Rodzina Stewartów – wszyscy znali to nazwisko. Byli u szczytu władzy, ociekali bogactwem i znajdowali się poza zasięgiem kogokolwiek innego.
Prezenty ślubne, które wysyłali, nie były po prostu hojne – były oszałamiające. Nawet bez liczenia było oczywiste, że są warte miliardy.
Dla rodziny takiej jak Bennettowie? Związanie się ze Stewartami było niczym innym jak cudem. Nie byli nawet w tym samym wszechświecie. Ale los podarował im złoty bilet.
William Bennett i Evander Stewart walczyli kiedyś ramię w ramię, w bitwach na śmierć i życie. Gdzieś po drodze zawarli obietnicę: pakt małżeński między swoimi przyszłymi dziećmi.
Początkowo Bennettowie planowali wydać za mąż Sophię. To był dość prosty plan, dopóki nie nadeszły złe wieści. Mężczyzna, którego miała poślubić, był na łożu śmierci, a plotki głosiły, że nie zostało mu dużo czasu.
Nie było mowy, żeby wysłali Sophię na małżeństwo, które zamieni ją w wdowę, zanim jeszcze się zacznie. Na szczęście – lub nieszczęście – siedem miesięcy temu Bennettowie odnaleźli swoją dawno zaginioną biologiczną córkę, Odalys Stone.
I tak po prostu mieli idealne rozwiązanie: wysłać zamiast niej Odalys. Zabezpieczyłaby w ten sposób związek Bennettów ze Stewartami, wdowa czy nie wdowa. Sophia byłaby zwolniona, a rodzina i tak wyszłaby na swoje. To była sytuacja korzystna dla wszystkich – przynajmniej dla wszystkich oprócz Odalys.
"Co ja tu robię?" – powiedziała Odalys, jej głos był spokojny, ale przesiąknięty ostrą nutą, gdy rozejrzała się dookoła. Uniosła brew, a jej uśmieszek się powiększył. "Cóż, oczywiście jestem tu, żeby odebrać to, co moje."
Nawet nie starała się ukryć rozbawienia w oczach. Patrzenie na wściekłość Bennettów, podczas gdy ochroniarze rodziny Stewartów krążyli w pobliżu, było zbyt satysfakcjonujące.
"Co jest? Planowaliście zatrzymać to wszystko dla siebie?" – Jej głos stał się szyderczo zaciekawiony, a ton ociekał fałszywą niewinnością. "Och, czekaj – rozumiem. Próbujecie mnie oszukać, bo myślicie, że jestem tylko zapasową panną młodą, prawda?"
Jej słowa uderzyły jak granat. Ochroniarze natychmiast przerwali pracę, a ich ostre spojrzenia skupiły się na Bennetach z niewypowiedzianym podejrzeniem.
Twarz Hanny zbladła, a jej mocno umalowane rysy wykrzywiły się w ledwo powstrzymywanym gniewie. Wysyczała przez zaciśnięte zęby: "Jeśli Stewartowie ci to dali, to w porządku. Weź to. To jest twoje."
"Cholera, to jest moje." – Odalys przekrzywiła głowę, uśmiech nadal mocno osadzony na jej twarzy. "No dalej, chłopaki. Załadujcie to wszystko."
Ochroniarzom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaczęli przeładowywać pudła z prezentami na czekające ciężarówki.
Jeden z nich wyrecytował pod nosem inwentarz. "Trzy pudła z trzema milionami dolarów w każdym. Dwa pudła złotej i diamentowej biżuterii, łącznie 200 sztuk. Jedno małe pudełko zawierające sześć aktów własności willi w Crystal Cove. Jedno małe pudełko z kluczykami do 11 luksusowych samochodów."
Pięści Sophii zacisnęły się po bokach, a jej paznokcie wbiły się tak mocno w dłonie, że prawie puściła krew.
Te prezenty miały być jej. Jasne, nie chciała poślubić Stewarta, ale nigdy nie powiedziała, że nie chce łupów. A teraz pomyślała, że Odalys wychodzi ze wszystkim. Absolutnie wszystkim.
Jej pierś ścisnęła się z wściekłości, a oddech stał się szybki i płytki. 'Dlaczego? Dlaczego ona dostaje to, co powinno być moje?'
"Odalys Stone, czy ty nie masz wstydu?" – warknęła Hannah, podchodząc do przodu z drżącą ręką wycelowaną w nią. Jej głos załamał się z wysiłku, by utrzymać gniew pod kontrolą. "Nie boisz się, że ludzie będą się z ciebie śmiać? Zabieranie tego wszystkiego – to obrzydliwe."
"Śmiać? Ze mnie?" – Odalys odwróciła się, jej wyraz twarzy był chłodny, a głos spokojny i szyderczy. "Za co? Za to, że biorę to, co dał mi mąż? Nie, pani Bennett, ludzie nie będą się śmiać. Będą cholernie zazdrośni."
Jej usta wykrzywiły się w chłodnym uśmiechu, a w oczach błysnęło coś niebezpiecznego. "A może to ty jesteś zazdrosna?"
Jej spojrzenie przemknęło po pokoju, zatrzymując się na każdej znajomej twarzy. Ku jej zaskoczeniu, nie czuła złości, której się spodziewała. Bennettowie nie zasługiwali na jej wściekłość.
Zamiast tego poczuła dziwny spokój. Była tu już wcześniej, w innej linii czasu. Tym razem nie była tu, aby zadowolić kogokolwiek. Tym razem była tu, aby zerwać więzi, spalić mosty i wziąć to, co jej się należy.
"Te prezenty należą do mnie, ponieważ Stewartowie mnie poślubiają. Masz z tym problem?" – Jej głos był cichy, ale niósł ze sobą niepowtarzalną ostrą nutę. Każde słowo uderzało jak policzek.
Jej oczy skanowały pokój, w końcu zatrzymując się na Sophii. Powoli, celowo, podeszła do przodu.
Sophia zamarła, jej oczy nerwowo zerkały na bok, gdy cofnęła się o krok. Jej spojrzenie powędrowało do pudeł z prezentami, a zazdrość i frustracja wirowały w jej wypełnionych łzami oczach.
Nigdy nie chciała, żeby tak się stało. Jasne, zgodziła się, żeby Odalys zajęła jej miejsce w małżeństwie, ale nie zgodziła się oddać jej wszystkiego. A teraz Odalys wychodzi ze wszystkim. Sama myśl o tym wywołała u niej mdłości ze wściekłości i upokorzenia.
"Odalys, jak mogłaś to zrobić?" – Głos Sophii zadrżał, wibrując fałszywą słodyczą, gdy ugryzła się w wargę, a łzy spływały jej po twarzy. "Robiłaś przykrość mamie. Jeśli zabierzesz wszystko, co Stewartowie pomyślą o naszej rodzinie?"
Odalys Stone zachichotała chłodno, chwytając dłonią brodę Sophii Bennett z wystarczającą siłą, by kobieta zadrżała. Pochylając się, obniżyła głos, a jej ton ociekał jadem. "A kim ty, do cholery, myślisz, że jesteś? Nikim, dzieckiem z rodziny zastępczej, i masz tupet, żeby się do mnie dobierać?"
Jej usta wykrzywiły się w uśmieszku, a spojrzenie było ostre i szydercze. "Co Stewartowie o was myślą? To wasz problem, nie mój." – Dodała z szyderstwem: "Zazdrosna, co? Żałosna mała suka."
Sophia zamarła, a jej oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem. Obelga uderzyła jak policzek i przez chwilę nie mogła nawet tego przetrawić. Chciała się odgryźć, ale pod czujnym okiem ludzi Stewarta ugryzła się w język.
Mogła tylko tupnąć nogą z frustracji, a jej pierś unosiła się gwałtownie, gdy walczyła o zachowanie spokoju.
"Odalys Stone, o co ci, kurwa, chodzi?" – warknął Atlas, podchodząc do przodu, a jego wyraz twarzy był mroczny. Schował Sophię za sobą w obronnym geście, piorunując Odalys wzrokiem, jakby chciał ją rozerwać na pół.
Odalys uniosła brew, a jej uśmieszek się pogłębił. Bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi. Kiedy do nich doszła, wyjęła z kieszeni klucz i rzuciła nim na podłogę. Ostry szczęk odbił się echem po pokoju.
Zatrzymując się w progu, rzuciła chłodne spojrzenie przez ramię, a jej głos ociekał szyderstwem. "A co z tym zrobisz? A może to ona powinna wziąć ten ślub?"
W pokoju zapadła oszołomiona cisza, gdy wyszła, a jej kucyk kołysał się w rytm pewnych kroków. Bennettowie mogli tylko stać, wściekli, podczas gdy ochroniarze Stewartów nadal wywozili ekstrawaganckie prezenty zaręczynowe, nie przejmując się niczym.
Hannah zatoczyła się, a jej twarz zbladła, gdy patrzyła, jak miliony – miliardy – dolarów w prezentach znikają.
Jej instynkt krzyczał, żeby coś zrobić, żeby ich zatrzymać, ale zanim zdążyła zareagować, Sophia w panice chwyciła ją za nadgarstek.
"Mamo, nie rób tego! Ona po prostu próbuje cię wkurzyć!" – Głos Sophii załamał się, a w jej słowach zabrzmiała panika. "Kiedy się uspokoi, wszystko odda. Ona tylko urządza scenę – nic więcej."
Ale nawet gdy to mówiła, w oczach Sophii pojawiły się wątpliwości.
Prawda była taka, że wszyscy w Crownridge wiedzieli o sytuacji ze Stewartami. Ich patriarcha był już na łożu śmierci, a szpital wydawał coś w rodzaju odliczania do jego ostatnich chwil.
Lata temu Stewartowie i Bennettowie byli blisko, a małżeństwo miało wzmocnić ich więź. Ale teraz Stewartowie przyspieszają ślub, aby przynieść odrobinę szczęścia umierającemu człowiekowi.
Nawet nie będzie ceremonii. Wysłali dziś prezenty ślubne z planami natychmiastowego zabrania panny młodej.
Bennettowie, nie chcąc dopuścić do tego, by Sophia wyszła za mąż w tak ponurej sytuacji, wepchnęli Odalys w tę rolę. W końcu została odnaleziona dopiero niedawno po latach zaginięcia i nie miała żadnego prawdziwego związku z rodziną.
Plan był prosty: wysłać ją, pozwolić jej uporać się z bałaganem, a po śmierci patriarchy Stewarta sprowadzić ją z powrotem. W ich mniemaniu było to idealne rozwiązanie.
Henry prychnął, a jego ton był pełen pogardy. "Ona naprawdę myśli, że może robić takie gówno? To się dzieje, kiedy pozwalasz komuś myśleć, że jest nam równy. Czas przypomnieć jej, gdzie jest jej miejsce."
Caspian leniwie oparł się o ścianę, a jego usta wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu. "Spokojnie. Dajmy jej trochę czasu. Kiedy pan młody wykopie w kalendarz, zaciągniemy ją z powrotem tutaj i damy jej lekcję, której nie zapomni. Zobaczymy, czy nadal będzie myśleć, że jest taka zajebista."
Ale gdy patrzyli, jak Odalys wsiada do czekającego samochodu bez choćby jednego spojrzenia wstecz, zimny wiatr owiał dziedziniec, wywołując dreszcz u wszystkich.
Atmosfera się zmieniła, a powietrze stało się ciężkie i niepokojąco nieruchome. Po raz pierwszy niewytłumaczalny niepokój ogarnął Bennettów.
Na tylnym siedzeniu samochodu Odalys siedziała cicho, a jej wzrok był utkwiony w lusterku wstecznym. Rezydencja Bennettów kurczyła się w oddali, spowita wirującymi chmurami, które zdawały się zaciemniać niebo wokół niej.
Dom wyglądał na przeklęty, jakby pochłaniała go własna chciwość i złośliwość.
Cichy, gorzki śmiech wyrwał się z jej ust, gdy oparła się na siedzeniu, zamykając oczy. Jej umysł zalały wspomnienia z poprzedniego życia – wspomnienia, które kuły jak otwarte rany.
Wciąż czuła upokorzenie, zdradę. Ludzie, którym kiedyś ufała – jej własna rodzina – obnażyli ją, dosłownie i w przenośni.
Nagrali ją, wykorzystali nagranie do szantażu i zmusili do zajęcia miejsca Sophii. Wszystko dla własnych egoistycznych korzyści, wszystko po to, by zapewnić sobie pozycję u Stewartów.
















