logo

FicSpire

Uleczyć albo zabić szefa mafii

Uleczyć albo zabić szefa mafii

Autor: Vivian_G

Rozdział 2
Autor: Vivian_G
10 sie 2025
– Strzelanina na Dwudziestej Siódmej Alei – melduje Matt, gdy wpadamy do karetki. Przewracam oczami i opadam na siedzenie. Nic nadzwyczajnego. Wskaźnik przestępczości w Phoenix jest stosunkowo niski w porównaniu z innymi miastami o podobnej wielkości i populacji. Jednak w ostatnich latach wokół Dwudziestej Siódmej Alei gwałtownie wzrosła prostytucja, handel narkotykami i przemoc gangów. Codziennie odbieramy zgłoszenia z tego rejonu. Najczęstsze są dźgnięcia nożem i rany postrzałowe. Dojeżdżamy na miejsce w niecałe pięć minut. Policja zdążyła już odgrodzić teren. Przed ogromnym magazynem leży dwóch nieprzytomnych młodych mężczyzn, którymi zajmuje się kilku ratowników medycznych. Wystarczy jedno spojrzenie, by stwierdzić, że obaj mają rany postrzałowe. – W środku jest jeszcze dwóch i jeden z tyłu magazynu – informuje nas policjant. Kiwam głową i wchodzimy do środka. Magazyn jest ogromny i zupełnie pusty. Proszę George’a, żeby wjechał za nami karetką – jest wystarczająco dużo miejsca, żeby mógł manewrować. Dostrzegam dwa ciała i od razu sprawdzam puls jednemu, a Matt robi to samo z drugim. Oni też są młodzi. Sądząc po ubraniach i tatuażach, prawie na pewno są członkami latynoskiego gangu. – Nie żyje – oznajmia Matt. – Ten też. – Powinniśmy zacząć resuscytację? Już mam odpowiedzieć twierdząco, gdy widzę dwóch ratowników biegnących w naszym kierunku. – Oni się tym zajmą. Sprawdźmy tego z tyłu. – Myślisz, że to robota Zeta Clan? – To nie nasz problem. Niech policja to rozgryzie. Matt kiwa głową i szybko się przemieszczamy. Wychodzimy przez tylne drzwi magazynu i instruuję George’a, żeby objechał budynek i na nas zaczekał. Znajduję młodego mężczyznę na ziemi – jest przytomny, a nad nim stoi dwóch policjantów. Przepuszczają mnie i klękam obok niego. – Odwal się ode mnie, suko! – wrzeszczy, zanim zdążam go dotknąć. Podnoszę brew i przyglądam się jego twarzy. Wygląda jeszcze młodziej niż pozostali – nie może mieć więcej niż dwadzieścia lat. – Jeśli nie pozwolisz mi cię zbadać, wykrwawisz się – mówię, wskazując na jego brzuch. Przytrzymuje go oburącz, ale krew wciąż się leje, przesiąkając jego koszulę i ziemię pod nim. – Chcecie go skuć? – pyta jeden z policjantów. Nie spuszczam wzroku z chłopaka. – Nie sądzę, żeby to było konieczne, posterunkowy. Wygląda na wystarczająco inteligentnego, żeby wiedzieć, że umieranie to kiepski pomysł. Mylę się? – Albo śmierć, albo więzienie – mamrocze. – Nie wiem, co gorsze. – Pożyj, żeby się przekonać – szepczę, na tyle głośno, żeby usłyszał. Jego ciemne oczy wbijają się w moje i widzę w nich strach. Po kilku sekundach wahania zdejmuje ręce i kiwa głową. Ostrożnie kładę go na ziemi i rozcinam koszulę, żeby obejrzeć ranę. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, to rana postrzałowa – nie z broni dużego kalibru. Przekręcam go lekko, żeby sprawdzić, czy jest rana wylotowa. Pocisk przeszedł na wylot. Biorąc pod uwagę jego umiejscowienie, bliżej jego boku, możliwe, że nie zostały uszkodzone żadne organy wewnętrzne, ale nie będę pewna, dopóki krwawienie się nie zatrzyma. Dociskam gazę do rany, podczas gdy Matt wkłada kroplówkę do jego ramienia. Zauważam tatuaż w kształcie litery Z, co potwierdza moje podejrzenia – jest członkiem Zeta Clan. Najrozsądniej będzie jak najszybciej zabrać go do szpitala. George podjeżdża z noszami i od razu go na nie podnosimy. Kiedy jest już bezpiecznie w karetce, policjanci informują nas, że będą nas eskortować. Wtedy dzieje się coś niespodziewanego. Słyszę pisk opon i obok nas zatrzymuje się ogromny czarny SUV. Wysiada czterech mężczyzn. Policjanci sięgają po broń, ale zanim zdążą to zrobić, kula przeszywa głowę każdego z nich. Matt kuli się, przerażony strzelaniną, ale ja nie ruszam się z miejsca. Jeden z uzbrojonych mężczyzn otwiera tylne drzwi karetki i szczerzy się od ucha do ucha. – Skurwiel żyje – oznajmia. Wszyscy wydają się zadowoleni, po czym zwracają na nas uwagę. Jeden z nich – jedyny bez tatuaży na szyi i rękach – mierzy do mnie z pistoletu. – Kto tu jest lekarzem? – pyta. – Ja – odpowiadam po odchrząknięciu. Wiem, co się zbliża, zanim to się stanie. Inny mężczyzna podnosi broń i strzela Mattowi w głowę. Potem George’owi. Ich ciała bezwładnie opadają na ziemię. Wiem, że nic dla nich nie mogę zrobić. Nie żyją. – Jaka szkoda. Lubiłem George’a. – Dobrze – mówi mężczyzna z bronią. – Wygląda na to, że właśnie zasłużyłaś na przejażdżkę po mieście. Wskazuje gestem na tył karetki i uśmiecha się szyderczo. – Wsiadaj. Zacerujesz mojego przyjaciela. Potem wymyślimy, co z tobą zrobić. Udało mi się zatamować krwawienie. Przesuwam się niespokojnie i prycham sfrustrowana, czując lufę pistoletu przyciśniętą do moich lędźwi. Jeden z mężczyzn prowadzi karetkę, ten z tatuażami na szyi siedzi z przodu z nim, a drugi, ten, którego nazywają Oscarem, jest ze mną z tyłu, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Możesz odsunąć broń o kilka centymetrów? Próbuję uratować życie twojego przyjaciela, a to, że celujesz do mnie, wcale mi nie pomaga. Chyba słyszę cichy chichot, a potem nacisk broni na moje plecy znika. Pracuję mechanicznie, starając się być świadoma otoczenia. Jedziemy z normalną prędkością, kierując się na wschód od ponad dwudziestu minut. Może jedziemy do Paradise Valley. Mówią, że niektórzy przywódcy gangów przestępczych tam mieszkają, w głębi skalistej pustyni, w ogromnych luksusowych rezydencjach. Ranny chłopak krzyczy z bólu, gdy zaczynam usuwać gazę z wnętrza rany. – Co ty do cholery robisz?! To boli! – wrzeszczy Oscar zza moich pleców. – Nie mogę dać mu środków przeciwbólowych, zaniedbując ranę – mówię, wydychając z frustracją. – Gdybyś nie zabił ratownika medycznego, byłoby o wiele łatwiej. – Bez kitu… – Zerkam przez ramię na sekundę i widzę, że się uśmiecha. Ma jasnoniebieskie oczy i ostrą linię wygoloną od brwi do boku głowy. To nie jest blizna – tylko wybór stylistyczny. Ranny chłopak ma taką samą linię, choć nie tak wyraźną. – Dlaczego się nie denerwujesz? Porwaliśmy cię i zabiliśmy twoich kolegów, a ty w ogóle nie wyglądasz na przejętą. – Nie ma nic. Nie odpowiadam. Pracuję w ciszy. Byłam w gorszych sytuacjach i to nie pierwszy raz, kiedy ktoś celuje do mnie z broni. W tej chwili jedyną rzeczą, która się liczy, jest uratowanie życia chłopaka. – Jak masz na imię? – pytam go. Chłopak wzdryga się z bólu i patrzy na swojego przyjaciela przez moje ramię. – Co to ma do cholery znaczyć? – syczy facet za mną. – Nie mówiłam do ciebie – odpowiadam. – Jak masz na imię, młody? Znowu zerka przez moje ramię i prycha, z grymasem bólu na twarzy. – Śmiało, odpowiedz. Przecież i tak nie pożyje wystarczająco długo, żeby komuś powiedzieć – mówi Oscar po hiszpańsku. Chyba myśli, że go nie rozumiem, ale się myli. Wielu moich kolegów żołnierzy w armii było Latynosami. Biegle władam hiszpańskim, choć nie zamierzam tego ujawniać. Wolę, żeby myśleli, że nie mam pojęcia, o czym mówią. – Beni – mamrocze chłopak przez zaciśnięte zęby. – Dobrze, Beni. Muszę, żebyś wziął głęboki oddech i nie ruszał się, żebym mogła oczyścić ranę i dać ci środek uspokajający. Nie uśpi cię całkowicie, ale pomoże złagodzić ból. Dasz radę? Kiwam głową i liczę do trzech, zanim cofnę ręce. Krew nie tryska od razu z dziury, więc szybko się ruszam, chwytam strzykawkę i napełniam ją, zanim wstrzyknę do jego kroplówki. Wracam na jego stronę, gotowa kontynuować pracę, gdy karetka nagle gwałtownie hamuje. Przeklinam pod nosem, zdając sobie sprawę, że rana wylotowa na jego plecach znowu zaczęła krwawić. – Koniec trasy. Będziesz kontynuować w domu – mówi mężczyzna za mną, ponownie przykładając mi broń do głowy. – Potrzebuję sterylnego środowiska i sprzętu chirurgicznego z karetki. – Będziesz go miała. Chłopaki wszystko wniosą do środka. Teraz wysiadaj. Robię, co mi każą, po cichu i bez protestu. Na zewnątrz zdaję sobie sprawę, że zapadła już noc. Rozglądam się. Nie byłam daleko od prawdy – miałam rację. Jesteśmy w Paradise Valley, na terenie, który wygląda na prywatny. To, co Oscar nazwał domem, jest w rzeczywistości ogromną rezydencją wykonaną ze szkła, stali i okładziny kamiennej, otoczoną słabo oświetlonymi ogrodami i kaskadowym wodospadem pośrodku. Drzwi wejściowe mają ponad trzy metry wysokości i są wykonane z litego drewna w jasnym kolorze. Konstrukcja jest ogromna, dwukondygnacyjna i w kształcie litery U – przynajmniej z tego, co widzę pod tym kątem. Spoglądając w górę, dostrzegam balkon wzdłuż fasady, a dalej w oddali basen ze szklanymi ścianami. – Ruszaj się – rozkazuje wytatuowany mężczyzna, przykładając mi broń do boku. Wchodzimy do środka i słyszę, jak rozmawiają po hiszpańsku. Mężczyzna z tatuażami – którego w końcu słyszę nazywanego Gambo – rozkazuje im uprzątnąć pokój gier i popycha mnie do przodu. Szybko skanuję otoczenie i liczę co najmniej kilkunastu uzbrojonych mężczyzn. Większość z nich wygląda na żołnierzy niskiego szczebla. Oscar i ten Gambo wydają rozkazy, a pozostali wykonują je bez pytania. Szukam słabego punktu – jakiegoś niedopatrzenia lub naruszenia bezpieczeństwa, które mogłabym wykorzystać do ucieczki. Muszę się stąd wydostać, zanim zdecydują, że nie jestem już przydatna i skończę jak moi dwaj koledzy. Wiem, że spróbują mnie zabić – to jest jasne. Nie wiem tylko, jak ich powstrzymam, ani czy jestem gotowa złamać obietnicę, że przeżyję.

Najnowszy rozdział

novel.totalChaptersTitle: 99

Może Ci Się Również Spodobać

Odkryj więcej niesamowitych historii

Lista Rozdziałów

Wszystkie Rozdziały

99 rozdziałów dostępnych

Ustawienia Czytania

Rozmiar Czcionki

16px
Obecny Rozmiar

Motyw

Wysokość Wiersza

Grubość Czcionki

Rozdział 2 – Uleczyć albo zabić szefa mafii | Czytaj powieści online na FicSpire