Podąrzyliśmy za jej zapachem w głąb korytarza. Choć zagłuszał go smród tytoniu, uryny i krwi, wciąż wyczuwaliśmy jej unikalną woń. Była jak drogowskaz.
Im dalej szliśmy, tym bardziej intensywny stawał się zapach, aż dotarliśmy do drzwi. Bez czekania, wyważyłem je kopniakiem i wpadłem do środka razem z Fredem, do pustego pokoju.
Zatrzymaliśmy się i rozejrzeliśmy, wciągając powietrze, by upewnić się
















