Rozdział Czwarty
•ALEKSANDER•
Ten dzień w końcu nadszedł. Dzień, w którym miałem poślubić wiedźmę w ludzkim przebraniu.
Minął miesiąc odkąd Scarlett odwiedziła mnie w biurze, mówiąc, że musimy się lepiej poznać, i dowiedziałem się o niej kilku rzeczy. Dowiedziałem się, że kocha czytać i robić zakupy, między innymi. Była też świetną kucharką i uwielbiała eksperymentować w kuchni; jestem prawie w stu procentach pewien, że nie skosztuję jej potraw. Nie ufałem jej, że nie otruje mnie, żeby znaleźć sposób na wyjście z tego małżeństwa.
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.
- Wejdź! - krzyknąłem do kogokolwiek, kto stał przy drzwiach i kontynuowałem zapinanie mojej białej koszuli.
Drzwi otworzyły się i Kevin wszedł do pokoju hotelowego. Był moim drużbą, już ubrany w swój garnitur.
- Hej, stary, jeszcze się nie ubrałeś? - zapytał, stając obok mnie.
- Tak. Zaraz skończę - odpowiedziałem.
- Powinieneś się pospieszyć. Goście już przybywają na miejsce - stwierdził, a ja westchnąłem.
- To ich problem. Pojawimy się tam, kiedy będę gotowy - powiedziałem.
Podniosłem marynarkę smokingową i włożyłem ją. Wziąłem też muchę i ją zawiązałem. Kiedy skończyłem, założyłem swój złoty zegarek. Spryskałem się też perfumami i spojrzałem na siebie w lustrze. Przystojny jak zawsze.
- Skończyłeś już? Zawsze spędzasz dużo czasu na ubieraniu się - skomentował Kevin, przewracając oczami.
- Oczywiście, facet musi zawsze dobrze wyglądać - zachichotałem, kontynuując oglądanie się.
- Skończyłeś się już podziwiać? Powinniśmy iść - powiedział niecierpliwie Kevin, a po kolejnej minucie zachwycania się tym, jak jestem przystojny, odpowiedziałem.
- Tak, możemy iść.
- Wreszcie - powiedział z grymasem.
Opuściliśmy pokój hotelowy i pojechaliśmy windą do lobby. Nikogo oprócz recepcjonisty nie było, ponieważ zarezerwowaliśmy cały hotel dla prywatności. Poszliśmy do garażu, gdzie czekała limuzyna.
Drzwi zostały nam otwarte i wsiedliśmy do środka. Po kilku sekundach szofer zaczął jechać do miejsca ślubu, niedaleko hotelu.
Po piętnastu minutach jazdy w końcu dotarliśmy na miejsce.
Gdy szofer wjechał na parking, zobaczyłem gości weselnych wchodzących do ekstrawaganckiego miejsca. Powiedziałem mojej matce, że nie chcę wielu ludzi na ślubie, ale ona nie należała do osób, które słuchają. Założę się, że moja matka zaprosiła całe Los Angeles.
Wspaniałe wejście było widokiem zapierającym dech w piersiach, z wysokim łukiem ozdobionym kwiatami i pnączami prowadzącym do ogromnego dziedzińca. Dziedziniec był otoczony wysokimi filarami, misternie rzeźbionymi w wzory liści i pnączy. Miękkie, ciepłe światło zalewało przestrzeń, rzucając złoty blask na wszystko i tworząc atmosferę czaru i luksusu.
Mój ojciec kazał mi przyjść i obejrzeć to miejsce, i nie byłem rozczarowany, kiedy je zobaczyłem. Może i nie chcę ślubu, ale na pewno chcę, żeby miejsce było na najwyższym poziomie, czymś, co trafi na pierwsze strony lokalnych i międzynarodowych wiadomości.
Na końcu dziedzińca znajdowała się główna atrakcja, scena ślubna. Scena, na której miałem przypieczętować umowę z kobietą, która mnie przerażała. Była to elegancka arcydzieło, z wysokimi białymi filarami, misternie zaprojektowanymi złotymi motywami i draperiami z białego jedwabiu opadającymi w dół. Scena była ozdobiona mnóstwem kwiatów, tworzących pachnący aromat, który wypełniał powietrze poczuciem radości i miłości. Piękno sceny nie złagodziło jednak mojego zdenerwowania. Myślałem tylko o tym, że za kilka minut będę nazywany żonatym mężczyzną. Kto by pomyślał?
- Chodźmy, stary - odezwał się Kevin i weszliśmy do budynku przez ustronne przejście, inne niż to, którym przechodzili goście weselni. Wpadliśmy po drodze na moją matkę, która praktycznie wciągnęła mnie głębiej do budynku i na scenę, a Kevin biegł tuż za nami.
- Gdzie byłeś? Szukałam cię - powiedziała zdyszana matka, ciągnąc mnie dalej. Nie zadałem sobie nawet trudu, żeby jej powiedzieć, żeby mnie puściła, bo i tak by nie posłuchała.
- Byłem w drodze tutaj, oczywiście - odpowiedziałem z obojętnym wyrazem twarzy.
- Cóż, powinieneś był tu być trzydzieści minut temu. Ślub ma się zacząć za dwie minuty - stwierdziła.
- Cokolwiek. Skończmy z tym - mruknąłem, ale ona nie zwróciła na mnie uwagi.
Wkrótce dotarliśmy na scenę, a moja matka kazała mi stanąć po lewej stronie sceny. Urzędnik stanu cywilnego już stał na środku, a Kevin i kilku innych drużbów, których twarzy nie zadałem sobie trudu obejrzeć, stanęło za mną.
Goście siedzieli w rzędach białych krzeseł na trawniku, twarzami do łuku ozdobionego różami i wstążkami. Muzyka zaczęła grać delikatną melodię i wszyscy odwrócili głowy, żeby zobaczyć wchodzące dziewczynki sypiące kwiaty. Były to dwie urocze siostry, córki ciotki, ubrane w różowe tiulowe sukienki i trzymające koszyki z płatkami. Szedł powoli i wdzięcznie, rozsypując płatki na trawie. Uśmiechały się nieśmiało do ludzi, którzy gruchali i klaskali dla nich. Kiedy dotarły na koniec alejki, zajęły miejsca obok swoich rodziców, którzy promieniowali dumą. Muzyka zmieniła się ponownie, sygnalizując przybycie panny młodej. Wszyscy wstali i spojrzeli w tył, chcąc ją zobaczyć – wszyscy oprócz mnie. Starałem się ukryć grymas na twarzy.
Scarlett majestatycznie szła w moją stronę z ojcem u boku. Po kilku sekundach dotarła do miejsca, w którym stałem, a jej ojciec oddał ją mnie. Położyła dłonie na moich i stanęliśmy twarzą do urzędnika.
Po chwili wymieniliśmy się przysięgami i założyliśmy obrączki, a potem nadszedł czas, żebyśmy zrobili to, co nieuniknione.
- Możesz teraz pocałować pannę młodą - powiedział urzędnik, a ja prawie się zakrztusiłem. No cóż, zobaczymy, co będzie.
Podniosłem jej welon i w końcu mogłem wyraźnie zobaczyć jej twarz. Wyglądała uroczo, z normalnym i ładnym makijażem, nie z tym mrocznym i strasznym, który zwykle miała na twarzy.
- Zamierzasz mnie pocałować, czy będziesz się na mnie gapił, jakbyś nigdy nie widział czegoś tak pięknego? - zapytała szeptem, a ja się do niej uśmiechnąłem.
- Oj, proszę cię. Nie wychwalaj się tak. Nie jesteś nawet taka piękna - skłamałem.
- Wiem, że jestem. Właściwie to jestem olśniewająca. Nie potrzebuję twojego potwierdzenia - powiedziała z uśmiechem.
Miałem jej odpowiedzieć, kiedy urzędnik głośno odchrząknął, i wtedy zauważyłem, że wszyscy goście patrzą na nas z pytającym wyrazem twarzy.
- Możesz teraz pocałować pannę młodą - powtórzył, a ja westchnąłem.
- Teraz albo nigdy - mruknąłem, obejmując jej twarz, a ona zamknęła oczy. Przyłożyłem swoje usta do jej na ułamek sekundy, a w następnej sekundzie oderwałem je od jej. To był bardziej cmok w usta niż pocałunek, ale goście nie wydawali się tego zauważać, bo wszyscy wstali i zaczęli klaskać i gratulować nam.
Kiedy cały ten cyrk ucichł, byłem w drodze do limuzyny, żeby się stąd wydostać, kiedy zatrzymał mnie mój ojciec.
- A gdzie ty się wybierasz? - zapytał, stając przede mną i blokując mi przejście. No cóż, mogę go popchnąć, jeśli spróbuje mnie zatrzymać…
- Wracam do mojej rezydencji, oczywiście - odpowiedziałem, przewracając oczami. - Gdzie indziej miałbym iść? Do sierocińca?
Byłem nieuprzejmy, ale na to zasłużył, że zmusił mnie do małżeństwa, którego nie chciałem.
- Nie wiem… Może spotkać się z tymi dziwkami, z którymi masz romanse - powiedział, a ja jęknąłem.
- Po prostu zejdź mi z drogi, proszę. Mam już dość tych nonsensów - wymamrotałem.
- Cóż, synu, nie wrócisz dziś do domu - odezwał się, a ja spojrzałem na niego w konsternacji.
- Co? Przecież już odbyłem ten przeklęty ślub, do którego mnie zmusiłeś. Czego jeszcze ode mnie chcesz? Mojego życia? - zapytałem ze złością.
- Nie, synu, możesz zatrzymać swoje życie. Nie potrzebuję go - odpowiedział, ignorując wszystkie inne rzeczy, które powiedziałem wcześniej.
- Więc czego ode mnie chcesz? - zapytałem jeszcze raz.
- Jedziesz w podróż poślubną ze swoją nowo poślubioną żoną, Scarlett - stwierdził.
- Co do cholery?!
















