Forma trytona jest wspanialsza i bardziej przerażająca, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam. Jego skóra lśni w blasku błyskawic, łuski odbijają każdy rozbłysk. Szarpie się gwałtownie, a jego oczy są szeroko otwarte ze strachu i wściekłości.
– Stanie, czekaj! – krzyczę, próbując się przedrzeć, ale pokład kołysze się, odrzucając mnie do tyłu. – Nie możemy po prostu…
Stan ignoruje mnie, jego wzrok utkwiony jest w zdobyczy. Załoga uwija się, by zabezpieczyć sieć, a ich twarze rozświetla triumf. Ogon trytona uderza o pokład, posyłając w powietrze fontannę morskiej wody.
– Zabezpieczyć sieć! Nie pozwólcie mu uciec! – ryczy Stan, a jego głos ledwo przebija się przez kakofonię dźwięków.
Załoga zmaga się z siecią, a ich ruchy przypominają desperacki taniec. Przebijam się naprzód, a mój wzrok utkwiony jest w trytonie. W jego spojrzeniu jest inteligencja, iskra czegoś, co wykracza poza zwykły instynkt zwierzęcy. On nie jest tylko stworzeniem; on jest istotą rozumną.
– Stanie, proszę! Nie możemy tego robić! – błagam, chwytając go za ramię.
Stan strząsa mnie z siebie, a jego twarz jest maską determinacji. – Tworzymy tu historię, Phoebe. Nic nas nie powstrzyma.
Odwracam się z powrotem do trytona, a moje serce pęka na widok jego walki. Spotyka mój wzrok i na moment wszystko inne znika – burza, załoga, ambicje Stana. Jesteśmy tylko my i ciężar tego, co się dzieje, spada na mnie.
– Puśćcie go – szepczę, ale mój głos ginie w burzy.
Głos Stana przebija się przez chaos. – Mamy go! Wciągnąć go!
Załoga dźwiga, a sieć zbliża się do łodzi. Patrzę bezradnie, jak walka trytona słabnie, a jego siła jest wysysana przez nieustępliwą burzę i żelazny uścisk sieci.
Gdy tryton zostaje wciągnięty na pokład, jego ciało uderza o pokład z obrzydliwym łomotem. Załoga wiwatuje, ale ja mogę tylko patrzeć, a moje serce jest ciężkie od strachu. Nie tak to miało być. Tryton z moich snów leży przede mną, schwytany i złamany. Co myśmy zrobili?
Walczę z mdłościami skręcającymi mi żołądek, podczas gdy Stan nadal wydaje rozkazy.
– Martin, przygotuj zbiornik! Will, chcę, żebyś to wszystko nagrywał! – Odwraca się, żeby wskazać na mnie: – Phoebe, przynieś środek uspokajający. – Nie ruszam się. – Już!
Moja intuicja krzyczy, że nic z tego nie wydaje się właściwe, ale nie mogę dokładnie określić, dlaczego. Albo, dlaczego właściwie czuję się tak pewna, że to stworzenie jest najniebezpieczniejsze na tym statku, bardziej niebezpieczne niż jakikolwiek rekin, którego moglibyśmy wyłowić… z pewnością większe zagrożenie niż Stan.
Nurkowie z trudem manewrują trytonem do przygotowanego zbiornika z wodą, a jego ogon szarpie się z resztką sił. Furia burzy jest odległym tłem, gdy skupiam się na zadaniu. Chwytam środek uspokajający, a moje ręce drżą, gdy wstrzykuję igłę w jego ogon.
Gdy igła przebija łuski, on szarpie się, a jeden z zadziorów wyściełających grzbiet jego ogona przecina moją skórę. Krzywię się, a potem nieruchomieję, obserwując w szoku, jak ogon wchłania moją krew, a czerwona ciecz znika w opalizujących czerwono-czarnych łuskach.
Oczy trytona spotykają się z moimi, a jego spojrzenie łagodnieje pod wpływem środka uspokajającego. Porusza ogonem, próbując owinąć go wokół mnie, tak jak we śnie. Na moment jestem oszołomiona, a mój oddech więźnie mi w gardle.
– Phoebe, odsuń się! – Głos Stana przerywa czar. Odciąga mnie od zbiornika, zwiększając dawkę środka uspokajającego. Tryton wiotczeje, a jego potężna forma staje się nieruchoma. Niewytłumaczalny smutek i poczucie winy zalewają mnie, mieszając się z bólem po skaleczeniu.
Podchodzę bliżej, uważnie obserwując trytona. Jego długie włosy, splątane jak wodorosty, okalają twarz o przystojnych, wyrzeźbionych rysach. Jego górna część ciała przypomina ciało dorosłego mężczyzny, muskularne i wyraźnie zarysowane.
Moje oczy wędrują w dół do jego dolnej części ciała, a łuski lśnią nawet w przerywanym mroku. Pod łuskami znajduje się wyraźne wybrzuszenie, które wywołuje we mnie dreszcz rozpoznania, przypominając mi zbyt mocno o zmieszanym przerażeniu i powabie moich snów.
Chwytam latarkę, a jej snop światła przecina słabe światło w laboratorium. Kiedy świecę nią na trytona, nagle się porusza. Jego głowa podnosi się, a jego oczy otwierają się gwałtownie. Są smoliście czarne, jak bliźniacze bezdenne przepaście. Sama głębia jego spojrzenia wzbudza we mnie natychmiastowy strach. To spojrzenie drapieżnika, instynktowne i pierwotne, skupiające się na mnie jako na swojej wybranej ofierze.
Cofam się, a moje serce wali mi w piersi. Oczy trytona śledzą każdy mój ruch, nie mrugając i intensywnie. Nie ma wątpliwości co do inteligencji za nimi, ale jest to inteligencja spleciona z czymś obcym i niebezpiecznym dla mnie, naturą, której nie mogę nawet zacząć rozumieć.
– Phoebe, odejdź od zbiornika – rozkazuje Stan, jego ton jest szorstki i nieustępliwy. Już odwraca się do mnie plecami, skupiony na zabezpieczeniu stworzenia. – Musimy upewnić się, że jest w pełni odurzony, zanim będziemy mogli go zbadać.
Z trudem przełykam ślinę, a ciężar sytuacji przytłacza mnie. To nie jest tylko odkrycie naukowe; to żywa, oddychająca istota z myślami i emocjami. Moje sny zawsze wskazywały na związek między nami, ale teraz, stojąc przed nim, czuję to intensywniej niż kiedykolwiek.
– Stanie, musimy być ostrożni – mówię, a mój głos drży. – Jest w nim coś więcej, niż zdajesz sobie sprawę…
Stan posyła mi sfrustrowane spojrzenie. – Jesteśmy naukowcami, kochanie. Naszym zadaniem jest badać i rozumieć, a nie współczuć.
Wiem, że ma rację, ale to nie łagodzi zamętu we mnie. Oczy trytona nadal są utkwione we mnie, a w ich głębi kryje się ciche ostrzeżenie. Robię krok bliżej, pomimo żądań Stana. Jest coś w jego spojrzeniu, rozpoznanie, które ciągnie za moją duszę.
– Phoebe, nie! – Głos Stana jest ostry, ale jest już za późno.
Ogon trytona drga, mały ruch, który pozostaje niezauważony przez innych. Ale ja to widzę i wiem, że on wciąż jest świadomy, wciąż przytomny. Moje serce boli na myśl, że jest przetrzymywany wbrew swojej woli, i nie mogę pozbyć się uczucia, że popełniamy straszny błąd.
Gdy pochylam się bliżej, spojrzenie trytona znów łagodnieje, a drapieżne krawędzie znikają. Mruga powoli, gest, który wydaje się niemal cichą komunikacją. Kładę rękę na szkle, a moje palce drżą. Przez krótką chwilę przysięgam, że rozumie. Istnieje więź, niewypowiedziane połączenie, które wymyka się wyjaśnieniom.
Ręka Stana ląduje na moim ramieniu, odciągając mnie do tyłu. – Mamy pracę do wykonania, kochanie. Nie pozwól, by twoje emocje zmąciły twój osąd.
Kiwam głową niechętnie, ale moje oczy nigdy nie opuszczają trytona. Gdy środek uspokajający zaczyna w pełni działać, jego bezkresne oczy zamykają się, a jego ciało całkowicie się rozluźnia. Nagle morze cichnie, a burza ustępuje.
Wokół mnie załoga wiwatuje, ale nie mogę pozbyć się uczucia, że właśnie popełniliśmy straszny, straszny błąd.
















