Melody krzyknęła, instynktownie zasłaniając piersi ramionami. Jednak nie mogła powstrzymać myśli: "Czy on mnie podrywa? Niemożliwe, jestem taka brzydka, kto by chciał mnie poderwać?"
– Nie dotykaj mnie, do cholery! Jestem zaręczona z drugim spadkobiercą Swanson Group! – Pomimo pogardy dla Ulrica, musiała wyciągnąć swoją kartę narzeczonej, by odstraszyć tego mężczyznę.
Wyznanie Melody najwyraźniej poskutkowało, bo mężczyzna przystanął. – Narzeczona Ulrica?
Mężczyzna, przedstawiony jako Ken Swanson, cofnął się o krok, a jego wyraz twarzy posmutniał. W słabym świetle Melody nie mogła wyraźnie zobaczyć jego twarzy, ale wyczuła jego wahanie.
Zdając sobie sprawę, że go zna, zablefowała: – Dokładnie! Skoro go znasz, powinieneś zdawać sobie sprawę, że zadzieranie ze mną jest niedozwolone, przyszła pani Swanson tutaj! Odejdź teraz, a możemy udawać, że to się nigdy nie wydarzyło.
Ale w momencie, gdy to powiedziała, głośne kroki rozległy się na korytarzu na zewnątrz.
– Dziwne, przysiągłbym, że poszedł w tę stronę… – powiedział jeden.
– Musi się ukrywać w jednej z tych kabin, przeszukajmy każdą! – zasugerował inny.
Głosy na zewnątrz zbliżały się, a Melody wiedziała, że zaraz wpadną do nich do pokoju.
Więc on wcale nie robił nic podejrzanego; w rzeczywistości był zbiegiem w trakcie ucieczki?
Ramiona mężczyzny po obu stronach jej głowy były mocne i stanowcze, co wskazywało, że był dobrze wyszkolony.
Z sztyletem przy gardle mógł zakończyć jej życie w mgnieniu oka.
Melody postanowiła negocjować o swoje bezpieczeństwo. – Mogę ci pomóc uniknąć tłumu na zewnątrz i opatrzyć twoje rany, ale musisz obiecać, że mnie nie dotkniesz!
Wydawało się niemożliwe, by uciec z uścisku tego faceta, więc współpraca wydawała się jej najlepszym rozwiązaniem. Gdy tylko złożyła swoją ofertę, groźny wyraz w oczach Kena nieco złagodniał.
– Lepiej dotrzymuj swojej części umowy, bo inaczej… gówno mnie obchodzi, czyją jesteś narzeczoną! – Jego ton był groźny, a choć Melody nie mogła wyraźnie zobaczyć jego twarzy, atmosfera wokół niego wydawała się lodowata i niebezpieczna.
Nagle dźwięk kroków dotarł do drzwi kabiny.
Melody zdała sobie sprawę, że nie ma czasu na ukrycie Kena. Działając instynktownie, popchnęła go w dół i zaczęła wydawać przesadne jęki, kołysząc biodrami, by uwiarygodnić tę szaradę.
Ken zdał sobie sprawę, że próbuje mu pomóc w ucieczce, ale wyglądał na kompletnie zszokowanego, najwyraźniej nie czując się komfortowo z tym podstępem.
Pomimo wysypki szpecącej jej twarz, która sprawiała, że wyglądała, jakby nigdy nie była z mężczyzną, była niespodziewanie przekonująca.
Właśnie wtedy drzwi do kabiny zostały otwarte kopnięciem. Melody, zaskoczona jak sarna złapana w reflektory, wydała okrzyk i przywarła do szyi Kena.
W świetle z korytarza intruz zobaczył dwa splątane ciała. Melody, na Kenie, wydawała się promienna, jej blond włosy opadały na poduszkę - efektowne wizualnie, nawet z tyłu.
Jednak, gdy odwróciła twarz, ukazując okropną czerwoną wysypkę, całkowicie zniszczyło to urok.
Zniesmaczony mężczyzna stracił zainteresowanie i zatrzasnął drzwi.
– Ken jest tam? – odezwał się inny głos, zbliżając się.
– Nie, tylko jacyś dziwacy. Chodźmy. – odpowiedział mężczyzna machnięciem ręki.
Gdy drzwi zatrzasnęły się z cichym trzaskiem, Melody odetchnęła z ulgą. Wsłuchiwała się, jak ich kroki cichną, pozostawiając kabinę znowu cichą.
– Dobra robota – powiedział Ken tonem dalekim od pochlebnego. Nawet nie patrząc w jej stronę, usiadł, by opatrzyć swoje rany.
W słabym świetle sączącym się przez szpary w zasłonach, Melody zobaczyła powagę jego obrażeń. Wokół jego talii widniała straszna rana, a gdy przecierał krew koszulą, zauważyła wbity tam pocisk.
Naszyjnik na jego piersi w cudowny sposób powstrzymał pocisk przed przebiciem się do końca. Pomimo ponurego urazu, Ken pozostał imponująco opanowany. Jego brak obrzydzenia czy strachu, nawet po zobaczeniu plam na twarzy Melody, mówił wiele o jego wewnętrznej sile.
Kim do cholery jest ten facet? – zastanawiała się Melody, obserwując, jak zagryza koszulę i brutalnie wyciąga pocisk. Krew trysnęła jak z pękniętej rury.
– Zwariowałeś?! – wykrzyknęła.
Kierując się swoimi medycznymi instynktami, chociaż wydawał się być zwiastunem kłopotów, Melody szybko się ubrała i wyjęła apteczkę z walizki.
Pod sceptycznym spojrzeniem Kena wypaliła: – Jestem lekarzem.
Ken nie odpowiedział, ale nie powstrzymał jej, gdy zaczęła tamować krwawienie. Na szczęście jej apteczka była dobrze wyposażona, w tym w leki krzepnące.
Mimo to zajęło jej dobre pół godziny, by wszystko opanować.
– Gotowe – ogłosiła, kończąc.
Natychmiast Ken złapał ją za brodę, podnosząc jej twarz. Jej twarz była mała w porównaniu z jego dłonią, jej oczy duże i połyskujące jak kryształy, ale czerwone plamy sprawiały, że wyglądała okropnie.
Nie oceniał po wyglądzie. Ale nie mógł uwierzyć, że ta intrygująca kobieta jest rzeczywiście narzeczoną jego niepełnosprawnego brata.
– Ile masz lat? Jak masz na imię? Gdzie mieszkasz? – Ken przesłuchiwał ją jak policjant. Melody miała już dość jego pytań. Odwróciła wzrok, zaciśnięte usta, i milczała. Po chwili powiedziała: – Już poszli, ty też powinieneś.
– Nie powiesz, co? – odparł.
Melody zacisnęła szczękę. Nie zamierzała zwierzać się komuś tak niebezpiecznemu.
Ken zadrwił, spuszczając wzrok. – W ogóle wiesz, kim jestem?
– Nie obchodzi mnie to! Po prostu idź! – warknęła Melody.
– W porządku. – Po tych słowach sięgnął i zerwał jej naszyjnik z szyi.
Nie chodziło o naszyjnik, ale o pierścionek, który na nim wisiał – pierścionek, który należał do matki Melody.
– Oddaj to, kurwa! – Melody rzuciła się na niego, ale Ken był cholernym olbrzymem. Trzymał go tuż poza jej zasięgiem, uśmiechając się, gdy desperacko skakała.
Bawił się nią, jakby była małym kotem, pozwalając jej na daremne próby przez wieczność, zanim w końcu się odezwał. – Ten rejs zmierza do Silverlake. Wygląda na to, że jedziesz z nami. Złap mnie w Blue Moon Lounge, gdy tylko dopłyniemy. Wtedy ci go oddam.
Po tych słowach uderzył ją szybko w szyję i wszystko pociemniało. Melody osunęła się w jego ramiona, nieprzytomna.
Kiedy się obudziła, statek wycieczkowy już wpłynął do portu. Melody poderwała się na łóżku, tylko po to, by stwierdzić, że nigdzie nie ma Kena.
Gorączkowo się sprawdziła i odetchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że jej nie skrzywdził.
Następnie sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła sztylet, który lśnił zimnym światłem. Następnie przesunęła pasmem włosów po ostrzu i przeciął je na czysto.
Na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. Melody uznała, że sztylet to wystarczająca zapłata za jej kłopoty. Wyglądał niepozornie, ale mógł przeciąć żelazo jak masło. Zdecydowanie wartościowy.
Kiedy Ken chciał uderzyć ją w szyję, wiedziała, że nie może walczyć fizycznie, więc sprytnie podkradła mu sztylet z kieszeni, niepostrzeżenie dla niego.
Niezła wymiana, biorąc wszystko pod uwagę – pomyślała.
Ale Melody nie zamierzała go śledzić w Blue Moon Lounge. Miała zbyt wiele na głowie – nie miała czasu do stracenia na jakiegoś ryzykownego nieznajomego. Miała większe rachunki do wyrównania – dla siebie i swojej matki.
Melody schowała sztylet i spojrzała na siebie w lustrze w pokoju. Jej twarz była poplamiona niepokojącymi czerwonymi plamami. Wyjęła paczkę lekarstw z walizki i natychmiast zaczęła się leczyć.
Pozbycie się toksyn zajmie miesiące i normalnie wymagałoby drogich materiałów leczniczych. Właśnie wróciwszy z prowincji, spłukana, Melody musiała pracować z tym, co miała.
Jej mentor ostrzegał ją, że jej uroda przyniesie jej kłopoty, więc ukrywała swoją prawdziwą twarz po powrocie do domu. Jednak ostrożność nie uchroniła jej przed zdradą i zamordowaniem na stole operacyjnym przez jej przyrodnią siostrę, przyjaciółkę i własnego męża w poprzednim życiu.
Tym razem była zdeterminowana, by odwrócić sytuację. Zamierzała odzyskać swoją urodę, wzmocnić się i nigdy więcej nie pozwolić, by ktokolwiek nią manipulował.
Gdy statek zacumował, Melody wstała z łóżka, wyciągnęła walizkę i opuściła zakrwawioną kabinę.
Silverlake, wracam – wyszeptała do siebie.
Bardzo pragnęła zemsty na tych, którzy skrzywdzili ją w poprzednim życiu, i chciała, żeby poczuli to na własnej skórze.
*****
Wychodząc ze statku wycieczkowego, Melody została powitana przez kamerdynera rodziny Fox, który czekał na nią z niecierpliwością w porcie.
– Gdzie ona, do cholery, jest? Dlaczego jeszcze nie wyszła? Ktoś widział dziewczynę z wysypką na całej twarzy? – warknął kamerdyner, patrząc na swój zespół.
Kilku jego podwładnych potrząsnęło głowami.
Melody przypadkiem podsłuchała rozmowę. Wyglądało na to, że jej macocha już wszystko o niej wywęszyła, nawet o wysypce. Uśmiechając się, podeszła do nich.
















