logo

FicSpire

Syren, który mnie pragnął

Syren, który mnie pragnął

Autor: Mad Max

Rozdział 4
Autor: Mad Max
26 lip 2025
– Zabezpieczyć zbiornik! – wrzeszczy Stan, a ja patrzę, jak załoga zaczyna mocować wodoszczelne uszczelnienie na górze zbiornika. Biobox został zaprojektowany, aby utrzymać temperaturę wody wewnątrz i zapewnić stabilne środowisko dla schwytanego okazu. Powinien być również używany wyłącznie do przetrzymywania stworzeń, które oddychają wyłącznie pod wodą. Łapię Stana za ramię. – Co robisz? Nie możesz trzymać go w tak małym zbiorniku. Nie wiemy, ile tlenu potrzebuje do oddychania. Wzrok Stana opada na moje ramię, które ściskam. Wyrywa je, odwracając się do mnie z protekcjonalnym spojrzeniem. – To coś żyje na dnie oceanu. Myślę, że wytrzyma kilka dni w zbiorniku. Patrzy na mnie z góry, spod lekko krzywego nosa, najwyraźniej myśląc, że jest szelmowski i twardy, ale to tylko sprawia, że chcę mu wyprostować ten nochal. – Nie mamy powodu, by w to wierzyć. Tak czy inaczej, ten zbiornik jest całkowicie nieodpowiedni i dobrze o tym wiesz – odpowiadam ostro. Biobox jest w porządku do szybkiego schwytania żywego okazu, ale nigdy nie został zaprojektowany do długotrwałego użytku, zwłaszcza nie dla stworzenia tak dużego jak ten tryton. Ma spokojnie trzy metry długości od czubka głowy do końca ogona, jest niemal ściśnięty w małym zbiorniku, a jego długi, serpentynowy ogon zwija się wzdłuż zewnętrznej ściany. Na razie wystarczy, dopóki jest nieprzytomny, ale jak tylko się obudzi, będziemy mieli kłopoty. Jest dziki i zajadły, i coś mi mówi, że nie zniesie dobrze uwięzienia. Musimy sprawić, by to przejście było jak najbardziej płynne. Wpada mi do głowy pewien pomysł. – Na tym statku jest wbudowany zbiornik, w całości akrylowy. Możemy go tam przenieść do obserwacji. W tym momencie załoga zwalnia i zatrzymuje się, obserwując naszą kłótnię, nawet gdy niebo smaga pokład wiatrem i kroplami deszczu w kształcie pocisków. Dostrzegam Willa, którego wzrok przeskakuje między nami, a palec zawisa nad przyciskiem, który uruchomi pokrywę bioboksu. Z niepokojem zdaję sobie sprawę, że Will czeka na wynik naszej rozmowy, zanim wykona polecenie Stana. Załoga wstrzymała przygotowania, ponieważ wiedzą, że mam rację, a Stan z pewnością to zauważy i znienawidzi. Stan odwraca się i zauważa załogę w zawieszeniu, demonstracyjnie nie robiącą tego, co im kazano. – Wszyscy wracają do cholernej roboty! – warczy, a załoga wraca do niej, sumiennie wykonując swoje obowiązki jak dobre małe żołnierzyki, które Stan przez ostatni semestr zastraszał. – A ty – warkocze, chwytając mnie za ramię tak mocno, że zostawia ślady – ty idziesz ze mną. Nie daje mi wyboru, szarpie mnie za sobą, praktycznie ciągnąc mnie po schodach i korytarzu zawalonym śmieciami. Szarpię się, próbując wyrwać ramię z jego żelaznego uścisku. – Stan, puść mnie! Stan odwraca się gwałtownie, ciągnąc mnie, aż nasze twarze są tak blisko, że nasze nosy się dotykają. Z tak bliska widzę żyły pulsujące na jego skroniach i wokół oczu. Zastanawiam się, co Stan bierze i ile tego przyczynia się do jego okropnego zachowania. – Na twoim miejscu zamknąłbym ten gorący pyszczek, zanim wykopiesz sobie jeszcze większy cholerny dół, niż już w nim jesteś, laleczko – grozi. – Stan… – Moje protesty zostają przerwane, gdy Stan otwiera drzwi do swojej kabiny i wrzuca mnie do środka. Potykam się o tor przeszkód z przedmiotów pokrywających jego podłogę, szybko – absurdalnie – zastanawiając się, czy ten bałagan to sprawka burzy, czy po prostu normalny stan Stana. To ma sens, że żyje w otoczeniu tak brudnym jak jego dusza. – Postradałeś rozum? – pytam ostro, łapiąc się krawędzi jego koi i podnosząc się, by stanąć z nim twarzą w twarz. – Jestem zdrów jak ryba, kochanie. To ty zapomniałaś o swoim miejscu na tym statku – Stan wyciąga rękę i łapie mnie za podbródek, odchylając moją głowę do tyłu, aż patrzę mu prosto w mętne niebieskie oczy. – Tutaj liczy się to, co ja mówię. Nigdy, przenigdy nie podważaj mojego zdania przed moją załogą. Wydaję z siebie szyderczy prychnięcie. – Nie jesteś żadnym kapitanem, a to nie jest załoga. To twoi studenci. Ja jestem twoją studentką – podkreślam, odpychając go od siebie. – I nie będziemy na morzu wiecznie. Uniwersytet się o tym dowie, profesorze. Jego oczy rozszerzają się ze zdziwienia na mój opór, a następnie zwężają. – Co zamierzasz zrobić? Wyrzucić mnie z pracy? Kiedy jestem jedynym, który chce pozwolić ci realizować twoje małe fantazje o ściganiu syren? Przełykam ślinę, zaciskając ręce w pięści. – Wszyscy jesteśmy tu dla tego samego celu. – Nie, kochanie, tego małe dziewczynki takie jak ty nie rozumieją, zawsze kąsając po piętach większych mężczyzn. Beze mnie nie ma ekspedycji. Nie ma odkrycia. Jeśli powiem słowo, to coś tam nigdy nie istniało. Rozumiesz mnie? Wzdycham, a moje serce wali jak młot. – Nie odważyłbyś się. Stan uśmiecha się złośliwie, ponownie chwytając mnie za podbródek. Instynktownie łapię go za nadgarstek, gotowa oderwać całą rękę, jeśli zajdzie taka potrzeba. On tylko uśmiecha się szerzej. – Pomyśl o tym, co jesteś gotowa stracić, jeśli nie będziesz grzeczna, Phoebe. To jedyna taka okazja w życiu… dla ciebie. Pozwala mi to przemyśleć, czując, jak mój puls przyspiesza, po czym kontynuuje: – Jestem szanowanym naukowcem. Ty jesteś nikim. Jeśli dojdzie co do czego, uniwersytet zawsze wybierze mnie. Zostaniesz okryta hańbą, a ja popłynę na następnym statku na Tasmanię, polując na moje następne wielkie odkrycie. I będę to robił po swojemu. Zaciskam zęby, wściekła na groźby Stana i jeszcze bardziej wściekła, że ma rację. Akademia to meritokracja, a moje słowo nigdy nie dorówna słowu utytułowanego badacza. Dlatego Will i inni znoszą traktowanie jak psy. Dlatego nieustannie ignorowałam natrętne spojrzenia Stana i niestosowne, przedłużające się dotknięcia. Mam cele, z których najważniejszy unosi się w małym zbiorniku zaledwie jedno piętro wyżej. Będę przeklęta, jeśli narzędzie takie jak Stanley Wilcox stanie mi na drodze. Pogodzona z walką w innym dniu, opuszczam rękę z nadgarstka Stana i spuszczam wzrok. – Masz rację. Przepraszam, profesorze. – No, to mi się podoba – mruczy Stan, po czym schyla się, by mnie pocałować. Walczę z chęcią odskoczenia, gdy Stan zaspokaja swój głód, a jego ręka na mojej twarzy przesuwa się na tył mojej głowy, przytrzymując mnie nieruchomo, gdy jego śliniący się język szaleje w moich ustach. Kiedy mnie puszcza, ćpunerski błysk w jego oczach słabnie. – Dużo lepiej. To nie było takie trudne, prawda, laleczko? Przygryzam wewnętrzną stronę wargi i wymuszam cichy uśmiech. Stan klepie mnie po tyłku w nagrodę. – Dobra dziewczynka. Teraz, żeby było jasne, nie chcę, żebyś zbliżała się do tego czegoś na górze sama – mówi, marszcząc brwi w zamyśleniu. – Jest w tym coś, co mi się nie podoba; to może być niebezpieczne. Rozumiesz mnie? Posłusznie pochylam głowę. – Tak, profesorze. – Bardzo dobrze – odpowiada, odwracając się, by wyjść. Otwiera drzwi, zatrzymując się. – Skoro jesteś taka potulna, to może rzucę ci kość, co? Pokażę ci, że ja też mogę być miły. Właściwie to chcę być miły tylko dla ciebie, laleczko. – Jego oczy stają się ciężkie, gdy przygląda mi się tak dokładnie, że prawie czuję to jak fizyczny dotyk. – Powiem chłopakom, żeby przygotowali wbudowany zbiornik. Ale pamiętaj, co powiedziałem – żadnych samotnych wycieczek. Prawie wydaję jęk ulgi i, wbrew sobie, obdarzam Stana prawdziwym uśmiechem. – Dziękuję, Stan – szepczę. On napina się. – Profesorze – poprawiam się. – Dziękuję, profesorze. Obiecuję, że nie zbliżę się do zbiornika. To obietnica, którą składam z łatwością, wiedząc doskonale, że nigdy nie zamierzam jej dotrzymać.

Najnowszy rozdział

novel.totalChaptersTitle: 99

Może Ci Się Również Spodobać

Odkryj więcej niesamowitych historii

Lista Rozdziałów

Wszystkie Rozdziały

99 rozdziałów dostępnych

Ustawienia Czytania

Rozmiar Czcionki

16px
Obecny Rozmiar

Motyw

Wysokość Wiersza

Grubość Czcionki

Rozdział 4 – Syren, który mnie pragnął | Czytaj powieści online na FicSpire