Los jest podłą, pokręconą suką.
Kiedy zdarzy się coś tragicznego, wszyscy chcą wtrącić swoje trzy grosze. Czas leczy rany. On chciałby, żebyś ruszyła dalej i była szczęśliwa. Bla. Bla. Bla. Bla.
Wiecie, czego chciałby mój partner? Żeby kurwa tu był. Żeby żył długo i szczęśliwie u mojego boku, patrząc, jak nasze dzieci dorastają i zostawiają swój ślad obok naszego. Myślę, że ci, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią, powinni zamknąć mordy i po prostu zostawić mnie samą z moją nędzą i moją urną. Urna zawiera to, co zostało z życia, które miałam wieść – życia, którego nas pozbawiono.
Darren Phurry zginął w wieku dziewiętnastu lat, próbując uratować partnerkę alfy przed porwaniem. Jasne, zginął jak bohater. Samiec beta ginie, chroniąc swoją Lunę. Stara jak świat historia. Ale wiecie, czego wam nie powiedzą o bohaterze? Wszystkiego, co po sobie zostawił. Jak jego osiemnastoletniego partnera i rodzinę.
Poznałam Darrena w czwartej klasie, kiedy jego rodzina dołączyła do naszej watahy. Ponieważ byliśmy w podobnym wieku, nasi rodzice zmusili nas do zaprzyjaźnienia się i nie było to łatwe, ponieważ różniliśmy się kulturowo. On wychował się w tradycjonalistycznej watasze, a ja, no cóż, całe życie byłam miejskim wilkiem.
Nienawidziliśmy się w tych wczesnych latach. Aż do czasów liceum. Obaj byliśmy betami, rywalizującymi o pozycję u boku naszej alfy. Obaj mieliśmy podobne umiejętności. To było magiczne, kiedy skończyliśmy szesnaście lat i dowiedzieliśmy się, dlaczego tak bardzo działamy sobie na nerwy.
Żadne z nas tego nie kwestionowało. Nie wahaliśmy się zaakceptować tego, kim jesteśmy. Naznaczyliśmy się nawzajem w noc po mojej pierwszej przemianie. Po prostu dalej dorastaliśmy razem. Był przy mnie, kiedy mój ojciec zginął w ataku zbójów. Byłam przy nim, kiedy jego matka zmarła podczas porodu po raz trzeci. Był przy mnie, kiedy moja matka nie mogła już znieść nieobecności swojego partnera. W końcu jego tata był wszystkim, co nam zostało, i przysięgliśmy, że sprawimy, że to, co mu pozostało z życia, będzie tego warte.
Nigdy nie układa się tak, jak chcemy. Możesz być w czymś najlepszy, żyć w określony sposób, przestrzegać jakiegoś kodeksu, ale los. Ta obrzydliwa mała suka, nie będzie się przejmować, jak wspaniały mogłeś się stać.
Przez większość nocy moje przeznaczenie kończy się na dnie butelki w domu, w którym panuje tylko cisza. Minęło kilka tygodni, odkąd upiłam się na śmierć, ale dzisiaj. W piątą rocznicę jego śmierci Luna Morgan ogłosiła spadkobiercę watahy.
Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się jej szczęściem. W końcu Morgan i ja dorastałyśmy razem. Byłyśmy blisko. Była moją najlepszą przyjaciółką. Ale jest coś dziwnego w żalu i gdybym mogła cofnąć czas, pozwoliłabym jej umrzeć. Pieprzyć ją i pieprzyć tę watahę.
Podczas gdy wszyscy świętują radosne ogłoszenie następnej alfy z Czerwonej Gównianej Watahy, siedzę przy ich otwartym barze, wpatrując się w niezliczone butelki drogiego alkoholu, które po prostu stoją w domu watahy. Nie mogę wyjść. Takie rzeczy są obowiązkowe i tylko dlatego, że jestem wdową, nie oznacza to, że jestem wyjątkiem od reguły.
– Perry, przyszłaś – głos Morgan brzmi dla mnie jak pazury po tablicy. Odchylam do tyłu tequilę i kiwam głową.
– Nie miałam większego wyboru – wzdycham.
– Co mówiłaś? – pyta alfa-głupek. Oczyszczam gardło i odwracam się, żeby spojrzeć na nich oboje.
Morgan kiedyś była złą suką. Była wilczycą beta. Kiedyś coś znaczyła. Potem została partnerką alfy i wymazali wszystko, co czyniło ją wyjątkową. Może to tylko gorycz we mnie, ale nie. Tak, to to. Nienawidzę jej. Nienawidzę jego, a to, co rośnie w niej w środku, sprawia, że chcę się powiesić na baldachimie łóżka California King w ich pokoju.
– Gratulacje – posyłam im swój najlepszy uśmiech. – Musicie być tacy szczęśliwi.
– Perry – głos mojego teścia wywołuje dreszcze na moim kręgosłupie. Jest tak bliski głosowi Darrena, a ostrzeżenie jest bardzo wyraźne.
– Dziękuję – uśmiecha się Morgan i kładzie rękę na swoim płaskim brzuchu. Patrzę na niego i cofam się o krok.
– Masz coś do powiedzenia? – warczy Calvin.
– Kochanie – Morgan bierze go za rękę i próbuje odciągnąć.
– Nie, mam dość twojego gówna – podchodzi bliżej.
– Calvin – warczy jego ojciec skądś z pokoju.
– Założę się, że tak – odpowiadam na jego wyzwanie.
– Perry, nie dawaj mu satysfakcji – Jacob podchodzi do mnie. – Alfo…
– Powiedz nam, co ci leży na wątrobie, Perry – naciska Calvin. – Myślę, że minęło już wystarczająco dużo czasu, żebyś otrząsnęła się ze swojego małego pijanego oszołomienia – wskazuje na bar za mną. – Jesteś częścią tej watahy jak wszyscy inni. Czas, żebyś zaczęła się tak zachowywać.
– Albo co? – prycham. Nic bardziej nie chciałabym, żeby ten dupek mnie zabił. Żeby uwolnił mnie od mojej nędzy. – Co zamierzasz zrobić, Cal? – klepię go po piersi grzbietem dłoni. Kilka warknięć rozlega się wokół nas. – Zamierzasz wyrzucić mnie z twojej szczęśliwej imprezy? Hmm? Myślisz, że mnie to obchodzi?
– Cal, nie rób tego. Ona jest moją przyjaciółką – Morgan próbuje go odciągnąć.
– Nie, nie jestem – warczę na nią. To mu się nie podoba. Wyciąga ramię przed siebie, chroniąc ją i popycha ją za siebie. – Nie jestem niczyją przyjaciółką. Nie jestem niczyją niczym. Dowodem jest twój partner stojący tu, noszący twoje dziecko.
– Nie zawaham się…
– Zrobić co? – przerywam mu. – Wiesz, jak to jest stracić partnera? – popycham go. Ktoś odciąga Morgan od nas, gdy podchodzę do niego bliżej. – Nie masz kurwa pojęcia, jak bardzo mam w dupie ciebie i tę watahę. Twoja partnerka i twoje dziecko mogą się pieprzyć, wszystko mi jedno.
– Perry – warczy Jacob, chwytając mnie za ramię. Potykam się trochę i śmieję się, gdy pokój wiruje.
– To gorące uczucie, Calvin. Robi się tak gorąco, że wypala połowę twojej duszy – patrzę na niego przez moją zamazaną wizję. Jego zniesmaczony wyraz twarzy znika, gdy łzy spływają po mojej żałosnej twarzy. Śmieję się i podchodzę do niego znowu. – Chcesz wiedzieć, co mi leży na wątrobie, Alfa-Głupku? Co mi leży na wątrobie przez ostatnie pięć lat? Moje nieustające życzenie, żeby Morgan była w słoiku, w którym śpi mój partner, tak jak zamierzałeś dla niej, kiedy nie wybrałeś jej, dopóki twoja dziewczyna nie umarła.
Morgan wzdycha wraz z niektórymi innymi kobietami.
– Perry – mówi delikatnie Jacob.
– Część tej watahy, hmm? Pieprzyć ciebie i tę watahę – ocieram łzy. – Bezużyteczne kurwa autorytety. Nie możecie nas nawet chronić – krzyczę, chcąc, żeby wszyscy wiedzieli. Ściągam bluzkę, żeby pokazać im blizny na mojej piersi. – Myślę, że dałam wam wystarczająco dużo mojej duszy i krwi – pluję na niego. – Wystarczająco, żeby zasłużyć na pieprzonego drinka, ty dupku. Jestem najlepszym łowcą w waszych pieprzonych szeregach i wiesz o tym! Więc możesz mnie teraz zabić albo mnie wyrzucić. Gówno mnie to obchodzi. Po prostu pozwól mi się napić.
Wielki idiota wpatruje się we mnie z niedowierzaniem i ku mojemu zaskoczeniu kiwa głową. Pompatyczny kawał gówna macha ręką. Śmieję się i odwracam się, żeby wziąć shota od barmana, kiedy przesuwa go po barze.
– Daj jej butelkę – rozkazuje.
– Fajnie – śpiewam i biorę butelkę Casa Blanca, kiedy biedak mi ją oferuje.
– Pozwól jej ją zatrzymać. To ostatnia, jaką kiedykolwiek tu dostanie. Zawiezcie ją do centrum – dodaje.
– Więzienie – śmieję się, gdy podchodzą do mnie dwaj strażnicy. – Za co? Za powiedzenie ci, żebyś się odpierdolił?
– Tak, i za zakłócanie spokoju. Odeśpij to, Perry – odwraca się, żeby odejść. – Aha, i okej. Wylatujesz. Ja, Alfa Calvin Montebello, niniejszym usuwam cię, Pernicious Phurry, z Watahy Czerwonego Lasu. Kiedy zwolnią cię rano, spakuj swoje gówno i wynoś się z mojego miasta.
– Idealnie – podnoszę butelkę, gdy Francis odwraca mnie, żeby ściągnąć mnie z taboretu. – Świetne umiejętności przywódcze, Alfa Pendejo – śmieję się, gdy jestem wyprowadzana. Wskazuję na niego, gdy wszyscy patrzą, jak wyrzucają mnie z domu watahy. – Spójrzcie na nich. Ten kawał gówna i ta bezużyteczna cipa są waszymi przywódcami watahy – droczę się. Niektórzy starają się nie śmiać. – To im powierzacie swoje życie – biorę łyk z butelki, którą mi wręczono. Wypijam tyle, ile mogę, żeby spróbować powstrzymać brzęczenie choć na chwilę. Żeby uciszyć ciche skomlenia mojego wilka. A potem rzucam nią w niego. – Suko – pluję. – Oboje.
– Wyprowadźcie ją stąd – ryczy, gdy Morgan zaczyna płakać.
Śmieję się dalej, gdy wszystko wokół mnie zlewa się w ładne kolory. Wpychają mnie na tylne siedzenie samochodu i zabierają na komisariat. To nie jest moja najlepsza chwila, ale przynajmniej tym razem nie skończyło się na krwi.
– Kochanie, myślałem, że robimy postępy – Jacob kładzie rękę na mojej głowie.
Ogarnia mnie poczucie winy, ponieważ patrzę temu człowiekowi w oczy i widzę obietnicę, którą złożyłam Darrenowi wiele lat temu. Łzy płyną teraz swobodnie, gdy on patrzy na mnie ze współczuciem. Niestety dla nas obojga, te same oczy mnie prześladują. Przypominają mi, że go tu nie ma i że bez względu na to, jak długo będę czekać w tym pustym domu, on nigdy nie wróci.
– Ona jest w ciąży – bełkoczę, gdy prowadzi mnie do zwykłej celi, którą zajmuję, kiedy mnie tu przyprowadzają.
Wzdycha i odwraca się, żeby spojrzeć na mnie, gdy klatka się otwiera.
– Wiem, skarbie – przytula mnie. – Chciałbym móc jakoś pomóc, ale myślę, że to świetny początek. Nie musisz tu już być.