Pierwsze stłumione jęknięcie wydobywające się z ust Adriana w końcu mnie porusza. Adrenalina jest zbyt silna. Pompuje moją krew jak maszyna. Nie zastanowiłam się dwa razy, zanim rzuciłam całym swoim ciałem między nich, rozdzielając te dwie istoty całą siłą woli. Wiem, że nie byłabym w stanie go odepchnąć. Hunter jest zbudowany jak buldożer, a wystarczy jeden, żeby przesunąć drugiego. Ale nie chcę o tym myśleć, bo wydaje się, że ten mężczyzna, sam osławiony Alfa, pozwolił mi się odepchnąć.
Warknął. – Co ty robisz?
Świadoma osoby stojącej za mną, opuszczam ramiona i unoszę podbródek. Wiem, że igram z ogniem. I to nie z małym płomykiem, który można zdmuchnąć jak świeczkę. To pożar lasu, duszący wszystkich swoim dymem. Ale teraz jest już za późno, żeby się wycofać. – Co ty robisz? – Powtarzam to samo, niższym tonem.
Mam nadzieję, że nie zje mnie żywcem.
Hunter wychodzi na światło, jedyne promienie słońca przesączające się między liśćmi. Znak na jego ramieniu, który właśnie zauważyłam, pulsował, gdy napinał mięśnie. Nie poświęciłam mu kolejnego spojrzenia, ponieważ prawdziwym zagrożeniem jest jego twarz. Jego groźne spojrzenie. Głęboki, drżący warkot wydobywający się z jego piersi. – Nie igraj ze mną, mały płomyku. Nie chcesz mnie rozzłościć.
Mały płomyku?
Małe kropelki łez zbierają się w moich oczach, ale odpycham je tak mocno, jak potrafię, mrugając, by pozbyć się tych zdradzieckich płynów. Nieważne, jak bardzo się teraz boję, nie zamierzam płakać przed Hunterem.
Mężczyzną odpowiedzialnym za śmierć mojej rodziny.
Unoszę podbródek wyżej, żeby ukryć moje łzawiące oczy i wyglądać bardziej zastraszająco. Jestem mgliście świadoma, że lustruje chłopaka za mną, jakby był obiadem, a on nie jadł śniadania. Mój głos jest spokojny, gdy mówię: – Zaatakowałeś mojego przyjaciela.
– Twojego przyjaciela? – Głowa Huntera opada na bok. Jego bujne rzęsy przesuwają się po policzku w powolnym mrugnięciu. Brwi uniosły się ze zdziwienia. Alfa wydaje dźwięk "tsk", jakby nie był pod wrażeniem moich słów. – Powiedz mi, że to żart.
To była ulga, że nie zostałam natychmiast zjedzona na śmierć. Może uda nam się wygadać z tego. A później rzucać kamieniami w Adriana za to, że za mną poszedł. To głupi pomysł. Wracanie do lasu i szukanie Huntera. Te kamienie na pewno zostaną później rzucone we mnie przeze mnie samą.
Mija więcej czasu. Powolne mruganie Huntera staje się niecierpliwe. W końcu mu się skończy, a nie mogę sobie na to pozwolić.
– On jest… on jest… – Mój język jest związany. Jak długo wpatrywałam się w te przekrwione oczy, szukając śladu litości i chęci puszczenia nas wolno? Głupio plączę się we własnych słowach.
– Wczoraj wiedźma pomogła ci uciec. A teraz przyprowadzasz tu kolejnego, tak odważnie. Głupie, naprawdę. Ale odważne. Co ty robisz, mały płomyku?
Znowu to imię. Mały płomyku.
Wraz z tym samym pytaniem. Co ty robisz?
– Nie przyprowadziłam go tutaj – szczerzę zęby. – Mówiłam ci, nie wiedziałam, że ktoś idzie. Za mną. Gdybym wiedziała, nie poszłabym tutaj.
– Mam w to uwierzyć?
– Po co w ogóle tu byłeś? – Pyta Adrian znikąd. Jego głos rozbrzmiewa w lesie, zbliżając się coraz bardziej do uszu Huntera.
A jeśli wcześniej wyglądał przerażająco, teraz wygląda jak samo morderstwo.
Wstrzymuję oddech. Adrian ciągle gada, papla jakby nie było jutra, ale nie mogę słuchać żadnego słowa, które mówi. Moje uszy są zatkane od tego, jak bardzo wstrzymuję oddech. Przeszywające dzwonienie w moich bębenkach zagłusza wszystkie dźwięki z wyjątkiem nierównego oddechu mężczyzny kilka kroków przede mną. Adrian nie zdaje sobie z niczego sprawy, naiwnie zadaje pytanie za pytaniem, wspominając w pewnym momencie moją ciotkę. Powstrzymuję irytację, która wzrasta z każdym bezsensownym słowem wylewającym się z jego ust.
Kiedy dostrzegam przebłysk pożółkłego złota pośrodku źrenicy Huntera, wyciągam rękę do tyłu i ściskam dłoń Adriana.
Zły ruch.
Ponieważ Hunter warczy. Nie typowo, normalnie, po ludzku warczy. Warczy głośno i mocno, jak wilk w śmiertelnej postaci, wysyłając dreszcze zarówno mnie, jak i Adrianowi. Coś zamigotało w moim polu widzenia i zauważyłam, że palce Huntera zginają się. Paznokcie zastąpione pazurami. Zanim zdaję sobie sprawę, że Hunter zaraz się przemieni, puszczam dłoń Adriana i nieświadomie wyciągam rękę, żeby złapać go za ramię.
Łapię. Go. Za. Ramię.
Mam okropne uczucie, że właśnie popełniłam ogromny błąd, ale dziwne, ogarnia mnie też poczucie spokoju. Przerażona tym, co zrobiłam, próbuję się wycofać, ale jest już za późno. Druga ręka Huntera chwyta mnie i przyciąga do swojego ciała.
W powietrzu słychać trzask. Czułam się, jakby jeden koniec w końcu się zamykał i znajdował drugi koniec, dopełniając go w idealny okrąg. Zniknęły rozległe lasy, złote pola, drzewa, słońce mrugające spomiędzy wnęk. Jesteśmy tylko my dwoje. I chociaż tylko jego dłoń i mój nadgarstek są połączeniem skóry ze skórą, czuję, jak jego dotyk krąży po całym moim ciele.
Płonę. Nie czuję już spokoju. To szalejące uczucie między naszym dotykiem.
I sądząc po jego wyglądzie, on czuje to samo.
Hunter pochyla głowę, jego usta znajdują się centymetry od moich. – Nigdy więcej tego nie rób.
– Co? – Jestem bez tchu. Szczerze mówiąc, wstydzę się, jak szybko mogę zamienić się w kałużę totalnego bałaganu z jego powodu. Udało mi się zaledwie kilka godzin odpocząć zeszłej nocy, zanim koszmar o tragicznej śmierci mojej rodziny obudził mnie ze smutkiem. Więc nie mam teraz zbyt wiele samokontroli.
A przynajmniej tak sobie mówię.
– Dotykanie ciebie? – Pytam nieśmiałym głosem. Zwijam palce do wewnątrz, próbując uwolnić go od mojego nadgarstka, ale oczywiście mi się nie udaje.
– Nie – marszczy brwi, prawie ze złością. Jakby myśl, że nigdy więcej go nie dotknę, była absurdalna i absolutnie niedopuszczalna. – Dotykanie jego. – Położył tak duży nacisk na słowo "jego", że znowu boję się o życie Adriana.
– Przepraszam, ale co to ma z tobą wspólnego? – Mrużę oczy, nie chcąc, żeby zobaczył strach, który z pewnością promieniuje z moich źrenic. Zmuszam się do przypomnienia sobie, że ta osoba jest zabójcą. Jest Alfą, którego stado jest powodem mojego tragicznego życia. Po chwili cichego myślenia patrzę na Adriana, żeby się oświecić, ale on tylko podnosi rękę w udawanym alarmie. – Mogę dotykać kogo chcę.
Przysięgam, że spojrzenie w oczach Huntera wystarczy, by rozpalić ogień w złotym obsydianie.
– Nie rób mu nic. Dopiero go poznałam. Jest chłopcem na posyłki wysłanym przez moją ciotkę, żeby coś dać. To wszystko. Musiał zobaczyć, jak idę sama do lasu i postanowił przyjść – wyjaśniłam niechętnie, myśląc, że w ogóle nie jestem mu winna żadnych wyjaśnień.
– Teraz w to wierzę. – Hunter uśmiecha się, wsuwając kosmyk włosów za moje ucho. Podskoczyłam. Całe moje ciało to robi. To tak, jakby w mojej krwi był elektryczny impuls, który przepływa przez całą moją żyłę. Zaciskam mocno oczy, jadąc na fali irytacji, jak bardzo jestem nim dotknięta. Jego palce zatrzymują się na kilka sekund między moim uchem a policzkiem, zanim mnie puści. Jego ręka wciąż krąży wokół mojego nadgarstka. – Twoja ciotka. Czy to była ta kobieta z wczoraj?
Kiwam głową, przypominając sobie małe wydarzenie z poprzedniego dnia. Moja ciotka pojawiła się znikąd, zdołała wpędzić kilku wilkołaków, w tym ich potężnego Alfę, w serię bólu i agonii i zabrać mnie z powrotem do domu. Jak frustrujące by nie było przypominanie sobie, jak bezradna byłam w obronie, nie mogę powstrzymać wdzięczności dla mojej ciotki. Przypominam sobie, żeby jej później podziękować.
– Tak – potwierdzam. – To ona.
– A ona jest wiedźmą.
– A to nie twoja sprawa – wypluwam, próbując uwolnić ramię. Ale uścisk Huntera się zaciska. Nie jest wystarczająco mocny, żeby zadać ból, ale wystarczająco mocny, żebym nie mogła się uwolnić.
Osobiście chciałabym mu rzucić kilkoma kamieniami w twarz.
Czy w ogóle można walczyć z kimś tak majestatycznym i potężnym jak on?
Muszę podnieść głowę, żeby zobaczyć te złote plamki żółci w jego oczach. Jego wzrost dominuje moje małe ciało, zajmując całą przestrzeń, w której nie mogę powstrzymać się od poczucia się dobrze. – Puść. Mnie.
Obserwuję, jak te oczy błyskają jasnożółtym kolorem, zanim powoli, prawie jakby mimowolnie, puszcza moją rękę. Hunter obserwuje mnie jak jastrząb. – Nora. Nie podoba mi się widok ciebie z nim. Ani z twoją ciotką.
W tym wszystkim słyszę prychnięcie Adriana.
Hunter postanawia to zignorować, a jego oczy pozostają przyklejone do mnie z czystą siłą. Przełykam ślinę, czując intensywność jego spojrzenia. – Nie wiesz, do czego oni są zdolni.
Wkrótce przychodzi moja kolej, żeby wpatrywać się w niego intensywnie. Muszę mrugnąć, żeby pomóc mojemu wzrokowi się dostosować, ale pozwalam sobie być odważną i stać prosto przed nim.
Chce, żebym trzymała się z dala od jedynej rodziny, jaka mi pozostała?
Ogień zapłonął w mojej pamięci. Jego światło jest tak ostre, że zasłania wszystko oprócz pozorów jednej tragicznej nocy. Błyski krwi i połamanych postaci, które atakują mnie za każdym razem, gdy zamykam oczy. Witamy je za każdym razem, ponieważ ulgą jest móc coś poczuć po ostatnich kilku miesiącach.
Wiem, co powinnam czuć. Wściekłość. Gniew. Nawet strach.
A jednak nie czuję nic poza zmęczeniem, gdy rozważam moje położenie. Kręcę głową, próbując oczyścić ją z upiornych płomieni.
Ogień szalejący w moim mózgu przygasa, pozwalając światu wokół mnie odzyskać trochę koloru.
Ale dominuje w nim złote nakrapianie. Żółć tak jasna, że przeszywa moje serce.
Wyciągam do niego rękę na palcach. Hunter pochyla głowę, gdy szepczę: – Twoja opinia nie ma dla mnie znaczenia. Jesteś nikim – zaciska szczękę. – I nigdy nim nie będziesz.
Gdy zyskuję impet szoku pochodzącego od niego, wykorzystuję to, żeby pociągnąć Adriana i uciekamy z lasu.
Piasek i determinacja, na które czuwałam całą noc, w końcu zaczynają się sączyć.
Jeśli moja ciotka nie chce, żebym robiła coś głupiego, to postanowiłam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Zamierzam się zemścić.
I muszę sprawić, żeby się to liczyło.
















