*Gdybym miała umrzeć przedwcześnie, to myślę, że mogłabym wybrać gorsze miejsce niż dno Morza Tasmana.*
Położona między Australią a Nową Zelandią Cieśnina Tasmana to jedne z najburzliwszych wód na świecie – tysiąc mil morskich nieokiełznanych prądów oceanicznych i jeszcze bardziej nieprzewidywalnej pogody.
To także miejsce, gdzie po raz pierwszy w sposób naukowy zarejestrowano prawdziwą pieśń syreny. A przynajmniej taka jest obecna teoria. Nagranie audio trwa zaledwie osiem sekund, ale melodia jest wyraźna, nawet dla niewprawnego ucha, i właśnie tym jest – melodią.
Dyskusja w środowisku naukowym po jej odkryciu była… spora.
Większość zgadza się jednak co do tego, że częstotliwość pieśni jest zbyt wysoka, aby należała do wieloryba, zbyt miarowa, aby należała do jakiegokolwiek innego stworzenia żyjącego w tym regionie, i że nikt nigdy, przenigdy nie zarejestrował innego dźwięku podobnego do tego tak głęboko pod poziomem morza.
Ale ja wiem, że to coś więcej, piszę, wbijając pióro w kartki notatnika, gdy mój styl pisania staje się gorączkowy. Brzmię jak szalona, ale przysięgam, że już gdzieś to słyszałam. Nie w prawdziwym życiu, oczywiście… ale w moich snach.
Mój oddech więźnie na wspomnienie łusek na mojej skórze i zapachu petrichoru i słonej wody. Wtedy być może miesiące bezsennych nocy w końcu nabiorą sensu. Jeśli to wszystko okaże się prawdą, jeśli rzeczywiście udowodnimy istnienie syren, to… może po raz pierwszy w życiu poczuję się całością.
Fala uderza w trawler, powodując, że łódź przechyla się gwałtownie na jedną stronę, wraz ze mną i wszystkim innym w mojej maleńkiej koi, co nie jest już przybite.
"Na miłość boską…" mamrotam, przygotowując się na następne nieuniknione zderzenie.
Jeśli uda nam się utrzymać w jednym kawałku wystarczająco długo, aby w ogóle znaleźć źródło pieśni, piszę drażliwie, zanim zatrzasnę dziennik i wstanę na nogi, po czym zostaję natychmiast rzucona z powrotem na tyłek, gdy trawler znów się trzęsie.
"Do licha!"
Ledwie przekleństwo opuszcza moje usta, rozlega się energiczne pukanie do moich drzwi. Zanim zdążę odpowiedzieć, drzwi skrzypią i przez szparę wygląda głowa mojego profesora. "Nie zrobiłaś sobie krzywdy, słodziutka? Kapitan mówi, że trafiliśmy na kolejny trudny odcinek."
Krzywię się na sposób, w jaki oczy Stana skanują moje ciało – bez wątpienia upewniając się, że jego cukiereczek jest w jednym kawałku. Ten człowiek to chodzące obrzydlistwo, ale jak zawsze, staram się to ukryć. Stan nie jest zwolennikiem profesjonalizmu w dobry dzień, ale niech Bóg ma w opiece tego biednego frajera, który spróbuje poprawić jego zachowanie; jak na faceta zbliżającego się do pięćdziesiątki, potrafi być naprawdę małostkowy.
"Tak, zauważyłam," burczę, niechętnie przyjmując dłoń, którą oferuje, aby pomóc mi wstać.
Kolejny odcinek wzburzonej wody powoduje, że łódź podskakuje, a Stan jest już tam, przytulając mnie do piersi, "Uważaj, słodziutka!"
Jego głos staje się ochrypły i bez chwili wahania jego ręce zaczynają wędrować, przesuwając się z moich ramion w dół pleców. Odsuwam się tuż przed tym, jak próbuje złapać mnie za tyłek. "Myślę, że przeżyję, profesorze. Chociaż można by pomyśleć, że już się do tego przyzwyczaiłam; nie sądzę, żebyśmy mieli godzinę spokojnej żeglugi przez ostatnie trzy dni."
Jego twarz wykrzywia się rozczarowaniem, ale kontynuuje. "Takie jest życie w Cieśninie Tasmana," chichocze, a następnie przysuwa się krok bliżej do mnie, "Mówiłem ci, kiedy opuszczaliśmy brzeg, że morze to nie miejsce dla kobiety. Jeśli to wszystko stanie się dla ciebie zbyt trudne, przyjdź do mnie. Nie miałbym nic przeciwko współlokatorce w koi, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi." Jego spojrzenie staje się ciężkie, gdy jego szare jak woda w stawie oczy opadają na moje usta, "Zwłaszcza nie tak gorącej jak ty."
W myślach szukam najbardziej dyplomatycznego sposobu, aby powiedzieć: "W życiu, ty obleśny kretynie". Ale kiedy moje usta się rozchylają, on bierze to za zaproszenie do zrobienia dziubka i pochylenia się.
Wzdycham, podnosząc ręce, gotowa go odepchnąć. Właśnie wtedy najgłośniejszy huk pioruna, jaki kiedykolwiek słyszałam, rozbrzmiewa na całej łodzi. Z góry dochodzą krzyki – nawołujące do trzymania się mocno, zaledwie na moment przed tym, jak wieczór przybierze piekielny obrót.
Wzdłuż korytarza drzwi zostają wyrwane z zawiasów z powodu gwałtownych ruchów statku. Stan przyciska mnie do najbliższej ściany, więżąc mnie między swoim ciałem a gruzem, który zaczyna się obok nas toczyć, gdy materiały badawcze i rzeczy osobiste załogi wylatują z ich pokoi.
"Uderzył w nas sztorm!" dyszę.
"Nie pieprz, słodziutka," mamrocze Stan, jego ton ostry w kiepskiej próbie zamaskowania strachu.
"Stan! Profesorze Wilcox!" Kolejny student, Will, pojawia się na szczycie schodów prowadzących na pokład. Jest przemoczony do suchej nitki i trzęsie się, ale sądząc po niemal maniakalnym błysku w jego oczach, nie sądzę, że to ze strachu. "Hydrofon… musicie to usłyszeć!"
"Hydrofon? Jesteś pewien?" odkrzykuje Stan, a Will kiwa głową, machając, żeby się pospieszył. "Idź do mojego pokoju i nie ruszaj się, do cholery, rozumiesz mnie?"
Najwyraźniej to wszystko, na co stać troskę Stana o mnie, gdy pędzi do schodów, zostawiając mnie uczepioną framugi moich drzwi.
"Jasne, że nie," krzyczę i ruszam za nim.
Jeśli hydrofon coś wychwycił, nie zamierzam czekać, aż będę ostatnią osobą, która to usłyszy. Kiedy będą pisać książki historyczne o tym dniu, nie zostanę zdegradowana do przypisu, ponieważ przestraszyłam się małego grzmotu i błyskawicy.
Docieram na szczyt schodów i zatrzymuję się z piskiem. Okej, może to trochę więcej niż mały grzmot i błyskawica.
Na moich oczach dzień zamienia się w noc, gdy gęste chmury burzowe nagle gaszą słońce, jakby go nigdy nie było. Wiatr wyje, gdy otwieram drzwi kabiny, deszcz smaga moją twarz. Na pokładzie panuje zamieszanie, sztorm miota naszym statkiem tam i z powrotem jak zabawką dziecka.
Mrużę oczy przez strugi wody, dostrzegając postać Stana skulonego nad centrum sprzętu do wykrywania głębin morskich, jego twarz oświetlona blaskiem ekranu. Maszeruję w jego kierunku, moje buty ślizgają się na mokrym pokładzie.
"Profesorze! Co pan usłyszał?" krzyczę ponad rykiem burzy.
Głowa Stana podskakuje, oczy szaleją z podniecenia. "Zapomnij o hydrofonie. Mamy skurczybyka na filmie!" Wciska mi monitor w ręce, jego uśmiech jest dziki.
Moje serce bije szybciej, gdy wpatruję się w ekran. Sylwetka jest nie do pomylenia. Kształt pasuje do syrena z moich snów, tego, który mnie nawiedza od miesięcy.
"To jest to samo miejsce, w którym nagrano oryginalną pieśń. To nie może pochodzić z tego samego źródła… prawda?" szepczę, mój głos jest ledwo słyszalny ponad burzą.
Mój puls przyspiesza. Czy to naprawdę może być on? Czy syren z moich snów może być tym samym stworzeniem, które zmieniło bieg mojego życia pięć lat temu?
Stan wydaje okrzyk radości, łapiąc mnie w talii, gdy błyskawica rozdziera niebo, a ogromna fala uderza o dziób. "Będziesz mogła go o to zapytać, jak tylko go wyciągniemy," krzyczy, jego oczy błyszczą maniakalną intensywnością.
Zamarzam. "Wyciągnąć go? Ale mieliśmy tylko obserwować i śledzić jego wzorce zachowań."
Uścisk Stana się zaciska, jego paznokcie wbijają się w moją skórę. "Rybolud, który zaraz przyniesie mi cholerną Nagrodę Nobla, właśnie sam się nam podał na złotej tacy." Jego głos rozbrzmiewa ponad burzą, przyciągając uwagę załogi. "Nikt stąd nie wyjdzie bez tej ryby, rozumiecie mnie? Wciągnąć to, wy zasoleni skurwysyny! Udało nam się!"
Z przerażeniem obserwuję, jak Stan zagrzewa załogę do działania, spuszczając trawler do głębin morskich w ciemne, wzburzone wody. Burza się nasila, jakby same żywioły spiskowały przeciwko nam. Deszcz smaga z boku, kłując moją twarz, a pokład przechyla się niebezpiecznie z każdą falą.
Załoga porusza się z szaleńczą determinacją, ich krzyki zagłuszane przez burzę. Stan stoi za sterem, wydając rozkazy, jego wzrok nigdy nie opuszcza miejsca, w którym sieć zanurza się w przepaść. Sprzęt łodzi jęczy pod naporem, sieć wyciąga coś ogromnego.
"Wciągnąć to! Wciągnąć to!" wrzeszczy Stan, jego głos łamie się z podniecenia.
Chwytam się relingu, moje serce podchodzi mi do gardła, gdy sieć wyłania się z wzburzonego morza. Okrzyki radości załogi wznoszą się ponad burzę, gdy sieć unosi się coraz wyżej, kołysząc się niebezpiecznie. Wstrzymuję oddech, gdy to widzę – ten sam potężny, szarpiący ogon z moich snów.
To on. Znalazłam go.
Być może dlatego, że jestem studentką Kryptobiologii Morskiej na Uniwersytecie Llewellyn, wiodącej na świecie instytucji zajmującej się eksploracją głębin morskich.
















