logo

FicSpire

Moja licealna miłość: Zniknęła i pojawiła się ponownie.

Moja licealna miłość: Zniknęła i pojawiła się ponownie.

Autor: iiiiiiris

Rozdział 5: Weź ją za żonę
Autor: iiiiiiris
29 lip 2025
AVA POV „Kim jest ojciec Belli?” Pytanie Raymonda kompletnie mnie zaskoczyło. Wymusiłam mały uśmiech, starając się zachować spokój. „Nie żyje” – powiedziałam cicho. „Nie tak, jak myślisz. Żyje, ale dla mnie… jest jak martwy”. Raymond patrzył na mnie, czekając na więcej. Zawahałam się, zanim dodałam: „Jest moim pierwszym wrogiem i zawsze nim będzie. To przez niego nigdy nie zaznałam miłości rodziców. Jedyny raz, kiedy ich jeszcze zobaczyłam, to już martwych”. Zanim Raymond zdążył odpowiedzieć, krzyk Belli przeszył pokój. Wbiegliśmy do środka i zobaczyliśmy, jak rzuca się i wierci, uwięziona w koszmarze. Pospieszyłam do niej, delikatnie gładząc ją po włosach. „Mama jest tutaj, kochanie. Spokojnie. Wszystko w porządku, jestem tutaj”. Jej małe ciałko powoli uspokoiło się pod moim dotykiem i zasnęła z powrotem. Siedziałam obok niej przez chwilę, myślami wracając do wszystkiego, co właśnie powiedziałam. ***** DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ „Mamo, dlaczego nagle zmieniam szkołę?” – zapytała Bella, a jej mały głos przerwał ciszę w samochodzie. Spojrzałam na nią w lusterku wstecznym, starając się zachować spokój na twarzy. „Nie podoba ci się? Myślałam, że zawsze chciałaś muzyki”. „Oczywiście, cieszę się z nowej szkoły” – powiedziała, a jej głos na chwilę się ożywił. Potem dodała cicho: „Ale… to szkoła z internatem. Będę tęsknić, mamo”. Jej słowa przeszyły mnie i przełknęłam poczucie winy, które narastało w mojej piersi. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jej dłoni. „Poradzisz sobie świetnie, Bella. I będę cię odwiedzać, kiedy tylko będę mogła. To twoje marzenie, pamiętasz?” Skinęła głową, ale jej wargi lekko zadrżały, gdy patrzyła przez okno. Wiedziałam, że boi się tej zmiany, ale wiedziałam też, że to najlepsze rozwiązanie. Trzymanie jej w mieście, z ciągle krążącym wokół Raymondem, było czymś, z czym nie mogłam już sobie poradzić. Wysyłanie jej do szkoły z internatem było moją jedyną opcją, aby stworzyć dystans między nami – między nią a nim, i między nim a mną. Odkąd Babcia odeszła, Raymond wpychał się do naszego życia, zachowując się, jakby tu przynależał. Nie chodziło tylko o to, że upierał się, by kupować jej różne rzeczy za każdym razem, albo dzwonił, żeby sprawdzić, jak się mamy, jakbyśmy byli rodziną – chodziło o to, jak na mnie patrzył. Jakby myślał, że może być coś więcej. Nawet kiedy kupiłam sobie samochód, uważał za stosowne zapytać, czy nie potrzebuję pomocy w jego spłacie – mimo że już zajmował się częścią pieniędzy z umowy. Często myślałam też o tej umowie, sfrustrowana tym, jak długo się to wszystko ciągnęło. Co powstrzymywało jego ojca przed jej sfinalizowaniem? Im szybciej Raymond otrzyma spadek, tym szybciej będę mogła się od niego uwolnić. Ale do tego czasu potrzebowałam przestrzeni. Przestrzeni dla Belli i mnie, żeby oddychać bez duszącej mnie niepotrzebnej zażyłości Raymonda. Samochód zatrzymał się przed nową szkołą Belli. Szkoła to spełnienie marzeń. Moja córka idąca do porządnej szkoły to moja radość. Jej twarz rozjaśniła się, gdy zauważyła baner przy wejściu. „Mamo, patrz! Mają tu lekcje muzyki!” Uśmiechnęłam się, chociaż ścisnęło mnie w piersi. „Wiem. Dlatego wybrałam to miejsce dla ciebie”. Entuzjazm Belli pomógł trochę złagodzić ból, ale kiedy ją żegnałam, jej słowa znów mnie uderzyły. „Będę tęsknić, mamusiu”. „Ja też będę tęsknić, Bella. Bardzo” – szepnęłam, mocno ją przytulając. Patrząc, jak idzie w stronę budynku, a jej mała sylwetka dźwiga futerał na skrzypce, jeden z nauczycieli chwycił ją za rękę, by ją chronić…. „Kocham cię, kochanie” – wyszeptałam. ***** Gdy wracałam ze szkoły Belli, moje myśli gdzieś odpłynęły. Może mogłabym się gdzieś zatrzymać i kupić nowy kosmetyk do pielęgnacji skóry. Zasłużyłam na trochę troski o siebie po tym tygodniu, który miałam. Właśnie wtedy, gdy wyobrażałam sobie, jak przeglądam półki z fantazyjnymi kremami i serum, zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na ekran. Pan Daniel. Westchnęłam w duchu, już przygotowując się na to, o co tym razem chodzi. Niechętnie odebrałam. „Halo?” „Ava” – głos pana Daniela był rzeczowy, bez zbędnych ceregieli. „Jesteś z Raymondem?” Zmarszczyłam brwi. „Nie, nie jestem. Dlaczego miałabym być?” – warknęłam, bardziej zirytowana, niż powinnam. „To nie tak, jakbyśmy mieli dzisiaj jakąś udawaną uroczystość zaręczynową”. Ignorując mój ton, kontynuował: „Raymond jest bardzo chory. Powinnaś go sprawdzić”. Zanim zdążyłam w ogóle przetrawić to, co powiedział, linia się rozłączyła. Wpatrywałam się w telefon, oszołomiona. „Co? Dlaczego miałabym go sprawdzać?” Ścisnęłam kierownicę, wpatrując się w drogę przed sobą. Rozmowa z panem Danielem odtwarzała się w mojej głowie. Ta rozmowa mnie zirytowała. Dlaczego miałabym sprawdzać Raymonda? Jest dorosłym mężczyzną. Jeśli jest chory, może sam o siebie zadbać. Potrząsnęłam głową, mamrocząc do siebie, ale moje ręce zdradziły mnie, skręcając kierownicę w stronę jego domu. Kiedy dotarłam na miejsce, pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, był elegancki, nieznany samochód zaparkowany na zewnątrz. Jego lśniąca, czarna karoseria krzyczała luksusem, przez co zawahałam się. Kto jeszcze tu jest? Rozważałam zawrócenie, ale westchnęłam i wysiadłam z samochodu. Równie dobrze mogę mieć to już za sobą. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, i nigdy nie spodziewałam się, kogo tam spotkam i co zobaczę. Raymond stał w pobliżu kanapy, wciągając koszulkę polo. Jego twarz od razu przykuła moją uwagę. Jego lewy policzek był trochę spuchnięty, jakby ktoś go pobił albo coś w tym stylu. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, głos Babci przeciął pokój. „O, jesteś!” – zawołała. „Chodź, chodź, chodź! Właśnie o tobie rozmawialiśmy”. Poklepała siedzenie obok siebie, dając mi znak, żebym usiadła. Zawahałam się przez sekundę, wciąż wpatrując się w Raymonda. Jego ojciec siedział ostrożnie w fotelu, obserwując mnie z tym samym nieodgadnionym wyrazem twarzy, który zawsze nosił. Przywitałam się krótko i podeszłam bliżej do Babci, a jej głos stał się figlarny. „Ach, też na niego patrzysz. Nie wiem, jak ty to znosisz, gdy ten Kozioł stoi tam!” – powiedziała, machając ręką w stronę Raymonda. Mały uśmiech mimowolnie pojawił się na moich ustach. „Co się stało?” – zapytałam. Zanim Raymond zdążył odpowiedzieć, wymamrotał szybko: „Nic się nie stało”. Odwrócił wzrok, unikając mojego spojrzenia. Babcia nie zamierzała tego tak zostawić. „Nigdy nie może być nic, kochanie” – powiedziała, kręcąc głową. „Opowiem ci…”. Raymond posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, ale ona całkowicie go zignorowała i zwróciła się do mnie. „Upijał się, jak zwykle. Potem jacyś przypadkowi, bezrobotni licealiści zobaczyli go i próbowali zrobić mu zdjęcie – pewnie żeby go upublicznić. Ale ten uparty chłopak ich zauważył, wściekł się i próbował się z nimi bić”. Zrobiła pauzę dla dramatycznego efektu. „Zgadnij co? Zamiast ich pobić, to oni pobili jego!” Nie mogłam się powstrzymać. Śmiech wyrwał mi się, zanim zdążyłam go powstrzymać. Obraz Raymonda, stojącego w środku bójki z licealistami i przegrywającego, był zbyt absurdalny, żeby go powstrzymać. „Przestań się śmiać!” – warknął Raymond, a jego twarz zrobiła się czerwona – nie tylko od opuchlizny, ale i od zawstydzenia. „Tak nie było!” „O, naprawdę?” – Babcia uniosła brew, wyraźnie niezadowolona. „To powiedz nam, co się dokładnie stało?” Raymond spojrzał na nią gniewnie, wyraźnie rozdarty między opowiedzeniem swojej wersji historii a ratowaniem resztek swojej dumy. Zacisnęłam usta, starając się nie śmiać znowu, ale to było beznadziejne. „Dalej, Raymond” – powiedziałam, a w moim głosie pobrzmiewała nuta przekory. „Jestem ciekawa”. Wymamrotał coś pod nosem i ruszył w stronę kuchni, wyraźnie mając dość tej rozmowy. Babcia zachichotała, kręcąc głową. „Kozioł” – wymamrotała znowu. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, który wzbierał w mojej piersi, gdy na nią spojrzałam. ********** Nigdy nie planowałam dzisiaj gotować, ale jakoś Babci się to udało. Nawet kiedy ojciec Raymonda ciągle próbował wyjść do biura, upierała się, żebym ugotowała coś do jedzenia i żebyśmy wszyscy zjedli razem. Powiedziała coś o tym, że to dobra praktyka dla młodej damy, i szczerze mówiąc, nawet nie zawracałam sobie głowy kłótniami. Oczywiście, wygrała. Teraz siedzieliśmy przy stole w jadalni, cierpliwie jedząc nasze jedzenie – a przynajmniej próbując. Ale Babcia, będąc Babcią, nie siedziała cicho. Oparła się na krześle, wystukując palcami po stole z figlarnym uśmiechem. „Wiecie” – zaczęła, zerkając na Raymonda – „Wymyśliłam nową piosenkę, która pasuje do tego, co się wczoraj wydarzyło”. Raymond jęknął, a jego widelec zatrzymał się w połowie drogi do ust. „Babciu, proszę, nie…”. Ale ona już nuciła. „Zobaczymy… ***Potężny Raymond wziął się za dzieciaki, ale zamiast wygranej, dostał kilka razy!”*** Prawie zadławiłam się jedzeniem, zakrywając usta, żeby stłumić śmiech. „Babciu, już wystarczy” – wymamrotał Raymond, patrząc na nią gniewnie. „O nie, dopiero się rozkręcam!” – powiedziała, promieniując radością. „Szczerze, kto daje się pobić licealistom? Na twoim miejscu nie wychodziłabym z domu przez miesiąc. Pewnie już stałeś się viralem!” Nie mogłam się dłużej powstrzymywać. Chichot wymknął mi się, a kiedy Raymond skierował na mnie swoje spojrzenie, to tylko sprawiło, że śmiałam się jeszcze głośniej. Babcia machnęła ręką w powietrzu, wyraźnie dobrze się bawiąc. „Może następnym razem zastanowisz się dwa razy, zanim zaczniesz bójki po pijaku”. „Babciu, to nie ja zacząłem bójkę!” – warknął Raymond, a jego twarz zrobiła się czerwona – nie tylko od zawstydzenia, ale także od opuchniętego policzka, który wciąż nosił ślady wczorajszych wydarzeń. „Dość,…. ty też, matko” – powiedział ojciec Raymonda, jego ton był spokojny, ale stanowczy. Przy stole zapadła cisza i skorzystałam z okazji, żeby napić się wody, mając nadzieję, że ta cisza potrwa. Nie potrwała. „Wiecie, co myślę?” – powiedział nagle jego ojciec, przerywając ciszę. „Powinniście się pobrać”. Te słowa spadły jak bomba. Raymond, który sięgał po szklankę z wodą, wypluł ją, kaszląc gwałtownie. Ze mną nie było dużo lepiej – zamarłam w połowie gryza, a widelec wypadł mi z ręki, gdy wpatrywałam się w jego ojca z niedowierzaniem. „Co?!” – krzyknęliśmy Raymond i ja w tym samym czasie. Twarz jego ojca pozostała obojętna, gdy odstawił szklankę. „Słyszeliście mnie. Małżeństwo. Może to cię uspokoi, Raymond, i powstrzyma cię od wdawania się w sytuacje takie jak wczoraj”. Raymond zamrugał, wyraźnie walcząc z przetworzeniem tego, co właśnie usłyszał. „To szaleństwo. Nie będę się żenił”. „Och, myślę, że to cudowny pomysł” – wtrąciła Babcia, a na jej twarzy pojawił się rozpromieniony uśmiech. „Wyobraźcie sobie – wnuki! W końcu miałabym coś fajnego do roboty”. Zaniemówiłam. „Czekaj – co…”. „Mamo” – jęknął Raymond, ściskając nasadę nosa. Ale jego ojciec nie skończył. Spojrzał na Raymonda, a jego ton był zimny i rzeczowy. „Oczywiście, to zależy od ciebie. Ale jeśli nie jesteś gotowy na małżeństwo, Desmond będzie nadal prowadził firmę, dopóki nie udowodnisz, że jest inaczej”. Całe zachowanie Raymonda się zmieniło. Jego szczęka się zacisnęła, a ręce zwinęły się w pięści na stole. Wiem, że nienawidzi słyszeć tego imienia – Desmond. Przez chwilę myślałam, że wybuchnie. Zamiast tego wypuścił ostry oddech i powiedział: „Dobrze. Pobierzemy się”. Prawie spadłam z krzesła. „Przepraszam?”

Najnowszy rozdział

novel.totalChaptersTitle: 70

Może Ci Się Również Spodobać

Odkryj więcej niesamowitych historii

Lista Rozdziałów

Wszystkie Rozdziały

70 rozdziałów dostępnych

Ustawienia Czytania

Rozmiar Czcionki

16px
Obecny Rozmiar

Motyw

Wysokość Wiersza

Grubość Czcionki

Rozdział 5: Weź ją za żonę – Moja licealna miłość: Zniknęła i pojawiła się ponownie. | Czytaj powieści online na FicSpire