrok. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a jego głębokie, ciemne oczy były jak bezdenna studnia atramentu, nie do odczytania.
Atmosfera zgęstniała od niewypowiedzianego napięcia. Było tak cicho, że słychać byłoby upadek szpilki. Nagle zadzwonił jej telefon w torebce, burząc tę ciszę.
Sierra gorączkowo szukała telefonu, żeby wyłączyć dzwonek, ale dźwięk już się rozniósł.
"Sierra, słyszałem cię! Jesteś tam! Wyjdź natychmiast!" - głos Bensona był pełen ledwo powstrzymywanego gniewu.
Sierra lekko zmarszczyła brwi i odpowiedziała chłodno: "Nie mam ci nic do powiedzenia. Nie chcę cię widzieć."
Przystojna twarz Bensona poczerwieniała ze złości na jej odpowiedź. "Popchnęłaś Sophie i wyszłaś bez słowa. Teraz wyjdź i przeproś ją, inaczej nigdy ci nie wybaczę!"
Sierra wydała z siebie gorzki śmiech, choć oczy zdradzały ją łzami, które napłynęły do oczu, ale nie popłynęły.
Theo zmarszczył brwi. Jego blade, szare oczy wydawały się skute lodem, zacienione zimną, płonącą furią, która nie chciała się roztopić.
Sierra spuściła głowę, desperacko próbując powstrzymać łzy, które groziły wylaniem się. Wzięła głęboki oddech, uspokoiła gardło i podniosła głowę.
"To Sophie pierwsza złapała mnie za rękę. Nie przeproszę. Myśl sobie, co chcesz."
Gniew Bensona jeszcze bardziej wzrósł na jej obojętny ton. Zacisnął pięść i uderzył w drzwi, a każde uderzenie brzmiało głucho i mocno.
"Panie Gray, nic mi nie jest. To tylko zadrapanie. Nawet nie boli. Proszę, nie utrudniaj już bardziej Sierrze."
Sophie poszła za nim. Jej serce było pełne wdzięczności za działania Bensona w jej imieniu. Podeszła do niego i przemówiła cichym, delikatnym głosem, celowo pokazując mu ranę na dłoni, którą sama sobie zadała.
Rzeczywiście, kiedy Benson zobaczył zaczerwienienia i zadrapania na jej dłoni, jego gniew się pogłębił. W jego oczach Sierra naprawdę przekroczyła granicę.
"Wczoraj ją uderzyła, a dziś popchnęła. Musi przeprosić" - wściekał się Benson, a następnie zwrócił się do zamkniętych drzwi i przemówił niskim, rozkazującym głosem.
"Sierra, to twoja ostatnia szansa. Wyjdź i przeproś Sophie, a wybaczę ci twoje humory z ostatnich dwóch dni. Inaczej, nawet jeśli później będziesz błagać na kolanach, nie będę się tobą więcej zajmował."
Głos Bensona stał się głębszy, gdy zwrócił się w stronę zamkniętych drzwi, mówiąc z zimną stanowczością. Postawił swoje ostateczne ultimatum.
Tym, czego obawiała się najbardziej, była jego obojętność. Ilekroć był zły, nigdy nie zajmowało jej więcej niż pół dnia, by się poddać i nakłonić go do przebaczenia.
Dał jej nawet szansę na wycofanie się i oczekiwał, że ją wykorzysta. Jednak Sierra spuściła oczy i zacisnęła pięści.
Prawda była taka, że ci, którzy są kochani, mogą działać lekkomyślnie. Benson zawsze wykorzystywał jej miłość do niego, by ją kontrolować, używając jej jako dźwigni do ochrony kobiety, na której naprawdę mu zależało.
Łza uparcie trzymała się kącika jej oka, połyskując, gdy groziła upadkiem. Wyglądała rozdzierająco krucho, a jednocześnie zaciekle uparcie.
Theo ją obserwował. Jego oczy pociemniały od chłodu, który zdawał się krystalizować w ich głębi.
Sierra otarła łzę, która utworzyła się w kąciku oka i przemówiła wyraźnym, spokojnym głosem. "Nie zrobiłam nic złego. Nie przeproszę. I na pewno nie będę klękać i błagać cię. Zrywamy."
















