Punkt widzenia Isaaca
"Na litość boską, czy ty musisz tak wlec się, Isaac?" – jęknęła Georgia, szarpiąc mnie za rękę. Wpadłem na nią, a ona zachichotała, odwróciła się i puściła mi perskie oczko. Nie miałem nawet siły, żeby odpowiedzieć uśmiechem.
Byliśmy w drodze na imprezę. Po pięciu głębszych Georgia kompletnie nie ogarniała, że zamierzam z nią zerwać jeszcze tej nocy. I jakoś specjalnie mnie to nie ruszało. Jej pijackie zamroczenie dawało mi chwilę wytchnienia, czas na przemyślenie ważniejszych spraw.
Po wczorajszej ucieczce z szatni w ekspresowym tempie zgarnąłem cały swój sprzęt z lodowiska i dałem dyla tylnym wyjściem, żeby ta laska szukająca Andre mnie nie wypatrzyła. Plan się powiódł, ale wcale nie poczułem się z tym lepiej.
To, co się wczoraj odwaliło z Andre, wydawało się jakimś obłąkanym snem. Koszmarnym snem. Wcześniej ledwo zwracałem uwagę na Andre Younga. Jasne, chodziliśmy do tej samej szkoły, ale w hierarchii społecznej on był na samym dnie, a ja na szczycie. Jego imię znałem tylko dlatego, że mieliśmy razem jedne zajęcia w drugiej klasie. Ludzie tacy jak on i ja po prostu się nie zadawali.
A potem, nagle, wczoraj wieczorem, przyparłem go do szafki i poczułem coś, co tłumiłem w sobie od ósmej wiosny życia.
Byłem w szoku, że Andre czuł to samo. Ledwo wierzyłem w to, co słyszę, kiedy o to zapytał. Miałem ochotę zwinąć się w kulkę i zniknąć, i modliłem się, żeby tego po mnie nie poznał. Strach i pożądanie targały mną jednocześnie, sprawiając, że czułem się i speszony, i nieziemsko odważny. Chciałem dać upust swoim pragnieniom, ale byłem zbyt przerażony, żeby to zrobić.
Przerażony, że ten pieprzony filmik do końca dnia może wylądować na każdym możliwym portalu społecznościowym. Przerażony, że cała szkoła, a potem całe miasto, dowiedzą się, że ich gwiazda hokeja jest ciotą. Przerażony, że moja prawdziwa tożsamość zrujnuje mi wszystko.
"Już jesteśmy!!" – wrzasnęła Georgia, sprowadzając mnie na ziemię. Westchnąłem ciężko i ruszyłem za nią w stronę domu.
Już z daleka widziałem, że chałupa pęka w szwach. W piątkowe wieczory w tym zadupiu zawsze zbierały się tłumy, zwłaszcza że tylko jeden dom w okolicy był na tyle duży, żeby urządzać tam imprezy. Na werandzie, z piwem w ręku i krzywym uśmiechem na twarzy, stał właściciel tego przybytku.
Hugh Parker zawsze miał w oczach ten swój szelmowski błysk, nieważne gdzie był i co robił. Z nim zawsze można było wdepnąć w jakieś bagno. A czy cię złapią, czy nie – to już zależało od tego, jak dobrze Hugh potrafi się wykręcić. A zazwyczaj wychodziło mu to całkiem nieźle. Był duszą towarzystwa i moim najlepszym kumplem odkąd dwanaście lat temu przeprowadził się do Greensboro.
Kiedy do niego dotarliśmy, pocałował Georgię w rękę i klepnął mnie po plecach. Georgia przemknęła obok niego bez słowa i wtopiła się w tłum, pewnie żeby znaleźć swoje koleżanki i dalej pić.
"Jak poszedł wczorajszy solowy trening?" – zażartował Hugh, podając mi piwo. Omalo nie wypadło mi z rąk, tak się spiąłem.
"O czym ty mówisz?" – odparłem trochę zbyt ostro. Spojrzał na mnie dziwnie i prychnął śmiechem.
"Trening? Zostałeś po godzinach, jak już wszyscy poszli? Ty mały skurwielu, zawsze musisz być lepszy, co?"
Poczułem ulgę, ale zamaskowałem to śmiechem. "No przecież muszę im pokazać, kto tu rządzi, nie?"
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i uniósł piwo. Stuknęliśmy się, pociągnęliśmy długi łyk i zanurzyliśmy się w szaleństwo tego domu.
Impreza trwała w najlepsze, a Georgii nie widziałem już chyba od godziny. Zaczynałem się niecierpliwić. Chciałem mieć to rozstanie za sobą i wrócić na noc do domu.
W migających światłach dostrzegłem jej blond włosy przemykające przez kuchnię. Teraz albo nigdy. Ześlizgnąłem się z kanapy i wstałem. Hugh spojrzał na mnie pytająco z fotela. Pokręciłem tylko głową i bezdźwięcznie powiedziałem "później", po czym ruszyłem w stronę kuchni.
Siedziała przy stole w jadalni w swoim stałym gronie lasek. Wszystkie wystrojone jak na wybieg: obcisłe sukienki, błyszcząca biżuteria i mocny makijaż. Jedna z nich mnie zauważyła i szturchnęła Georgię w ramię. Ta podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Uśmiech na jej twarzy mówił, że na to czekała cały wieczór – żebym za nią pobiegł. Ona uwielbiała być adorowana. Szkoda, że nie miałem ochoty dłużej w to grać.
"Możemy pogadać?" – krzyknąłem, przekrzykując muzykę. Wszystkie oczy powędrowały ze mnie na Georgię, która przez chwilę się zastanawiała, czy w ogóle warto ze mną gadać. W końcu wstała i ruszyła w stronę schodów. Zebrałem się w sobie i poszedłem za nią.
Skończyliśmy w pokoju Hugh. Tak samo jak jego beztroski charakter, tak i jego pokój był jednym wielkim chaosem: ciuchy, książki, sprzęt hokejowy i puste puszki po coli. Georgia podeszła do niepościelonego łóżka i usiadła, krzyżując swoje opalone i wydepilowane nogi w oczekiwaniu.
"Wygląda na to, że rodzice Hugh w końcu zatrudnili sprzątaczkę" – zacząłem od żałosnego żartu. Georgia tylko na mnie patrzyła, bez wyrazu.
Westchnąłem i usiadłem obok niej. Nie ma co owijać w bawełnę. "Słuchaj, Georgia... Chcę zerwać."
Jej twarz pozostała kamienna. "Dlaczego?" – zapytała bezbarwnym głosem.
"No więc" – zacząłem, odtwarzając w głowie przemowę, którą ćwiczyłem setki razy przez ostatnie 24 godziny – "po prostu czuję, że to się już wypaliło. Nie jest tak jak na początku. I myślę, że oboje będziemy szczęśliwsi, jeśli zostaniemy przyjaciółmi. Tak jak wcześniej."
Jej mina się nie zmieniła. Zaczynało mnie to denerwować. Odchrząknąłem, czując się nieswojo. Zawsze nienawidziłem zrywać z dziewczynami. Człowiek by pomyślał, że skoro robiłem to już tyle razy, to powinno być łatwiej. Ale nie.
W końcu westchnęła i wstała. "Wiesz, to tak nie zadziała, Isaac. Nie zerwiesz ze mną. Przynajmniej nie dzisiaj."
Zatkało mnie. "Słucham?"
Przewróciła oczami, jakby to było oczywiste. "Do balu maturalnego został niecały miesiąc. Planowaliśmy pójść razem odkąd zaczęliśmy się spotykać. Jesteśmy kandydatami na króla i królową balu i wiesz, że mamy spore szanse na wygraną. Nie odbierzesz mi tego tylko dlatego, że 'to się nie układa'. Nie. Zerwiesz ze mną po maturze i wtedy pójdziemy w swoją stronę, okej?"
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. "Georgia, jeśli mówię, że z tobą zrywam, to znaczy, że zrywam. Nie możesz po prostu powiedzieć 'nie'. A kogo obchodzi ten bal? Przecież możesz zostać królową, nawet jeśli pójdziesz sama."
W końcu na jej twarzy pojawił się gniew, który znałem aż za dobrze. "Nie zamierzam być jedyną królową balu. Wiesz, jak to będzie żałosne? I tak, mogę się nie zgodzić na twoje marne zerwanie, które jest tylko przykrywką dla czegoś innego."
"Jaką znowu 'przykrywką'?" – zapytałem, wstając, żeby patrzeć jej prosto w oczy. Parsknęła gorzkim śmiechem i podeszła do okna.
"Daj spokój. Te teksty brzmią jak wyjęte z kiepskiego filmu. Jeśli tak bardzo chcesz zerwać, to daj mi jakiś prawdziwy powód."
Stałem przy łóżku, wpatrując się w nią i usiłując ukryć swoje nerwowe ruchy. Czekała na odpowiedź.
"Mówię prawdę, Georgia" – wydusiłem z siebie, myśląc, jak to żałośnie brzmi. "Po prostu nie jestem z tobą szczęśliwy."
"'Nie jesteś ze mną szczęśliwy?' No dawaj, Nicholas Sparks!" – zadrwiła. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, a ona ciągnęła dalej: "Byłam dla ciebie idealną dziewczyną, Isaac. Chodzę na każdy twój mecz hokejowy, chociaż nie mam pojęcia, o co tam chodzi. Nie spotykam się z żadnym z moich kumpli sam na sam. Do cholery, nawet przynoszę twojej mamie kwiaty co weekend! Czego ty jeszcze chcesz?"
Nie możesz mieć dziewczyny, skoro chcesz chłopaka – pomyślałem. Ale oczywiście nigdy bym jej tego nie powiedział.
"Przepraszam, Georgia. Tak się po prostu czuję. Możemy zostać przyjaciółmi?" – spróbowałem jeszcze raz. Powoli podeszła bliżej, aż dzieliło nas zaledwie kilka kroków.
"Mówisz poważnie, Isaac? Powiedz, że to tylko żart" – wyszeptała, a w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. Jej maska wrednej dziewczyny powoli pękała.
Poczułem ukłucie żalu. "Chciałbym." Przynajmniej to była prawda.
Wydusiła z siebie cichy szloch i pobiegła do drzwi, ale w ostatniej chwili wróciła i popchnęła mnie z całej siły. Zatoczyłem się i oparłem o wezgłowie łóżka. A potem zaczęła krzyczeć przez łzy:
"Moje przyjaciółki mówiły, że skończę jak wszystkie inne laski, a ja im kazałam się zamknąć, bo wierzyłam, że jestem inna! Dzięki tobie czułam się wyjątkowa! Myślisz, że możesz mnie tak po prostu wymienić na nowszy model, a ja to zniosę? Jeszcze się zdziwisz. Zerwałeś z niewłaściwą suką."
Z trzaskiem zamknęła drzwi, aż podskoczyłem.
Kiedy szedłem chodnikiem w stronę centrum Greensboro, dudniąca muzyka z imprezy cichła i znowu się nasilała. Główna ulica była pusta, a latarnie uliczne migotały, rzucając pomarańczowy blask na ciemne witryny sklepowe. Szurałem nogami, wściekły.
Nie wiem, czego się spodziewałem po Georgii, ale na pewno nie tego. Szczerze mówiąc, myślałem, że aż tak się tym nie przejmie. Przecież ona jest Georgią Bailey. Faceci stoją za nią w kolejce. Co za różnica, że jeden jej nie chce? O co jej w ogóle chodzi?
Bo jesteś "tym jedynym", idioto – podpowiedział mi mózg.
No właśnie, ja jestem tym jedynym. Od dziecka słyszałem, jaki jestem utalentowany i szczęśliwy. Zawsze byłem w centrum uwagi, czy to na hokeju, na zajęciach orkiestry, czy nawet na konkursie ortograficznym. Po prostu tak było i już.
Ale gdyby prawda o mnie wyszła na jaw, moja reputacja ległaby w gruzach jeszcze tego samego dnia. Mimo że moja tajemnica nie wyszła na jaw, to samo jej posiadanie narażało mnie na niebezpieczeństwo. Georgia mi to dzisiaj pokazała. Wciąż słyszałem jej wściekłą groźbę:
Zerwałeś z niewłaściwą suką. Co to w ogóle ma znaczyć? Wygląda na to, że wkrótce się przekonam, a to mi się wcale nie podobało. Chciałem tylko, żeby... dała mi spokój. Dlaczego nie może po prostu zniknąć?
Westchnąłem sfrustrowany i opadłem na ławkę przed sklepem spożywczym. Można było tego uniknąć, gdybym tylko wytrzymał do tego durnego balu maturalnego. Jeszcze kilka tygodni dobierania głupich ciuchów, lajkowania durnych selfie i pozowania do durnych zdjęć.
Ale co potem? – pomyślałem. Co po balu? Po maturze? Po studiach? Miałem tak "wytrzymywać" do końca życia?
Schowałem twarz w dłoniach. Zazwyczaj dobrze mi szło ukrywanie prawdy o sobie. Potrafiłem wmówić sobie, że ta druga część mnie, ta, którą trzymam zamkniętą głęboko w sobie, po prostu nie istnieje. Wtedy czułem się najbardziej normalnie. Ale to zawsze wracało. Dzisiejszy wieczór, po zerwaniu z Georgią, był jednym z tych momentów. Rzeczywistość powoli zaczęła mnie przygniatać, dusić. Wziąłem głęboki oddech i pociągnąłem za kołnierzyk koszuli.
Coraz trudniej było udawać. Nie wiedziałem dlaczego. Nic się nie zmieniło. Robiłem wszystko tak jak zawsze. Ale nieważne, z iloma dziewczynami się umawiałem i spałem, to nigdy nie zmieni faktu, że jestem gejem. Związek z kobietą nie sprawi, że przestanę pragnąć mężczyzn. Nawet Georgia Bailey nie jest w stanie mnie wyleczyć z tej... rzeczy, która we mnie siedzi.
Bo to jest jakaś rzecz. Zagmatwana, okropna rzecz. W Greensboro nie ma gejów. Nigdy wcześniej nie widziałem żadnego geja na żywo. Wiedziałem o ich istnieniu tylko z internetu, którego nie raz używałem, żeby dowiedzieć się więcej o tym, kim jestem. Czasami zastanawiałem się, czy homoseksualiści naprawdę istnieją, czy to tylko taka legenda, jak Yeti albo coś w tym stylu. Przez to czułem się jeszcze bardziej jak dziwadło.
Widziałem zdjęcia tęczowych flag, parady równości. Wpatrywałem się w tysiące ludzi ubranych w kolory tęczy, emanujących pewnością siebie, której nie byłem w stanie pojąć. Wyglądali... wolni. Niemal czułem tę wolność przez ekran. Jak ptak, który po raz pierwszy wzbija się w powietrze. Po prostu... bez wysiłku. Dziko, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Część mnie chciała być takim ptakiem. Gdybym się postarał, mógłbym się tam zobaczyć, wśród tego tłumu. Mógłbym nosić tę tęczę. Moja twarz byłaby pomalowana w barwy mojego ludu, tak jak malujemy twarze na mecze hokejowe. To w sumie niczym się nie różni. Mógłbym założyć luźną koszulę i rozpiąć kilka guzików, żeby poczuć wiatr na obojczyku, poczuć tę moc. Mógłbym machać ogromną flagą. Kto wie, może nawet miałbym kogoś u boku, trzymającego mnie za rękę, wpatrującego się we mnie z dumą i miłością…
Potrząsnąłem gwałtownie głową, żeby pozbyć się tej wizji. Nie potrzebuję o tym myśleć, bo to się nigdy nie wydarzy. Nawet jeśli potrafię sobie wyobrazić koniec drogi, to nie znaczy, że wiem, jak będzie wyglądał jej środek. A może wcale nie chcę wiedzieć.
Widziałem też protesty. Pobicia. Morderstwa. Nienawiść. Tego wszystkiego jest równie dużo, co dumy i wydaje się o wiele potężniejsze. Kto chciałby latać po zobaczeniu czegoś takiego? Jak można latać z takim ciężarem na skrzydłach? Nie da się. Spadasz na dno i rozbijasz się. A ja nigdy nie byłem kimś takim. Ja szybuję – zawsze szybowałem i zawsze będę.
Czasami nienawidziłem tej części siebie. Nie chciałem się nienawidzić, ale to było takie trudne. Nieważne jak bardzo się starałem, nie mogłem się po prostu "pozbyć" swojej seksualności. Ona zawsze tam była, majaczyła w tle jak ciemna chmura, czekająca na moment, żeby przypomnieć mi, że wciąż tu jest. Żeby przypomnieć mi, że będę do niej przywiązany i będę dźwigał ten ciężar przez całe życie. Co w ogóle można z tym zrobić? To takie zagmatwane.
Dokładnie w tym momencie, gdy pojedyncza łza spłynęła mi po policzku i skapnęła na kciuk, na ulicy rozległo się donośne "hej!". Zaskoczony, poderwałem się i otarłem łzę o spodnie, po czym rozejrzałem się, żeby zlokalizować źródło tego głosu.
Nikogo nie było w pobliżu. A potem, głośniej: "Hej! Chodź tu."
Wstałem i ruszyłem w stronę, z której dochodził głos. Im byłem bliżej, tym bardziej czułem, że to z parku. W weekendy, jeśli ludzie nie imprezowali u Hugh, to przesiadywali w parku. To było takie lokalne miejsce spotkań, bo 1) otaczał go las, więc łatwo było dać nogę, jak pojawiała się policja, i 2) to jedyne miejsce w tym mieście, gdzie można było pójść i posiedzieć, poza szkołą.
Kiedy skręciłem za róg, zobaczyłem reflektory oświetlające drzewa w parku. W oddali stały cztery postacie, zbyt daleko, żeby można je było rozpoznać. Podzielili się na dwie grupy. Jedna grupa próbowała uciec przed drugą, która była wyraźnie wyższa i bardziej agresywna. Widziałem, jak jeden z tych większych wyciągnął rękę, próbując coś zabrać swoim ofiarom. Rozległ się wściekły krzyk, a potem sadystyczny śmiech.
"Dawaj to, ty mały gnoju!" – od razu rozpoznałem głos jednego z moich kolegów z drużyny. Zaciekawiony, ruszyłem w stronę wejścia do parku.
Grali w kotka i myszkę. "Koty" podzieliły się i osaczały "myszy", zapędzając ich w stronę placu zabaw, drwiąc i popychając ich rękami. "Myszy", skulone ze strachu, trzymały się blisko siebie i bezskutecznie próbowały uciec. Skradałem się między drzewami, uważając, żeby nie narobić hałasu i nie zdradzić swojej obecności. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że to trzech chłopaków i jedna dziewczyna.
"Proszę, zostawcie nas w spokoju" – błagała dziewczyna, drżącym głosem. Odwróciła głowę i zobaczyłem jej twarz w świetle reflektorów. To była ta laska, która szukała Andre poprzedniej nocy. A obok niej, skulony, stał Andre Young.
Od razu zacząłem się wycofywać. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego, zwłaszcza teraz, kiedy wiedziałem, kto jest ofiarą. Nie ma mowy, żebym bronił Andre Younga i jego dziewczyny przed moimi kolegami z drużyny. To byłoby towarzyskie samobójstwo.
Wtem jeden z moich kolegów rzucił się do przodu i wyrwał coś z ręki Andre. Dziewczyna krzyknęła i próbowała interweniować, ale było już za późno. Mój kumpel cofnął się z uśmiechem na twarzy i uniósł rękę w górę, a Andre spuścił głowę w geście rezygnacji.
To był telefon Andre. Kurwa!
Mówił, że usunął ten filmik, ale nie miałem okazji tego sprawdzić. A co, jeśli kłamał? Co, jeśli to nagranie wciąż jest na jego Snapchacie i tylko czeka, żeby ktoś je odkrył? To też byłoby samobójstwo.
Zakląłem pod nosem, rozdarty. Muszę się zdecydować.
"Zrobimy sobie selfie na Snap story, co?" – zapytał mój kumpel, włączając telefon Andre.
Wyszedłem zza drzew i odchrząknąłem. "Odwalcie się od niego."






