Kroczę po korytarzu domu klanowego kolejną noc. Bezsenne noce stają się dla mnie najbardziej powtarzalną rzeczą. Prawie nużące… a przynajmniej by były, gdybym mógł, kurwa, spać! Koszmary nawiedzające moje sny uniemożliwiały mi sen… sprawiając, że się go boję… wizje tamtej nocy… powtarzające się w kółko… zbójcy najeżdżający nasze ziemie klanowe… utrata kontroli… i oni raniący moją ukochaną Islę. Moją piękną Islę.
Los zaledwie nas ze sobą złączył, nim nas rozdzielił… życie potrafi być okrutne… i zmusza mnie do przeżywania tamtej nocy raz po raz we śnie… ból, gdy jej życie uciekało… niemożność uratowania jej… ból w jej oczach… strach… to sprawia, że nienawidzę życia… nienawidzę losu. A teraz, teraz sprawia, że boję się snu. To dlatego kroczę po tych zapomnianych przez boga korytarzach każdej nocy…
– Wszystko w porządku, Beta! – Marc, jeden z naszych młodych wojowników, powitał mnie entuzjastycznie, dając mi do zrozumienia, że prawdopodobnie spędzał czas z przyjaciółmi. Zwłaszcza wracając do swojego pokoju o tak wczesnej porze porannej.
– Hej, Marc – uśmiechnąłem się, unosząc pytająco brwi, gdy zataczał się w stronę schodów. Ledwo był w stanie iść prosto.
– Ja nie piłem, przysięgam, szefie – wymamrotał z chichotem. Ci faceci wywołują uśmiech na mojej twarzy. Jak mogliby nie? Ledwo po okresie przemiany i świeżo wyszkoleni wojownicy. Najwyraźniej postanowili upić się do stanu osłupienia. Co, biorąc pod uwagę, że jesteśmy wilkołakami, a alkohol w małych dawkach nie ma na nas prawie żadnego wpływu, musieli wypić go w nadmiernych ilościach! Prawdopodobnie wymyślali nowe i różne wyzwania związane z piciem, aby zobaczyć, kto wypije najwięcej, tak często robili.
Ale nie mogę powiedzieć, że nie robiłem tego samego, kiedy po raz pierwszy się przemieniłem i podczas wielu młodszych nocy z przyjaciółmi. To wszystko było częścią dorastania dla wielu, prawda? Zwłaszcza dla naszych wojowników, wiedziałem to, pomagając wielu pijanym wojownikom wrócić do domu w przeszłości. I jestem pewien, że spędzili dobrą noc i mają wiele dobrych wspomnień, do których mogą wracać… jeśli oczywiście cokolwiek z nich pamiętają!
– Nic nie powiedziałem, Marc – skinąłem mu głową, gdy wpadł na schody.
Kontynuowałem spacer po korytarzu, aż usłyszałem zbliżające się pijane głosy, przypuszczam, że prawdopodobnie pijanych przyjaciół Marca. A ja, nie w odpowiednim nastroju, żeby mieć z kimkolwiek do czynienia tej nocy, schowałem się w krótkim korytarzu od głównego holu domu klanowego. Prowadził do mojego biura. Mogłem tu posiedzieć, aż przejdą, a potem wrócić do swojego pokoju i, miejmy nadzieję, spróbować przespać przynajmniej kilka godzin tej nocy, żebym jutro był przynajmniej częściowo sprawny…
– Co tu robisz?! – głos wyrwał mnie ze snu, sprawiając, że się poruszyłem i zdałem sobie sprawę, jak bardzo niewygodnie mi było. Bolało mnie całe ciało. Skurcz karku wydawał się, jakby był zaciśnięty w imadle… Chociaż, gdy się poruszyłem, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że zasnąłem siedząc przy biurku w biurze. Spałem zwinięty na biurku w biurze od wczesnych godzin porannych, kiedy przyszedłem tu, żeby ukryć się przed pijanymi wojownikami…
Sennie podniosłem oczy do góry i zobaczyłem mojego najlepszego przyjaciela i Alfę klanu, stojącego obok mojego biurka i wyglądającego na więcej niż zaniepokojonego, patrzącego na mnie z góry. – Asher? – zapytał. – Dlaczego tu śpisz? To już trzeci albo czwarty raz w ciągu kilku tygodni. I nie zaczynajmy o tym, co było wcześniej.
Westchnąłem. Tego mi trzeba, żeby mnie naciskał. Po raz kolejny przesłuchanie. Czy wszystko ze mną w porządku? Czy potrzebuję pomocy? Wsparcia? Prawdopodobnie od tego Caleb zamierzał zacząć… jak zawsze. Nie mógł się powstrzymać. Chociaż nie chciałem brzmieć niewdzięcznie. W końcu był moim najbliższym przyjacielem i po prostu się troszczył. Ale czasami niektórzy ludzie po prostu potrzebują przestrzeni! To nie tak, że mógł pomóc… nie mógł powstrzymać mojego cierpienia… to trwa już zbyt długo…
– Nie mogłem spać, więc przyszedłem popracować. Chyba musiałem zasnąć – powiedziałem mu. Nie do końca prawda, ale wystarczy…
Caleb nie musiał wiedzieć, że mój sen jest tak bardzo zaburzony, że każdej nocy mam trudności z zaśnięciem. Że moje noce są tak popieprzone, że nie spałem porządnie od czasu, gdy Isla odeszła…
– Czy wszystko w porządku, Asher? – zapytał Caleb i słyszałem troskę kapiącą z jego głosu, jak to często ostatnio bywa. – Eden powiedziała, że się o ciebie martwi… że nie wydajesz się sobą od czasu, gdy zaczęły się ataki zbójców. Powiedziała, że wydajesz się taki odległy. Taki wycofany.
Potrząsnąłem głową z obrzydzeniem i przewróciłem oczami. Więc rozmawiali o mnie? Czy uważają to za akceptowalne? Tak, Eden może być jego partnerką i Luną klanu, a także moją przyjaciółką, ale nie muszę być jakimś przypadkiem wzbudzającym współczucie, o którym trzeba siedzieć i rozmawiać podczas wieczornego posiłku! Wszystko ze mną w porządku! Jestem, kurwa, Betą klanu. Skupiłem wzrok na moim przyjacielu, mroczne spojrzenie miało nadzieję powiedzieć wszystko, co trzeba.
– Caleb, możesz być przyjacielem, ale proszę, na miłość boską, odpierdol się. Wszystko ze mną w porządku. Zmęczony, tak. Zestresowany, tak. Do niedawna regularnie mieliśmy do czynienia z atakami zbójców. Musimy popracować nad ulepszeniem klanu, nad czym pracujemy. To nie jest łatwe. To wymaga czasu. Wymaga energii i wysiłku. Więc tak, jestem zestresowany i zmęczony. Czy to nie jest, kurwa, moja praca? – warknąłem, wiedząc, że już przekraczam granicę, rozmawiając w ten sposób z moim Alfą. Wiedział, że straciłem partnerkę z powodu tych ataków zbójców, więc można by pomyśleć, że okaże przynajmniej trochę zrozumienia… ale chciałem iść dalej… musiałem dalej funkcjonować, bo inaczej nie miałbym nic…
Caleb patrzy na mnie, kręcąc głową. – Dobra. Idź weź prysznic. Wyglądasz jak gówno. Mamy spotkanie za pół godziny.
















