U schyłku życia Odalys pogrążyła się w depresji, która pożerała ją jak potwór w ciemności, pozbawiając snu i nadziei.
Teraz, ściskając telefon w dłoni, z palcami zaciśniętymi tak mocno, że wydawało się, iż urządzenie zaraz pęknie, jej umysł był burzą myśli.
– To tylko cholerny miesiąc jako zastępcza panna młoda! Nikt nie wymaga od ciebie poświęcenia życia! Do cholery, czemu posunęłaś się aż tak daleko? Co, dlatego że jest adoptowana i weszła ci w drogę? – głos Finniana był ostry, jego frustracja przecinała powietrze, całkowicie burząc jego zwykłą, spokojną i opanowaną fasadę.
– Mówiłem ci już – jak tylko zastąpisz ją i załatwisz to, a jego nie będzie, będę twoim chłopakiem. Czego, do cholery, jeszcze chcesz? – warknął, zębami zgrzytając.
– Pf… – z jej ust wydobył się lekceważący śmiech.
Jego słowa były tak absurdalne, że aż zabawne, jak oglądanie źle napisanego dramatu. Nie mogła powstrzymać się od zastanowienia, jak kiedykolwiek mogła dać się nabrać na jego drugorzędny urok i manipulacyjne gierki w przeszłości.
– Z czego, do cholery, się śmiejesz? – warknął Finnian, wyraźnie wściekły.
Odalys nie odpowiedziała od razu. Wstała powoli, podchodząc do okna. Jej wzrok powędrował po wypielęgnowanym ogrodzie poniżej, palce musnęły doniczkową roślinę na parapecie.
Jej ton, kiedy w końcu się odezwała, był tak zimny, że mógł zamrozić. – Kim ty myślisz, że jesteś? Co ci każe myśleć, że zgodziłam się na to małżeństwo z twojego powodu? Skąd w ogóle wziąłeś te jaja, żeby w to wierzyć? Właśnie mnie nękasz. Rozumiesz?
– I zgadnij, – kontynuowała, z głosem ociekającym sarkazmem. – Myślałeś, że po śmierci mojego męża wrócę do ciebie jak pies? W jakim ty żyjesz urojonym świecie? Przypominam: jestem teraz młodą panią Stewartów.
– A ty? Jesteś nikim. Albo czekaj, zgadnę – masz nadzieję, że odziedziczę część majątku mojego męża po jego śmierci, a ty wtedy wskoczysz i będziesz się na mnie żerował? Muszę przyznać, podziwiam twoją bezczelność.
– Gadasz bzdury – odparł Finnian, jego głos drżał od ledwo powstrzymywanej wściekłości. – Naprawdę myślisz, że jestem taki płytki? Odalys, przegięłaś. Jeśli będziesz wypluwać z siebie te śmieci, to koniec z nami. Żadnych więzi. Nic.
Uśmiechnęła się złośliwie, jej ton był udawanie słodki. – Koniec? O, dzięki Bogu. Zrób mi przysługę i przestań dzwonić. Idź zagraj w białego rycerza dla Sophii. Może nawet zgodzi się za ciebie wyjść. Jesteś takim żałosnym frajerem.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu na samą myśl. Sophia, ze swoim słodkim jak miód, „niewinnym” aktem, pewnie chciała zadowolić każdego mężczyznę na świecie – ale faceta takiego jak Finnian? Nie ma mowy.
Dla rodzin takich jak Stewartowie, celebryci tacy jak on byli jedynie rozrywką, jednorazową i zapomnianą.
Przez chwilę Finnian milczał, wyraźnie oszołomiony jej słowami. Kiedy w końcu się odezwał, jego głos drżał. – Odalys, daję ci ostatnią szansę.
– Nie zawracaj sobie głowy. – Jej ton był lodowaty. – Nawet gdybyś został zapakowany na prezent i dostarczony pod moje drzwi, nie przyjęłabym cię. Dalej mnie nękaj, a wyjawię wszystkie twoje brudne sekrety, żeby cały świat je zobaczył. – Nie czekając na jego odpowiedź, zakończyła połączenie ostrym kliknięciem.
Spojrzała na swój telefon, sprawdzając nagranie, które rozpoczęła na początku rozmowy. Zadowolona, szybko przesłała je do chmury i zrobiła kopię zapasową na swoim e-mailu.
– Ha… – z jej ust wydobył się gorzki śmiech, gdy masowała skronie.
Myśl o tym, jak naiwna i słaba była kiedyś, zmanipulowana przez ludzi, których powinna była przejrzeć, sprawiała, że krew w niej wrzała.
Dźwięk wyrwał ją z zamyślenia. Wzięła oddech, uspokoiła się i podeszła do drzwi.
Stała tam Percival. Świeżo po prysznicu, zamienił swój wcześniejszy zakrwawiony wygląd na luźny czarny strój domowy, materiał idealnie podkreślał jego sylwetkę.
Dookoła niego unosił się delikatny zapach mięty, maskujący wspomnienie krwi i bólu.
Percival górował nad nią, jego oczy skanowały jej twarz z cichą intensywnością. Przez chwilę Odalys mrugała, zaskoczona, że go tu widzi.
Następnie, lekko unosząc brodę, spotkała jego spojrzenie. – Percival? Czegoś potrzebujesz?
Jej głos był spokojny, postawa stabilna. Nie była onieśmielona jego obecnością – wręcz przeciwnie, wydawała się wręcz znudzona.
Usta Percivala wygięły się w ledwo widoczne uśmiechy. Większość ludzi jąkała się, kłaniała lub wręcz unikała jego wzroku. Ale ona patrzyła wprost na niego, bez przeprosin i bez strachu.
– Spojrzałaś na mnie i wiedziałaś, że zostałem otruty. Jak? – Jego głos był niski, ochrypły i nieugięty. – I skąd wiedziałaś, jak to stłumić?
Odalys schowała ręce za plecami, studiując go, gdy odpowiadała. Bezpośredniość jego pytania powiedziała jej, że już przetestował lekarstwo, które przygotowała – i prawdopodobnie kazał je też komuś przeanalizować.
– To proste, – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Studiowałam tradycyjną medycynę. – Jej ton był swobodny, niemal figlarny, gdy odsunęła się na bok i skinęła, żeby wszedł.
Percival zawahał się przez chwilę, jego wysoka sylwetka rzucała długi cień do pokoju. Następnie, bez słowa, wszedł do środka, poruszając się powoli i rozważnie. Jego obecność zdawała się wypełniać przestrzeń, powietrze wokół niego było gęste od niedopowiedzianej, ale magnetycznej energii.
Odalys stała tam, spokojna jak zawsze, każdy jej ruch był przemyślany. Z niemal leniwym wdziękiem związała swoje długie włosy, jej ton był stabilny, ale zabarwiony cichą pewnością siebie.
– Mój mentor jest jednym z najlepszych w medycynie holistycznej i terapiach alternatywnych, – powiedziała, jej ton był swobodny. – Prawdziwy mistrz metafizyki i medycyny tradycyjnej. Uczę się od niego od trzeciego roku życia – w sumie siedemnaście lat.
Nie czekała na jego odpowiedź, zanim kontynuowała, jej głos obniżył się nieznacznie. – Cuchniesz krwią. Nawet jeśli twoje naczynia krwionośne jeszcze nie popękały, to widać to po tobie. Czuję to przez twoją skórę. A twoja krew? Ma dziwny, nienaturalny zapach. W ten sposób wiedziałam, że zostałeś otruty.
Nie było w tym wahania, nie trzeba było niczego ukrywać. Mówiła o swoich taoistycznych korzeniach, jakby to była jej odznaka honorowa, a nie coś, co należy umniejszać.
Oczy Percivala błysnęły czymś nieodgadnionym, małym pęknięciem w jego zwykłej beznamiętnej masce. Siedemnaście lat? To było niespodziewane.
– Możesz to leczyć? – zapytał, odwracając się, aby w pełni się z nią zmierzyć. Jego ostre spojrzenie skupiło się na jej, nie mrugając, domagając się odpowiedzi.
Jej oczy spotkały jego spojrzenie, spokojne i niezachwiane. Była w nich głębia, jak patrzenie w spokojną wodę, która wydawała się bezdenna. Żadnego strachu, żadnego wahania – tylko ten sam niezachwiany spokój.
– Leczyć to? – powtórzyła, a jej usta wygięły się w ledwo widoczny uśmiech. – Nie wyprzedzajmy faktów. To, co mogę zrobić, to stłumić to na razie. Mogę ci dać kolejny miesiąc, może sześć.
Swobodny sposób, w jaki to powiedziała, zmarszczył mu brwi. Najlepsi lekarze na świecie nie mogli mu obiecać nawet kolejnego tygodnia.
A tu ona, wygłasza terminy jakby to było nic. Gdyby nie widział na własne oczy, jak wcześniej stłumiła truciznę, wyszedłby stąd od razu.
Ale widział to.
Jej słowa uderzyły mocno, jak pierwszy oddech świeżego powietrza po duszeniu się. Dla kogoś, kto już pogodził się ze śmiercią, jej spokojna pewność uderzyła w niego w sposób, którego się nie spodziewał. To nie była nadzieja – jeszcze nie. Ale było blisko.
Jego dłonie zacisnęły się w pięści u boków, napięcie było tak silne, że jego knykcie zbielały. Ale jego twarz pozostała spokojna, jego ciało emanowało tą samą potężną aurą, która sprawiała, że ludzie zastanawiali się dwa razy, zanim go wyzwali. Jeśli była jakaś rysa w jego pancerzu, nie była widoczna – jeszcze nie.
– Jaka jest twoja cena? – zapytał, jego głos był niski i stabilny, przechodząc od razu do sedna.
Odalys oparła się, jej wysoka sylwetka spoczywała swobodnie na krawędzi pobliskiego stołu. Skrzyżowała ramiona, jej ostre spojrzenie nigdy nie opuszczało jego, gdy lekko przechyliła głowę, a jej usta wygięły się w ledwo widoczny uśmiech.
– Na razie? Powiedzmy, że jesteś mi winien przysługę, – powiedziała, jej głos był lekki, ale przepełniony czymś niewypowiedzianym. – Ale będę potrzebować czegoś konkretnego. Ziół. Starych. Co najmniej stuletnich. Im starsze, tym lepsze.
Odwróciła się i podeszła do swojej torby, wyciągając mały notes i długopis. Usiadła i zaczęła szybko pisać, długopis poruszał się z niemal bezwysiłkową precyzją. Kiedy skończyła, wyrwała kartkę i podała mu ją.
Percival wziął ją, zerkając na papier. Jej pismo było odważne i precyzyjne, każde pociągnięcie ostre i przemyślane. Nie było tylko schludne – miało w sobie rodzaj energii, siłę, która sprawiała, że się wyróżniało.
– W porządku, – powiedział, jego głos był lekko ochrypły, ale stanowczy. Jego uścisk na papierze zacisnął się, lista wydawała się cięższa, niż powinna.
Była kimś więcej, niż się spodziewał. Z łatwością wyrecytowała listę, jej spokojna pewność – wszystko to wskazywało na poziom wiedzy znacznie wyższy, niż się spodziewał.
Niezależnie od tego, czy była prawdziwa, czy tylko wyjątkowo dobrym kłamcą, przekona się wkrótce. Musiał tylko zweryfikować zioła z jej listy.
















