Słysząc chichot Bailey, gdy stała w kuchni mojego apartamentu Bety, poczułem, jak serce wali mi mocniej niż chyba od dawna, ale usilnie starałem się to ignorować. Spojrzała na mnie spod długich, ciemnych rzęs. „Wow, mój bohater” – powiedziała z sarkastycznym uśmiechem, i wbrew sobie, odwzajemniłem go. Jest w niej coś takiego, co sprawia, że się uśmiecham. Coś w sposobie, w jaki żartuje ze mną. Jej
















