Zeldric
Chodzę nerwowo po moim biurze, zaciągając się długimi haustami cygara, które trzymam w palcach. Minęła ponad godzina, odkąd chłopaki przyprowadzili Beniego. Wiem, że lekarz, którego porwali, go leczy, ale nikt nie daje mi żadnych wieści, a sam nie potrafię się zmusić, żeby wejść do pokoju gier. To byłaby katastrofa. Moi ludzie nie mogą się dowiedzieć o jednej z moich największych słabości, bo straciliby do mnie szacunek.
"Spokojnie, Zeldric. Gdyby coś się stało, Oscar już by tu był. To wierny piesek," śpiewa Luna z kanapy w kształcie litery L, stojącej w rogu pokoju.
Przestaję chodzić i patrzę prosto w oczy Lagosowi, mojej prawej ręce i jedynej osobie, której ufam oprócz siebie.
"Idź sprawdź, co z moim bratem," rozkazuję.
Jak zwykle, nie sprzecza się i robi dokładnie to, co mówię. Wychodzi z biura i zamyka za sobą drzwi.
"A propos wiernych piesków…" Luna uśmiecha się złośliwie. Wstaje i idzie w moją stronę, kołysząc biodrami. Oplatając ręce wokół mojej szyi, zaczyna masować kark palcami.
"Wiem dokładnie, czego potrzebujesz, żeby się zrelaksować, kochanie," szepcze uwodzicielsko.
Odsuwam jej ręce i wypuszczam z irytacją powietrze, cofając się o krok.
"Mojego brata postrzelili. Potrzebuję teraz, żeby wyzdrowiał, a nie pieprzonego szybkiego numerku," syczę przez zaciśnięte zęby.
Zdając sobie sprawę, że nic ode mnie nie dostanie, opada z powrotem na kanapę z obrażonym wyrazem twarzy, udając złość.
Nadal nie wiem, dlaczego ją trzymam. Jest seksowna i robi obłędne laski, ale poza tym… Jest jedną z nas, przypominam sobie, wypuszczając ciężko powietrze. Poza tym, jej umiejętności hakerskie przydają się częściej niż rzadziej. Nie jest tylko ładną buzią – jest inteligentna, nawet jeśli nie zawsze na taką wygląda.
Dziesięć minut później jestem jeszcze bardziej spięty.
Mówiłem Beniemu, żeby nie ryzykował, ale on nigdy nie słuchał. Ma obsesję na punkcie udowadniania swojej odwagi, a jedyne, co zrobi, to da się zabić.
Drzwi nagle się otwierają i wchodzi Lagos, uśmiechnięty.
"Spokojnie, wszystko z nim w porządku. Medyk mówi, że dojdzie do siebie."
Wypuściłem całe powietrze, którego nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wstrzymywałem, i skinąłem głową.
"Upewnij się, że wszystko jest posprzątane."
"Już zrobione," odpowiada Lagos. Nic dziwnego. Oprócz Beniego, on jest jedyną osobą, która wie o mojej słabości.
Bez słowa wychodzę z biura, przecinając dom, aż docieram do drzwi pokoju gier. Chwytam za klamkę i otwieram je, a moje oczy rozszerzają się na widok sceny, która się przede mną roztacza.
Na stole bilardowym leży mój brat. Wygląda na śpiącego lub nieprzytomnego, a jego brzuch jest owinięty bandażami.
Ale to nie to przyciąga moją uwagę.
Kobieta celuje z pistoletu w moich ludzi.
Jest coś w jej postawie, w sposobie, w jaki trzyma broń… Policja? Nie… Wojsko, może?
Cofa się o krok, lekko unosząc piętę, i decyduję się na drugą opcję.
"Puśćcie mnie, a nikomu nic się nie stanie," mówi stanowczo, jej głos jest niezachwiany.
Nie wydaje się ani trochę przestraszona, mimo że otacza ją pięciu uzbrojonych mężczyzn. I nawet mnie jeszcze nie widziała – stoję za nią.
Jeden z moich ludzi robi krok naprzód i od razu zdaję sobie sprawę, że to był błąd.
Strzela mu w rękę.
Krzyk bólu wypełnia pokój, gdy jego pistolet upada na podłogę z brzękiem.
Rozlegają się jeszcze dwa strzały.
Jeden pocisk trafia innego faceta w ramię, ostatni wbija się w udo kogoś innego.
Oscar i Gambo wpatrują się w nią w szoku. Ten ostatni zaczyna się ruszać i nie mam innego wyjścia, jak wkroczyć, zanim go zabije.
"Opuść broń," mówię.
W mniej niż mgnieniu oka odwraca się i celuje mi bronią w głowę.
Na Boga, ona jest przepiękna.
Patrzę w jej miodowe oczy.
Jej kasztanowe włosy są związane wysoko, a jej twarz… Te rysy powinny być nielegalne.
Wygląda jak anioł – o jasnej i gładkiej cerze, z miękkimi, różowymi ustami, które proszą się o pocałunek.
Lekko przechylam głowę, pozwalając mojemu wzrokowi powędrować w dół jej ciała.
Mimo że ma na sobie ciemnoniebieskie spodnie cargo z odblaskowymi paskami i prosty, pasujący do nich t-shirt, widzę, że ma smukłą, krągłą sylwetkę.
"Prosiłem ładnie," mruczę. "Nie zmuszaj mnie, żebym odebrał ci ją siłą."
"Zabiję cię, zanim zrobisz jeden krok," mówi kobieta, nawet nie mrugając.
Spoglądam przez jej ramię. Gambo i Oscar celują w nią z broni.
"To możliwe, ale tak czy inaczej, nie wyjdziesz stąd żywa."
Czekam kilka sekund, a moja szczęka prawie opada, gdy widzę, jak wzrusza ramionami i posyła mi mały uśmiech.
Dlaczego nie trzęsie się ze strachu?
Każdy inny na jej miejscu robiłby w gacie, ale ta kobieta patrzy na mnie z wyzywaniem, jakbym był tylko niedogodnością, której może się pozbyć jednym ruchem ręki.
"Mogę albo umrzeć sama, albo sprzątnąć z ulic cholernego przestępcę. Nie jest to trudny wybór," odpowiada i wiem, że jest gotowa w każdej chwili pociągnąć za spust.
"Dobra, wygrywasz." Powoli podnoszę obie ręce i znowu spoglądam przez jej ramię. "Chłopaki, opuścić broń. Uspokójmy się wszyscy i znajdźmy rozwiązanie, które nie wiąże się z rozlewem krwi."
Oscar i Gambo wahają się przez kilka sekund, ale w końcu robią to, co mówię. Potem zwracam uwagę z powrotem na kobietę.
"Nie nabierzesz mnie. W momencie, gdy opuszczę broń, jeden z twoich ludzi wpakuje mi kulkę w tył głowy."
"Nie zrobią tego. Masz moje słowo."
"Słowo przestępcy niewiele znaczy," ripostuje.
"Ale moje tak," stwierdzam stanowczo. I tak właśnie myślę. Nigdy nie łamię obietnic. "Opuść broń, a nikt cię nie tknie."
Wpatruje się we mnie z taką intensywnością, że muszę wziąć głęboki oddech, żeby się uspokoić.
W jej oczach nie ma ani śladu strachu.
Poza małym tikiem w szczęce, wygląda na zupełnie niewzruszoną.
Mija kilka sekund, zanim w końcu opuszcza ręce, luzując uścisk na pistolecie, aż upada na podłogę z głuchym stuknięciem.
"Suka," syczy Ramiro, a jego zraniona ręka drży.
Widzę, jak robi krok w jej stronę, gotów ją uderzyć, i nie waham się ani sekundy.
Wyciągam pistolet zza paska spodni i strzelam mu w głowę.
Dałem słowo. Jeśli nie potrafi wykonywać rozkazów, nie chcę go w swoich szeregach.
Po raz kolejny kobieta nawet nie drgnęła na odgłos wystrzału, chociaż wydaje się zaskoczona.
"Nikt cię nie skrzywdzi. Jak masz na imię?"
Bierze głęboki oddech przez nos i unosi wyzywająco podbródek. Moje oczy wędrują do jej szyi – długiej i smukłej – i nie mogę powstrzymać się od wyobrażenia sobie, jak zatapiam w niej zęby.
Ta myśl wywołuje dreszcz w moim ciele, prowadząc do natychmiastowej, bolesnej erekcji.
"Jenkins," odpowiada, jej ton jest równie stanowczy, nadal całkowicie niewzruszona.
Podchodzę bliżej, zatrzymując się kilka centymetrów od jej twarzy, przechylając lekko głowę, gdy przyglądam się jej z figlarnym uśmiechem.
"Kim jesteś, Jenkins?" szepczę.
Jej podbródek unosi się jeszcze wyżej, a plecy prostują się.
Twardo stoi na swoim, ta mała…
Mój penis pulsuje jeszcze mocniej w odpowiedzi.
"Jestem tą, która uratowała życie twojemu przyjacielowi i teraz oczekuje powrotu do swojego. Nie chcę mieć z tobą kłopotów, a tym bardziej z policją. Wrócę do domu i nic nie powiem o tym, co tu widziałam."
Mój uśmiech poszerza się, gdy biorę głęboki oddech.
Owocowy zapach – coś cytrusowego – wypełnia moje płuca i dreszcz przebiega mi po kręgosłupie.
"Zamierzam przelecieć tę kobietę. Kimkolwiek jest, chcę ją dla siebie."
"Chyba powinienem ci podziękować za to, co zrobiłaś dla mojego brata."
Jej oczy lekko rozszerzają się ze zdziwienia.
"Niestety, to, o co prosisz, nie jest możliwe. Uważaj, że fakt, że pozwalam ci żyć, jest moim sposobem na oddanie przysługi."
"Kurwa, kręci mi się w głowie!" wykrzykuje nagle Pablo – ten, którego postrzeliłem w udo.
Jenkins odwraca się gwałtownie, marszcząc brwi, mamrocze pod nosem przekleństwo, zanim rzuca się w jego stronę.
"Do cholery, spudłowałam," narzeka, mocno dociskając obie ręce do rany.
Mój wyraz zaskoczenia musi być podobny do wyrazu Gambo i Oscara, którzy wpatrują się w nią w szoku.
Zaczyna wydawać rozkazy, żądając, żeby ktoś posprzątał stół bilardowy, żeby mogła opatrzyć rannego mężczyznę.
Nie rozumiem.
Dlaczego mu pomaga, skoro to ona go postrzeliła?
Moi dwaj najbardziej zaufani ludzie, których uważam za swoich braci, po cichu proszą mnie o odpowiedź.
"Dajcie jej wszystko, czego potrzebuje," instruuję. "A kiedy skończy, zaprowadźcie ją do jednego z pokoi gościnnych."
Odwracam się do Oscara, wskazując na niego.
"Ona jest twoją odpowiedzialnością. Nie chcę, żeby ktokolwiek inny się do niej zbliżał, jasne?"
Kiwa głową.
"I lepiej się kontroluj. Żadnych wypadków."
"Tak jest, Zeldric," odpowiada.
Kobieta – Jenkins – odwraca gwałtownie głowę w moją stronę.
Czekam na jej reakcję.
Teraz wie, kim jestem.
A jednak nadal nie wydaje się speszona.
Cmoka językiem i przeklina pod nosem, zanim wraca do swojego pacjenta.
"Czy ktoś mi pomoże, do cholery?! Jeśli nie zatamuję krwawienia, umrze w dwie minuty!"
Uśmiecham się. To dziwna kobieta. Może powinienem ją puścić, ale muszę się o niej dowiedzieć więcej. Moja ciekawość mnie zabija.
Wychodzę z pokoju i wracam do swojego biura. W połowie drogi przechwytuje mnie Lagos – jakimś cudem już wie, co się stało. Domyślam się, że widział to przez kamery bezpieczeństwa w pokoju gier.
"Co chcesz z nią zrobić? Wygląda jak glina."
"Nie, myślę, że jest wojskową. Mówi, że ma na imię Jenkins, ale myślę, że to jej nazwisko lub może tylko pseudonim. Dowiedz się o niej wszystkiego, co się da – na wczoraj."
"Dlaczego po prostu jej nie zabić i mieć to z głowy? Jeśli ma przeszkolenie wojskowe, może być problemem."
"Dałem słowo," wyjaśniam, poprawiając kołnierzyk koszuli.
Lagos kiwa głową. Wie, co to znaczy.
"Zajmuję się tym. Każe przenieść Beniego do jego pokoju i zajmę się ciałem Ramiro."
"Ten idiota od jakiegoś czasu nie wykonywał moich rozkazów, a tego nie mogę tolerować."
"Wiem. Zasłużył na to."
"Porozmawiaj z jego rodziną. Upewnij się, że za bardzo nie cierpią."
Lagos znowu kiwa głową i idę dalej.
Kiedy docieram do swojego biura, z radością widzę, że Luny nie ma.
Wzdycham, siadając za biurkiem i spoglądam na ekran komputera.
Obraz z pokoju gier nadal jest włączony.
Dwóch moich ludzi przenosi Beniego i od razu Jenkins coś mówi do Oscara.
Gambo i Oscar kładą rannego faceta na stole bilardowym, a kobieta zabiera się do pracy nad jego raną.
Wygląda tak spokojnie, że to niepokojące.
Kto przy zdrowych zmysłach odważyłby się przeciwstawić przywódcy gangu przestępczego bez nawet cienia strachu?
Jest albo szalona… albo po prostu zbyt cholernie rozsądna.
Biorę głęboki oddech, przeciągając palcami po wybrzuszeniu w moich spodniach.
Cokolwiek to jest, ma moją uwagę.
Chcę jej.
I będę ją miał – czy jej się to podoba, czy nie.
















