Zeldric
Kątem oka zerkam na ekran komputera, pociągając dym z cygara i udając, że słucham, co mówi Lagos. Obraz Jenkins wychodzącej z łazienki, owiniętej jedynie ręcznikiem, całkowicie mnie pochłania. Od dwóch dni nie wychodziła ze swojego pokoju, chyba że po to, by sprawdzić stan rannych, ale ani na sekundę nie spuściłem jej z oczu – jak pieprzony, obsesyjny stalker, którym jestem. Nasze sypialnie to jedyne miejsca w domu bez kamer; reszta jest monitorowana w najdrobniejszych szczegółach i na szczęście jeszcze tego nie zauważyła. Jestem pewien, że rozbiłaby je na kawałki, gdyby tylko mogła.
Zatrzymuję cygaro w połowie drogi do ust, gdy widzę na ekranie, jak poluzowuje uścisk ręcznika okrywającego jej piersi. Cholera, mam ochotę wpaść do tego pokoju i wziąć ją teraz, natychmiast. To doprowadza mnie do szaleństwa.
"Zeldric!" Potrząsam głową i zmuszam się, by spojrzeć na mojego zastępcę. Lagos nie jest jedyny w biurze. Obok niego stoją Gambo i Oscar, a Luna, jak zawsze, rozgościła się na kanapie. "Słyszałeś cokolwiek z tego, co przed chwilą powiedziałem?"
Ochrząkuję i kiwam głową, po czym wyłączam ekran i zaciągam się cygarem.
"Towar, który zajebaliśmy Urriadze, jest bezpieczny i gotowy do dystrybucji. Nie sądzę, żeby było coś ważniejszego, prawda?"
"Są wściekli" - mówi, poprawiając okulary na nosie palcem wskazującym. "Alex próbuje wytropić niektórych naszych ludzi. Mamy też na karku policję. Śmierć tych funkcjonariuszy nie pomaga nam pozostać w ukryciu."
Mój wzrok przenosi się na Gambo i Oscara. To oni są odpowiedzialni za ten bałagan.
"To oni albo my, Zeldric" - usprawiedliwia się Oscar. "Nie pozwoliliby nam zabrać Beniego i medyczki bez walki."
Gambo kiwa głową, potwierdzając słowa partnera, i robi krok do przodu. Gdyby Oscar działał sam, trudno byłoby mi uwierzyć, że nie zabił tych funkcjonariuszy w jednym ze swoich napadów albo po prostu dla zabawy.
"A propos medyczki… Jenkins?" Kiwam głową. Nie chcę, żeby nazywali ją po imieniu. Moim. Jak to pasuje. Śmieję się w duchu i słucham dalej Gambo. "Co z nią zrobimy, kiedy Beni wyzdrowieje? Wiem, że dałeś słowo, że jej nie zabijemy, ale jeśli pozwolisz nam trochę się z nią zabawić…" Sposób, w jaki się uśmiecha i obscenicznie porusza biodrami, od razu mówi mi, co ma na myśli. "Ta kobieta to uczta. Zamierzasz się nią z nami podzielić?"
Powoli wstaję, na zewnątrz spokojny, choć w środku wrze we mnie wściekłość. Jeśli Gambo – albo ktokolwiek w tym pokoju – myśli, że może ją dotknąć, będzie miał do czynienia ze mną. Lagos robi krok do przodu, wyczuwając zmianę mojego nastroju, i zaczyna coś mówić, ale uciszam go gestem.
"Sugerujesz, żebyśmy zrobili jakąś listę albo kolejkę do jej zgwałcenia?" - pytam, patrząc mu prosto w oczy.
"Gwałt to mocne słowo, bracie. Po prostu damy jej coś na uspokojenie, a potem…"
"Gambo, zamknij się, kurwa" - syczy Oscar, szturchając przyjaciela w brzuch.
Okrążam biurko pod czujnym spojrzeniem wszystkich i podchodzę do Gambo.
"To będzie zabawne" - śpiewa Luna z kanapy.
Zatrzymuję się przed nim i chwytam go za szyję, przyciągając jego głowę do mojej.
"Nie jesteśmy zwierzętami" - warczę mu w twarz. "Jeśli czujesz potrzebę znęcania się nad kobietą, możesz to robić – ale poza moim domem. I nie wracaj."
Odepycham go, a jego postawa natychmiast się zmienia.
"Zeldric, bracie, nie miałem na myśli—"
"Znikaj mi z oczu" - rozkazuję, odwracając się, żeby już na niego nie patrzeć.
"Zeldric…"
"Wychodzimy" - mówi Oscar, wyciągając go z biura, zanim drzwi się za nimi zamykają.
Przez kilka sekund nikt się nie odzywa. Wracam na swoje miejsce i próbuję się uspokoić. Nie akceptuję gwałtu ani znęcania się nad kobietami. Gdybym to robił, stałbym się wszystkim, czym gardzę. Mamy być inni niż ludzie Urriagi. Nie mam problemu z handlem narkotykami, bronią, a nawet ludźmi – przemycanie nielegalnych imigrantów przez meksykańską granicę to tylko część biznesu. Ale handel ludźmi… Nie, to nie dla mnie. A jeśli któryś z moich ludzi jest gotów przekroczyć tę granicę, nie ma tu dla niego miejsca.
"On tego nie rozumie" - mówi Lagos, siadając naprzeciwko mnie. "Zeldric, spójrz na mnie." Niechętnie patrzę mu w oczy. "Nie przeszedł przez to, co my. Dlatego tak mówi."
"To żadne usprawiedliwienie" - prycham, włączając z powrotem ekran. Jenkins jest już ubrana. Leży na plecach na łóżku. Wygląda na znudzoną.
"Ale jeśli chodzi o Jenkins, wszyscy mamy to samo pytanie. Beni czuje się dużo lepiej, a pozostali trzej prawie w pełni wyzdrowieli. Co się z nią stanie? Nie możemy trzymać jej zamkniętej w tym pokoju na zawsze."
Pocieram brodę i kręcę szyją, żeby ją rozluźnić.
"Dziś wieczorem zje z nami kolację."
"Co ty powiedziałeś?"
"Słyszałeś. Chcę, żeby była w jadalni. Zobaczymy, jak się zachowuje."
"Żartujesz, prawda?" Luna podskakuje i podchodzi do nas, marszcząc brwi. "O co ci chodzi z tą kobietą, Zeldric? Próbujesz zrobić z niej jednego z nas, czy po prostu chcesz jej zaimponować, żeby wsadzić ją do łóżka?"
Wzdycham, a – o dziwo – Lagos postanawia opuścić biuro, zostawiając nas samych. Luna nie radzi sobie z tym, że nie chcę z nią spać od czasu przybycia Jenkins. Mógłbym zwalić winę na jej niestabilny umysł, ale w rzeczywistości to po prostu Luna w swoim żywiole. Mój umysł jest zbyt zajęty nową zabawką, żeby zwracać uwagę na starą.
"Czy jest jakiś powód, dla którego miałbym się tobie tłumaczyć ze swoich decyzji? Bo jeśli jest, to chętnie go usłyszę."
"Daj spokój, Zeldric! Jasne, laska jest niezła, ale—" Podnoszę rękę, żeby ją uciszyć.
"To nie twoja sprawa. Martw się o wykonywanie swojej pracy, a resztę zostaw mnie, okej?"
"Teraz mnie obrażasz" - syczy, krzyżując ramiona. "Kiedykolwiek coś zawaliłam?"
"Czy jesteś absolutnie pewna, że wszystkie nagrania z przyjazdu karetki na posesję zostały usunięte? Policja mogłaby do nas dotrzeć."
"Każde jedno nagranie. Coś jeszcze?"
"Tak, chcę, żebyś była czujna na wypadek, gdybyśmy musieli przechwycić kolejną dostawę od Urriagi."
"Planujesz dalej kraść jego towar? Nie będzie zadowolony."
Wzruszam ramionami i uśmiecham się szyderczo. Właśnie tego chcę. Chcę, żeby mnie ścigali i popełniali błędy. Tylko w ten sposób zbliżę się wystarczająco do Leonarda Urriagi, żeby wbić mu kulkę w czoło. Potem wezmę jego ludzi – przynajmniej tych, którzy zdecydują się za mną pójść – i wykorzystam jego infrastrukturę do rozwoju biznesu.
















