Po jej śmierci dusza Odalys błąkała się bez celu, uwięziona w otchłani, która wydawała się nie mieć końca. Nie mogła iść dalej, nie mogła się reinkarnować – aż nieznana, potężna siła wciągnęła ją z powrotem do świata żywych, wbijając ją w rzeczywistość, której nie była pewna, czy chce.
To wspomnienie sprawiło, że zacisnęła mocno pięści, paznokcie wbiły się w dłonie, a szczęka napięła się z zimną determinacją.
Elegancki czarny samochód zatrzymał się przed rozległą rezydencją z dziedzińcem, której wspaniałość przytłaczała upiorna cisza. Dom wydawał się bardziej reliktem niż domem, jego ściany przesiąknięte były sekretami i cieniami.
– Proszę pani, pan Stewart czeka na panią na górze – powiedział kamerdyner, Dorian Huxley, odsuwając się na bok i uprzejmie gestykulując, aby za nią podążała. Jego ton był spokojny i wyważony, ale zawierał cichy pośpiech.
Odalys nie odpowiedziała. Wysiadła z samochodu i weszła na dziedziniec, a przytłaczająca cisza przytłoczyła ją jak fizyczny ciężar.
Gdy przekroczyła próg, jej wzrok ogarnął starannie zaaranżowane antyki w salonie – każdy element skrupulatny, imponujący i całkowicie pozbawiony życia.
Jej obcasy wystukały rytm na polerowanej drewnianej podłodze, gdy wchodziła po schodach, a każdy krok odbijał się echem w ciszy.
Na górze zatrzymała się. Wysoka postać stała w pokoju, odwrócona do niej plecami, w kadrze ze światła słonecznego przesączającego się przez okno. Światło rozpraszało się na jego szerokich ramionach, łagodząc ostre linie jego sylwetki.
Nie widziała jego twarzy, ale jego obecność była niezaprzeczalna – władcza, nieugięta i dławiąca.
– Pan jest Percival Stewart? – zapytała, jej głos był spokojny, ale cichy i ostrożny.
Mężczyzna odwrócił się powoli, rozważnie. Jego oczy spotkały się z jej oczami i przez chwilę świat jakby zamarł. Te oczy były zimne, bezdenne i całkowicie oderwane od świata, jakby się patrzyło w zamarzniętą pustkę.
Utrzymywał jej spojrzenie o uderzenie dłużej, niż było to konieczne, zanim odwrócił wzrok, a obojętność w jego wyrazie była wystarczająco ostra, by przeciąć powietrze.
Cisza rozciągała się między nimi, ciężka i napięta, zanim w końcu przemówił.
– To małżeństwo? To tylko umierające życzenie mojego dziadka – powiedział, jego głos był głęboki i szorstki, a każde słowo przesiąknięte pogardą. – Nie trać czasu, myśląc, że to coś znaczy. Nie będzie ceremonii, żadnych dokumentów prawnych, niczego. Kiedy mnie zabraknie, możesz odejść.
Dosadność jego słów zaskoczyła ją, ale nie zadrgnęła. Po prostu wpatrywała się w niego, obserwując mężczyznę, który był cieniem w przeszłości.
Prawdę mówiąc, prawie nic nie wiedziała o Percivalu Stewart. Przed podróżą w czasie umarła, zanim w ogóle doszło do małżeństwa. Słyszała tylko, że ma dwadzieścia osiem lat, jest głową rodziny Stewart i umiera na jakąś nieuleczalną chorobę.
Poza tym był zagadką – postacią ukrytą za niedostępnymi murami dynastii Stewartów.
Był jak niewidzialny król, rządzący z cienia, niekwestionowany, ale całkowicie samotny.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, szorstki, gwałtowny kaszel przerwał ciszę. Wysoka sylwetka Percivala lekko zadrżała, a ostry, metaliczny zapach krwi wypełnił powietrze, przebijając się przez delikatny zapach świecy zapachowej palącej się w rogu.
– Pani Stewart, być może najlepiej będzie, jeśli uda się pani do swojego pokoju – powiedział Dorian, szybko robiąc krok naprzód. Jego głos był uprzejmy, ale pośpiech w jego ruchach był niemożliwy do przeoczenia.
Odalys nie ruszyła się. Jej ostre spojrzenie pozostało utkwione w Percivalu, ignorując całkowicie kamerdynera. Zrobiła krok naprzód, jej oczy zwęziły się, gdy zapach krwi stał się silniejszy. To nie była tylko nutka – był gęsty, dławiący i niemożliwy do zignorowania.
Percival poczuł jej zbliżanie się i posłał jej ostrzegawze spojrzenie, jego wyraz twarzy stwardniał. – Wróć do swojego pokoju – powiedział, jego głos szorstki i władczy.
Odwrócił się gwałtownie, jego kroki były pospieszne i nierówne, jakby próbował uciec przed jej wzrokiem. Ale gdy tylko minął ją, Odalys wyciągnęła rękę i chwyciła go za ramię.
Zamarł natychmiast, jego ciało napięło się pod jej dotykiem. Wykonał ruch, by się wyrwać, ale była szybsza. Przekręcając swój chwyt, przytrzymała go na miejscu, a następnie sięgnęła w górę i bez wahania złapała go za kołnierz.
Dźwięk rozdzieranej tkaniny przeciął pokój jak policzek. Koszula Percivala rozdarła się, odsłaniając wyrzeźbioną jak z kamienia klatkę piersiową, a jego brązowa skóra łapała połamane promienie słoneczne wpadające przez okno.
W pokoju zapadła cisza. Nawet powietrze zdawało się wstrzymywać oddech. Dorian stał zamarły, z opadniętą szczęką, jego wzrok przeskakiwał między jego mentorem a kobietą, która właśnie rozdarła jego koszulę jakby to nic nie znaczyło.
Nikt się tego nie spodziewał. Odalys, bez wahania, rozdarła koszulę Percivala jednym, płynnym ruchem. Nikt nigdy nie odważył się podejść do niego tak blisko – a co dopiero go dotknąć. Szybkość i śmiałość jej działań sprawiły, że wszyscy w pokoju zamarli z otwartymi ustami.
– Co, do cholery, robisz? – warknął Percival, jego ręka wystrzeliła w górę, aby zacisnąć się żelaznym uściskiem wokół jej nadgarstka.
Jej nadgarstek był uwięziony w jego uścisku, ale Odalys nawet nie zadrgnęła. Jej oczy pozostały utkwione w jego klatce piersiowej, nie mrugając, analizując jego skórę z laserową precyzją.
Pod gładką powierzchnią coś się poruszało – drgało, wiło się, prawie żyło. Wyglądało na to, że za chwilę rozerwie się. Jego żyły nienaturalnie wybrzuszyły się, napierając na jego ciało, jakby miały wybuchnąć. Powietrze stało się gęste, a metaliczny zapach krwi wystarczająco ostry, by go poczuć.
Ciało Percivala było polem bitwy, szarpanym straszliwym bólem. Czuł się, jakby odłamki szkła rozrywały go na kawałki. Jego skóra napięła się mocno, żyły pulsowały pod nią, jakby groziły wybuchem, a każdy nerw w jego ciele wołał o ulgę.
– Cholera – syknął przez zaciśnięte zęby, a pot spływał mu po skroniach. Jego twarz zbladła, a szczęka zaciśnięta, gdy próbował stłumić ból.
Z wielkim wysiłkiem skierował lodowate spojrzenie na Doriana, który zamarł w drzwiach, i na ochroniarzy kręcących się w pobliżu, zbyt oszołomionych, by się ruszyć. – Zabierzcie ją z powrotem do jej pokoju – rozkazał, jego głos był szorstki, ale niezachwiany pomimo agonii, która go ogarniała.
– Tak jest, proszę pana! – wydukał Dorian, wracając do działania i rzucając się w stronę Odalys, jego twarz była blada ze strachu.
Ale zanim Dorian zdążył do niej dotrzeć, Odalys wykonała swój ruch. Zignorowała całkowicie kamerdynera, a jej wolna ręka uniosła się, by lekko nacisnąć klatkę piersiową Percivala.
Dotyk był prawie figlarny, jej opuszki palców kreśliły powolne, rozważne wzory na jego skórze. Następnie, bez ostrzeżenia, popchnęła – mocno.
Percival zamarł, całe jego ciało zablokowało się. W momencie, gdy jej ręka nawiązała kontakt, wstrząsnęła nim fala uderzeniowa, jakby prąd elektryczny przepłynął przez jego żyły.
Chaos pod jego skórą – żyły gotowe do pęknięcia, komórki krwi toczące gwałtowną wojnę – nagle ucichł. Energia, która szalała w nim, cofnęła się, jakby burza nagle ucichła.
Jego krew, o krok od rozerwania jego ciała, zaczęła odwracać swój bieg. Zgęstniała, zamarzła i została odepchnięta, jakby cofała się przed niewidzialną siłą. Jego serce boleśnie ścisnęło się w piersi.
– Ugh! – Dźwięk wyrwał się z jego gardła, gdy ciemna krew wytrysnęła z jego ust, chlapiąc na podłogę.
Czarny, cuchnący płyn ściekał z kącika jego ust, a jego ostry smród wypełnił pokój. Zatoczył się o krok do tyłu, jego źrenice rozszerzyły się, a ciało drżało, jakby miało się rozpaść. A potem, nagle, wszystko się zatrzymało.
Agonia, która ogarniała go przed chwilą, ustąpiła miejsca tępemu bólowi. Ostry, nieustanny nacisk zniknął. Jego oddech ustabilizował się, a klatka piersiowa przestała wznosić się w bólu.
Powoli, ostrożnie, spojrzał w dół na swoje ciało, spodziewając się zobaczyć zwykłe okropności: pękniętą skórę, rozerwane żyły, krew wylewającą się z otwartych ran.
Ale jego skóra była nienaruszona. Żadnych pęknięć. Żadnych poszarpanych ciał. Żadnych rzek krwi zbierających się u jego stóp. Poza ciemną krwią, którą wykrztusił, był w porządku. Cały.
Ból, chaos, zniszczenie, które zawsze następowały po tych epizodach – wszystko zniknęło.
Oczy Percivala powróciły do Odalys, a szok przemknął przez jego zazwyczaj stoicką twarz.
Odsunęła się, jej ręka opadła, gdy obserwowała go ze spokojnym, niemal klinicznym oderwaniem. Jej wzrok ogarnął go, jakby składała puzzle. – Więc plotki są prawdziwe – powiedziała, jej ton był płaski i obojętny. – Naprawdę pukasz do bram śmierci.
Mówiąc to, wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i zaczęła wycierać palce. – Ale ponieważ wyraźnie dałeś do zrozumienia, że to małżeństwo to tylko pomysł twojego dziadka na "odstraszenie złego losu", a tak naprawdę nie chcesz mnie poślubić, to idealnie się składa. I tak nie planowałam wyjść za mąż.
Lekko przechyliła głowę, jej oczy były ostre i wyrachowane, gdy utknęły w jego oczach. – Zgaduję. Twoi lekarze powiedzieli ci, że zostało ci mniej niż miesiąc życia, prawda?
Jego usta zacisnęły się w cienką linię, ale nie zaprzeczył. Odalys uśmiechnęła się lekko, kącik jej ust uniósł się w sposób, który był zarówno pewny siebie, jak i irytujący. – Więc tak to wygląda. Utrzymam cię przy życiu przez następny miesiąc. W zamian pozwolisz mi odejść, kiedy to się skończy. Bez żadnych zobowiązań.
Oczy Percivala zwęziły się, a podejrzliwość mieszała się z niedowierzaniem. – Mówisz, że możesz utrzymać mnie przy życiu przez miesiąc?
– Dokładnie to mówię – odpowiedziała, jej ton był równie spokojny, jak jej spojrzenie.
Zrobiła krok bliżej, wyciągając ponownie rękę. Tym razem jej palce musnęły kącik jego ust, ocierając krew, która jeszcze tam pozostała.
Przyłożyła palce do nosa, wąchając lekko, zanim odezwała się ponownie. – Nie umierasz tak szybko, jak im się wydaje. Jesteś otruty – ciężko – ale to jeszcze nie jest stan terminalny. Mogę cię ustabilizować. Dać ci trochę czasu.
Po tych słowach wytarła palce chusteczką i wrzuciła ją do pobliskiego kosza na śmieci, jej ruchy były płynne i rozważne. Ponownie spotkała jego spojrzenie, jej wyraz twarzy był nieczytelny, ale niezachwiany. – Czas ucieka, Stewart. Twój ruch.
















