Jenkins
Chodzę nerwowo w tę i z powrotem po pokoju. Minęło ponad cztery godziny, odkąd mnie tu zamknęli, i od tamtej pory nie widziałam żadnego z ludzi Zeldrica – a tym bardziej jego samego. Kto by pomyślał… Nie mogłam zostać porwana przez jakąś zwykłą bandę kryminalistów, nie. Musiałam trafić akurat na tę najbardziej brutalną.
Klan Z działa w mieście od lat i jedyne, co o nich wiadomo, to to, że zostawiają za sobą szlak krwi i śmierci, gdziekolwiek się pojawią.
Cóż, teraz wiem coś więcej.
Gdzie mieszkają, imiona kilku kluczowych członków – którzy, z tego co zrozumiałam, wydają się być najważniejsi – i najciekawsze: wiem, jak wygląda Zeldric. I muszę przyznać, nigdy bym go sobie tak nie wyobraziła.
Kiedy myślę o przywódcy organizacji przestępczej, na myśl przychodzi mi mężczyzna w średnim wieku z wydatnym brzuchem, noszący kapelusz z płaskim rondem, żeby ukryć cofającą się linię włosów. Nigdy, nawet w moich najbardziej pokręconych snach, nie wyobrażałam sobie, że Zeldric będzie aż tak pociągający.
Nie wiem, czy to jego czarne włosy pasujące do ciemnych oczu, czy tatuaże wystające spod koszuli aż do boku szyi. Pokrywają też jego przedramiona. A może to ta krótka broda. Nadaje mu surowy, lekkomyślny wygląd, wraz z kolczykiem w lewym uchu i grubym łańcuchem na szyi. Nie jestem pewna, czy to jedna konkretna rzecz, czy cały pakiet, ale wiem, że z taką twarzą i takim ciałem mógłby zamienić nawet najbardziej pobożną kobietę w grzesznicę.
Siadam na skraju łóżka i ziewam. Przez ogromne okna sięgające od podłogi do sufitu widzę, że świt jest już blisko – czuję się wyczerpana.
Przynajmniej udało mi się umyć ręce w łazience, a także pozbyć się zakrwawionej koszuli. Teraz mam na sobie tylko podkoszulek i spodnie. Rozpuszczam włosy i masuję skórę głowy, żeby złagodzić napięcie.
Muszę znaleźć sposób, żeby się stąd wydostać, zanim ten przestępca zmieni zdanie i postanowi wbić mi kulkę w głowę.
Drzwi do pokoju się otwierają i, jak na zawołanie, do środka wchodzi sam zainteresowany. Nadal ma na sobie te same ubrania i trzyma w rękach teczkę. Zatrzmuje się na środku sypialni, tuż nad grubym, jasnym wełnianym dywanem, i wbija we mnie wzrok. Lekko przechyla głowę, a uśmieszek, który wykrzywia jego usta, zaprasza do wszelkiego rodzaju grzesznych myśli.
"Mía Jenkins" – mamrocze po otwarciu teczki.
Wstaję, biorąc głęboki wdech przed powolnym wydechem.
Przypuszczam, że tak długo zwlekał z przyjściem, bo zbierał o mnie informacje.
Mogłam podać mu fałszywe nazwisko, kiedy zapytał. Każdy inny by tak zrobił.
W takich sytuacjach naszą największą słabością są zawsze nasi bliscy. Ludzie mają tendencję do wykonywania rozkazów ze strachu przed narażeniem swoich rodzin na niebezpieczeństwo.
Cóż, jestem sama, więc nie ma nic, czym mógłby mnie szantażować.
"Tyle czasu i tylko tyle zdołałeś się dowiedzieć? Jestem rozczarowana" – mówię, krzyżując ramiona na piersi.
Nie umyka mi, jak wzrok Zeldrica opada prosto na mój dekolt.
Trwa to tylko kilka sekund, zanim znowu patrzy mi w twarz.
"Wiem jeszcze kilka innych rzeczy" – kontynuuje, idąc, aż dzieli nas ledwie metr, po czym zatrzymuje się, żeby dalej czytać. "Sierżant Mía Jenkins, trzydzieści dwa lata. Służyła jako sanitariuszka bojowa w Wojsku Polskim. Dwa razy wysłana do Afganistanu. W sumie sześć lat i trzy dni na linii frontu. Odeszłaś kilka lat temu, zaraz po tym, jak sam Prezydent Rzeczypospolitej odznaczył cię Krzyżem Zasługi za uratowanie życia siedmiu twoim towarzyszom broni."
Patrzy na mnie znowu, uśmiechając się.
"Samotnie pokonałaś ponad dwudziestu uzbrojonych wrogów i zapewniłaś bezpieczeństwo członkom swojego oddziału."
"Tylko tym, którzy jeszcze żyli" – dodaję, żeby go zirytować, zadzierając brody w geście wyzwania.
Zeldric zwęża na mnie oczy.
"Myślisz o sposobach, żeby mnie zabić, Mío?" – pyta, przeciągając moje imię.
Opuszczam ramiona i wzruszam ramionami.
"Jenkins" – poprawiam go.
Ignoruje mnie i robi kolejny krok naprzód.
Instynkt podpowiada mi, żeby się cofnąć, ale postanawiam zostać na miejscu i stawić mu czoła.
Jeśli ma mnie zabić, i tak to zrobi.
"Myślę, że możemy odłożyć na później część o twoim ojcu, generale, prawda?" – Zamyka teczkę i wkłada ją pod pachę.
Po raz pierwszy zauważam jego lewy nadgarstek. Nosi coś w rodzaju różańca jako bransoletkę.
Natychmiast podnoszę wzrok i widzę, że znowu się uśmiecha.
"Co się ze mną stanie?" – pytam.
"Zadaję sobie to samo pytanie od kilku godzin, Mío."
Zaciskam zęby, ale tym razem go nie poprawiam. Będzie mnie nazywał, jak do cholery chce.
Zeldric jest jednym z tych mężczyzn – mężczyzn, którzy nie przyjmują "nie" za odpowiedź.
"Dałem ci słowo, więc nie mogę cię zabić. Ale wypuszczenie cię też nie wchodzi w grę. Powiedz mi, co według ciebie powinienem z tobą zrobić?"
"Nie wiem, ale na twoim miejscu podjęłabym decyzję wkrótce. Kończy mi się cierpliwość do siedzenia tu zamkniętej."
Posyła mi kolejny uśmiech i nawet nie drgam, kiedy robi kolejny krok w moją stronę.
Jego nos jest tak blisko mojego, że przy najmniejszym ruchu mogłyby się dotknąć.
Zeldric przechyla głowę i wbija wzrok w moje usta, po czym bierze głęboki wdech przez nos.
"Pachniesz przepysznie, Mío. Zbyt przepysznie dla twojego dobra."
Zmuszam się do przełknięcia śliny, nie tracąc opanowania.
Nie wiem, co takiego jest w tym mężczyźnie, że mnie denerwuje, ale nie mogę dać tego po sobie poznać – to byłby mój upadek.
"A to po tym, jak nie brałam prysznica od wczoraj" – mamroczę, cmokając językiem w udawanej pogardzie.
Zeldric cicho chichocze i cofa się o kilka kroków, nie spuszczając ze mnie wzroku.
"Moi ludzie są wściekli z powodu tego małego numeru, który wykręciłaś w pokoju gier z pistoletem. Więc sugeruję, żebyś na razie nie opuszczała tego pokoju. Gambo i Oscar będą jedynymi, którzy będą mieli do niego dostęp. Jeden z nich wkrótce przyniesie ci jedzenie i czyste ubrania."
Pociąga za kołnierzyk swojej białej koszuli.
"Możesz wziąć prysznic i trochę odpocząć przez kilka godzin. Około południa przyjdą po ciebie, żebyś mogła sprawdzić mojego brata i innych rannych."
"Czyli jestem więźniem?" – syczę przez zaciśnięte zęby.
Zeldric rozgląda się po sypialni i wzrusza ramionami.
"Widziałem gorsze cele niż ta, ale jeśli tak chcesz to widzieć, nie będę się spierał" – mówi, po czym odwraca się, żeby wyjść.
"Słodkich snów, Mío" – szepcze, wychodząc z pokoju.
Biorę głęboki oddech na dźwięk przekręcanego zamka z drugiej strony.
Siadając z powrotem na skraju łóżka, zamykam oczy i przecieram dłońmi twarz.
Jestem w dupie.
Nie spodziewam się, że ktoś mnie tu znajdzie.
Ambulans ma system GPS, ale nie jestem na tyle naiwna, żeby myśleć, że już się go nie pozbyli.
Jeśli chcę stąd wyjść żywa, prawdopodobnie będę musiała złamać obietnicę.
"Nie będziesz więcej zabijać" – te słowa odbijają się echem w mojej głowie.
Staram się, naprawdę się staram.
Ale ten irytująco pociągający boss przestępczy wcale mi tego nie ułatwia.
















