Głowa Neila wirowała, gdy promienie słońca wlewały się przez żaluzje i padały prosto na jego twarz. Nie podniósł głowy z poduszki ani nie otworzył oczu, przeczesując dłonią łóżko w poszukiwaniu telefonu. Po poszukiwaniach pod wszystkimi poduszkami i w splątanych kocach, odpuścił. Westchnienie wydobyło się z jego brzucha, gdy obrócił się, by spojrzeć na szafkę nocną, i natychmiast pożałował tak szybkiego ruchu. Jego telefonu też tam nie było, ale rzucił okiem na tani budzik.
11:32.
Wystrzelił prosto w górę, tym razem nie odczuwając skutków ubocznych alkoholu. Jakim cudem zasnął tak późno? Jego umysł wirował, gdy próbował przypomnieć sobie szczegóły z poprzedniej nocy. Przypomniał sobie wyjście z samolotu, dotarcie do pokoju, a następnie Dominica, który porwał go do jakiegoś głupiego klubu nocnego, baru, czy czegokolwiek innego. Pamiętał, że pił… dużo. Potarł czoło na to wspomnienie, pociągając za krótkie, ciemne kosmyki. Bolała go głowa. Dlaczego tyle pił? Jak wrócił do pokoju hotelowego? Czy nie było z nim kogoś? Podciągnął kolana i oparł na nich łokcie, próbując przypomnieć sobie szczegóły nocy.
Śmiech i flirt w lobby były zamazane, a szalona sesja całowania w windzie jeszcze bardziej. Pośpiech, by dotrzeć do pokoju i zdjąć z siebie ubrania, był tylko snem. Ale tak nie było, prawda? Nic z tego mu się nie śniło. Błysk olśniewającej blondynki, która podeszła do niego w barze, przemknął mu przez myśl. Początek nocy wrócił do niego w całości.
Marie!
Tak. Wróciła z nim po tym, jak tańczyli całą noc. Pamiętał jej uśmiech, te oczy, to ciało. Spojrzał na puste miejsce obok, a potem na swoje ubrania, które tworzyły ślad od drzwi sypialni do łóżka. Nie widział czerwonej sukienki ani niczego, co by wskazywało, że Marie w ogóle tu była. Może brała prysznic, zmywając resztki nocy. Myśl o niej pod prysznicem pobudziła jego ciało i pomyślał, że powinien do niej dołączyć, nie ma sensu marnować wody, prawda?
Podszedł do łazienki, a drzwi były szeroko otwarte i światło zgaszone.
Nie ma jej tam.
Wyszedł z sypialni do salonu apartamentu. Słyszał tylko tykanie zegara na ścianie. Wszedł do kuchni, ignorując fakt, że słyszałby ją tam, i był nawet zaskoczony, że zastał ją pustą. Jego brwi zmarszczyły się, gdy chodził po penthousie kompletnie nagi.
Może musiała wyjść, więc zostawiła mu notatkę czy coś? Wrócił do sypialni i zajrzał na i do obu szafek nocnych. Nic. Udał się na koniec łóżka i przeszukał swoje ubrania. Nic. Przeszukał cały apartament, biuro, kuchnię, łazienkę, wszędzie. Nie było nigdzie żadnej notatki ani niczego.
Nie ma mowy, żeby go zghostowała. Niemożliwe. Usłyszał dzwonek telefonu z sypialni i pospieszył, by go znaleźć. Podążył za dzwonkiem w przestrzeń między łóżkiem a szafką nocną, a jego serce waliło jak młotem. Na pewno dał jej swój numer w którymś momencie. Może dzwoniła, żeby powiedzieć, że musiała wyjść, ale wkrótce się zobaczą?
Wcisnął rękę w małą przestrzeń i walczył, by przesunąć telefon w kierunku otworu, aż wypadł i upadł ekranem do góry na podłogę. Jego brwi uniosły się, a serce na chwilę zamarło, dopóki nie spojrzał w dół i nie zobaczył imienia Dominica na ekranie. Jego twarz opadła. Westchnął, podniósł telefon i odebrał.
"Tak?"
"Gdzie ty do cholery byłeś?" - krzyknął Dominic, a Neil odsunął głowę od głośnika. W normalnych okolicznościach nie pozwoliłby nikomu tak do siebie mówić. Dom miał szczęście, że przyjaźnili się od dzieciństwa: "Dzwonię do ciebie cały ranek, stary. Najpierw znikasz mi w klubie, a potem nie odbierasz cholernego telefonu, co jest?"
"Dominic, nie potrzebuję tego teraz" - powiedział Neil, siadając na łóżku. Włączył głośnik w telefonie i zaczął sprawdzać wiadomości, mając nadzieję, że może Marie wysłała mu wiadomość. Zobaczył czerwoną bańkę z ponad dwudziestoma pięcioma wiadomościami i jego serce zadrżało. Nadal była szansa.
"Czego potrzebujesz, to nie ma znaczenia. Dzwonił Frankie. Plymetrix zgodził się na ugodę".
Słowa Dominica wleciały jednym uchem i wyleciały drugim. Neil wstrzymał oddech, otworzył wiadomości i przewinął je. Było kilka od jego prawnika, Frankiego, jego ojca, Nicka, i Dominica. To wszystko. Nic więcej. Oparł się z powrotem, opierając plecy o pluszowe wezgłowie i przykrył się kocem, jakby Dom mógł go w tym momencie zobaczyć. Czuł się… zażenowany.
"Zgodzili się na czterdzieści pięć milionów" - powiedział Dominic, ale to nawet nie wystarczyło, żeby Neil się przejął. Jego umysł był skupiony na Marie. Nadal czuł jej słodki zapach na prześcieradłach. Co jest do cholery?
Jeszcze nigdy żadna kobieta go nie zghostowała. Zazwyczaj to on wychodził, zanim kobieta się obudziła, żeby już nigdy jej nie zobaczyć. A teraz konsekwencje jego przeszłych występków uderzyły go w twarz. Uczucie obudzenia się w pustym łóżku i braku śladu osoby, z którą właśnie spędziłeś intymną noc, nie było dobrym uczuciem i natychmiast poczuł się źle z powodu wszystkich kobiet, którym kiedykolwiek to zrobił. Wpatrywał się w tani obraz wiszący na ścianie po drugiej stronie pokoju i zaczął się zastanawiać. Czy chodziło o jego wygląd? Może nie uważała go za wystarczająco atrakcyjnego? Czy seks był aż tak zły? W końcu oboje byli dość pijani. Może zasnął, zanim do tego doszło? Nie, pamiętał, że jej ciało było jak niebo. Więc o co chodzi?
"Halo?" - głos Dominica rozległ się przez głośnik i przywrócił Neila do teraźniejszości.
"W porządku" - powiedział, to było wszystko, na co go było stać.
"W porządku? Serio, Neil? Wszystko w porządku, stary?"
Dominic znał Neila lepiej niż ktokolwiek inny. To nie był pierwszy raz, kiedy mieli problemy prawne z firmami, a Neil zawsze znajdował sposób, by uniknąć płacenia ugód. Za to właśnie płacił Frankiemu pokaźną pensję. Ale dzisiaj było inaczej, nie obchodziło go to. Obchodziło go tylko znalezienie Marie. Wiedział, że to głupie tak się czuć. Ale te czterdzieści pięć milionów nie miało znaczenia. To była kropla w morzu. Poza tym kobiety, których to dotknęło, i tak na to zasługiwały.
"W porządku, Dom. Zapłać ugodę i rozwiąż firmę. Musimy usunąć całe to gówno z nazwy naszej firmy tak bardzo, jak to możliwe. Pozbądź się wszystkiego, co łączy Plymetrix z Visionetworks, zadzwoń do Frankiego i powiedz mu, żeby wycofał nas z umowy z Lifewheels".
"Neil, oszalałeś? Lifewheels to przynajmniej miliard dolarów. Co się z tobą stało dziś rano? Muszę przestać zabierać cię na drinki, nie myślisz jasno na kacu" - powiedział trochę za mądrze jak na gust Neila.
"Zamknij się, Dominic. Moje myślenie jest w porządku, bardzo dziękuję. Musimy wycofać się ze sfery medycznej. Jest zbyt duże ryzyko. Zabij umowę z Lifewheels, a potem znajdź nam inną firmę tutaj, do przejęcia".
"Tutaj? W Frisco?"
"Jąkałem się?" - warknął Neil do głośnika, zirytowany na przyjaciela. A może wynikało to z faktu, że ta kobieta uciekła, pokonała go, sprawiła, że poczuł się jak głupiec. Tak czy inaczej, nie miał teraz cierpliwości do tego gówna Dominica.
"Okej, Neil, jesteś szefem" - powiedział, a jego słowa były przesiąknięte sarkazmem.
"Jasna cholera, że jestem" - odparł Neil, rozłączając się.
Musiał się zgodzić z Dominikiem, nie zachowywał się jak zwykle. Bycie bezwzględnym leżało w jego naturze. Przeciętny obserwator uwierzyłby, że ma dobre życie, ale bycie Nathanem Townsleyem było trudne. Noszenie nazwiska Townsley było wielkim honorem i, odwrotnie, jeszcze większym ciężarem.
Nie żeby Neil nie lubił swojego życia, do cholery, urodził się do tego. Ale nie było łatwo być synem właściciela i założyciela największej na świecie agencji doradztwa biznesowego, Townsley Consultants. Presja spoczywała na nim od momentu, gdy wyskoczył z łona z penisem między nogami. Możliwe, że jego tata byłby równie surowy dla Neila, gdyby okazał się dziewczyną, ale to mało prawdopodobne.
Przejęcie ciemnych włosów i niebieskich oczu ojca wyniosło go jeszcze wyżej w hierarchii rodzinnej, czyniąc go kolejnym Nicholasem Townsleyem, miliarderem na dużą skalę. Ale jego ojciec nie był głupi. Nie zamierzał po prostu przekazać firmy Neilowi. Wierzył w ciężką pracę, poświęcenie i dbał o to, by jego syn nie stał się jak żaden z innych miliarderów, których media tak chętnie pokazywały.
Neil miał jednak inne plany. Chociaż był świetny w doradztwie, nienawidził każdej minuty i uważał, że lepiej by spędził czas na przejmowaniu tych firm, zamiast próbować je naprawić i przygotować do sukcesu. Więc pomyślał, dlaczego nie robić jednego i drugiego? Chodził do firm zgłaszających się do jego ojca po pomoc, wykupywał je, a następnie zatrudniał firmę ojca do posprzątania. Wygrać-wygrać dla obu. Współpracując z ojcem, zarobił własne miliardy i nie musiał polegać na pieniądzach ojca. Wkrótce przestał polegać tylko na firmach, które zgłaszały się do jego ojca po pomoc.
Dominic też był rekinem, pomagając mu znaleźć kolejną firmę z wielkimi pomysłami i jeszcze większymi problemami. Im więcej problemów firma miała wewnątrz, tym łatwiej było przekonać ich do sprzedaży, bez względu na to, jak blisko byli firmy lub ile godzin ciężkiej pracy włożyli w jej budowę od podstaw. Sprzedaż Neilowi i pozbycie się problemów było dla większości z nich ulgą i cieszyli się, że skończyli z dramatem i stresem.
Normalnie stres związany z prowadzeniem firmy nie byłby już problemem Neila, ale tym razem jego ojciec podjął złą decyzję. Powinni byli zwolnić prezesa Plymetrix i zatrudnić kogoś nowego, ale stali się leniwi. A teraz Neil płacił za ten błąd. Dlatego musiał wyjechać z Nowego Jorku, ukryć się i trzymać swoje nazwisko z dala od mediów tak bardzo, jak to możliwe. Zaproponował długie wakacje w San Francisco, ostatnim miejscu, w którym ktokolwiek z domu pomyślałby, że jest.
To miały być wakacje. Sposób na ucieczkę od całego bałaganu. Ale nie mógł wyrzucić Marie z głowy. Jasne, był pijany jak bela, ale to nie przeszkodziło, by jej wspomnienie było jasne jak dzień w jego głowie. Wpatrywał się w okno swojego penthouse'u, widząc w oddali Golden Gate Bridge, i zastanawiał się, czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Jedno było pewne, nie planował zostać w Kalifornii, ale teraz nie planował opuszczać Silicon Valley, dopóki nie znajdzie Marie, bez względu na to, jak długo to zajmie.
***
"Potrzebuję informacji w mojej skrzynce odbiorczej dzisiaj. Nie jutro, nie pojutrze. Dzisiaj, rozumiesz?" - powiedział Neil, przyciskając słuchawkę telefonu komórkowego blisko ust. Jego szczęka była zaciśnięta, jak zwykle, i wpatrywał się w masę dokumentów rozłożonych na biurku, a potem wyjrzał przez okno salonu. Puszyste białe chmury płynące delikatnie po coraz ciemniejącym niebie stanowiły wyraźny kontrast dla jego emocji. W tamtej chwili w jego wnętrznościach czuł się, jakby zbliżała się burza.
"Tak jest, szefie. Od razu, szefie" - rozległ się głos z drugiej strony telefonu. Neil uderzył palcem wskazującym w czerwony przycisk i rzucił telefon na biurko. Wstał, poluzował krawat i podszedł do wnęki przy kuchni, gdzie czekał mały barek.
"Calvin?" - zapytał Dominic, nie odrywając wzroku od laptopa. Neil spojrzał w jego stronę, zanim stanął za barem i znalazł szklankę. Postawił kryształowy tumbler na marmurowym blacie z brzękiem, chwycił butelkę Buton Dry Gin, odkręcił korek i nalał sobie kieliszek.
"Dlaczego każdego idiotę w Nowym Jorku muszę zatrudniać?" - powiedział, ściskając szklankę i mieszając trunek, zanim odchylił głowę do tyłu wraz z alkoholem. Skrzywił się na pieczenie w gardle, zanim odstawił szklankę, by nalać kolejny. Po nocy, jaką miał wczoraj, picie prawdopodobnie nie było dobrym pomysłem, ale nie dbał o to.
"Przepraszam, czuję się urażony" - powiedział Dominic, nadal nie odrywając wzroku od laptopa, który leżał na jednej z jego długich, smukłych nóg, którą skrzyżował z drugą. Neil uniósł jeden kącik ust i uniósł szklankę do ust.
"Nie powinieneś. Jesteś przywódcą idiotów" - powiedział, chichocząc do szklanki, zanim wypił kieliszek. Dominic przestał stukać w klawiaturę i spojrzał na Neila po raz pierwszy, odkąd dotarł do apartamentu hotelowego, z opuszczonymi oczami i spłaszczonymi ustami. Neil zachowywał się, jakby nie obraził właśnie swojego najlepszego przyjaciela, wskazał na butelkę ginu w jego ręce i uniósł brwi.
"Nie, dzięki, dupku" - powiedział Dominic i przeniósł uwagę z powrotem na ekran. Neil zachichotał i zakręcił korek z powrotem na butelce. Dzień był już wystarczająco stresujący, ale to nie było nic nadzwyczajnego dla Neila. Stres o wysokim poziomie mógł znieść. Problem miał z niekompetencją, zwłaszcza jeśli ktoś przechwalał się, jak dobry jest w czymś. Jeśli dobrze mówi, lepiej niech dobrze chodzi.
Neil rozwiązał krawat wokół szyi, pozwalając mu luźno wisieć na ramionach. Rozpiął kilka górnych guzików koszuli, odsłaniając dopasowany podkoszulek pod spodem. Podszedł do ściany okien i zachwycił się wszystkimi migoczącymi światłami poniżej. Gdzieś tam w środku całego miejskiego zgiełku była Marie.
Zaprzrzątała jego myśli przez cały dzień, prawie uniemożliwiając skupienie się na pracy. Rozwiązanie firmy było trudniejsze niż jej kupno, a pozbycie się dowodów było jeszcze gorsze. Nie było mowy, żeby pozwolił Visionetworks wplątać się w debakl Plymetrix. Dbał o to.
Ale myśli o Marie groziły przejęciem jego rozsądnych korporacyjnych rozważań i spowodowaniem, że porzuci to, co robi, i wykorzysta każdy dostępny zasób, za który mógł zapłacić, aby ją znaleźć. Nadal nie mógł się otrząsnąć, jak udało jej się wymknąć bez słowa. Czy powiedział coś złego? Albo zrobił? A może czegoś nie zrobił?
"Bingo" - powiedział Dominic, a Neil odwrócił się, by na niego spojrzeć. "Prześlij dalej. To jest to".
Neil czekał z cichą cierpliwością, aż Dominic rozwinie myśl, ale on po prostu siedział tam, jego brązowe oczy utkwione w Neilu z tym głupim, skruszonym uśmiechem na twarzy. Zauważył, że Dominic potrzebuje się ogolić, a jego zakurzone brązowe włosy, które były krótkie na dole, ale dłuższe na górze, były w tłustym bałaganie na czubku głowy. Jego pognieciony granatowy t-shirt z dekoltem w serek zwisał luźno na jego szczupłej sylwetce i pasował do jego kraciastej piżamy. Bez wątpienia pośpieszył przez korytarz do apartamentu Neila, nawet nie zawracając sobie głowy wzięciem prysznica, gdy tylko dorwał Neila tego ranka. Neil zastanawiał się, czy w ogóle umył zęby, które teraz pokazywał. Przewrócił oczami na wieść, że Dom nie zdradzi tajemnicy, dopóki Neil o to nie zapyta. Był taki irytujący.
"Co to jest?"
"Prześlij dalej" - powiedział, siedząc tam znowu z tym uśmiechem, a Neil zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zamoczył usta w szklance z ginem i uniósł brwi do Doma. Dwóch może grać w tę grę. Dominic przewrócił oczami i westchnął: "Prosiłeś mnie, żebym znalazł ci firmę, i znalazłem ci firmę".
Neil dokończył gin i postawił szklankę na rogu biurka: "I?"
"To mała firma technologiczna należąca do trzech osób, które są gotowe sprzedać, najwyraźniej grupa przyjaciół".
To była muzyka dla jego uszu. Wiedział z wielu, wielu firm, które przejął, że grupa przyjaciół nigdy nie tworzy dobrych partnerów biznesowych. Dlatego Dominic nie mógł być współwłaścicielem jego firmy. Tylko pracownikiem i to dobrze opłacanym. W ten sposób, kiedykolwiek zechce odejść, może to zrobić i nie będzie żadnych złych uczuć, nic do podziału ani ustalenia. I to dobrze dla nich działało.
Dominic zawsze twierdził, że nie chce mieć bólu głowy związanego z posiadaniem firmy, zbyt duża presja. Miałby akcje, ale to wszystko. Najwyraźniej lubił otrzymywać siedmiocyfrową pensję rocznie, podróżować po świecie i imprezować z najlepszym przyjacielem. Kto by nie chciał? Wszystkie korzyści związane z posiadaniem firmy bez całej odpowiedzialności. Neil czasami zazdrościł Dominicowi.
Czasami.
Neil podszedł z powrotem do biurka i usiadł na pluszowym skórzanym fotelu. Oparł się i skrzyżował ręce przed sobą, opierając łokcie na podłokietnikach. Wziął głęboki oddech i spojrzał na Doma, który obserwował każdy jego ruch. Po kilku kolejnych chwilach ciszy pochylił się do przodu i oparł łokcie na biurku.
"Chcę, żebyś dowiedział się wszystkiego, co możesz o Forward i przygotował raport dla mnie do piątku".
















