Andrew skinął głową, zaskoczony nieoczekiwaną przenikliwością Bernarda.
Philip, zachowując się jak skończony kretyn, wypalił do ojca: „Tato, co to za technika tych punktów nacisku? Dla mnie to żadna rewelacja.”
Na te słowa twarz Bernarda posiniała ze złości. Najchętniej sprałby tego swojego tępaka na kwaśne jabłko.
Wysyczał jadowicie: „Ty idioto, zamknij się wreszcie! Mało ci wstydu narobiłeś? Technika punktów nacisku to legendarna umiejętność w medycynie. Podobno starożytni, odosobnieni uzdrowiciele potrafili jednym dotknięciem odebrać lub przywrócić życie, kontrolując czyjąś energię życiową.”
Lauren, kobieta obeznana w świecie i widziała już niejedno, oniemiała z wrażenia, obserwując umiejętności Andrew. Zrozumiała, że ten mężczyzna, o którym plotkowano, że jest utrzymankiem Christiny, posiadał autentyczną wiedzę medyczną. Dziwiło ją, dlaczego tak utalentowanego człowieka uważano za darmozjada.
Zabieg nie trwał długo. Po dziesięciu minutach transfuzja krwi dobiegła końca. Andrew opatrzył ranę Cecylii, dokładnie wszystko oczyścił, po czym polecił, aby nie przeszkadzać dziecku w odpoczynku i opuścił izbę przyjęć.
Lauren pośpieszyła za nim, wołając: „Doktorze Lloyd, proszę zaczekać!”
Andrew odwrócił się. „Czy coś się stało?”
Lauren, nieco blada po transfuzji, powiedziała szczerze: „Nic wielkiego. Chciałam po prostu podziękować personelowi Jayrodale General Hospital. Gdyby nie wy, Cece mogłaby być w poważnych tarapatach.”
Skinęła na Eunice, która natychmiast przyniosła przygotowane upominki. Pielęgniarki i lekarze, którzy asystowali Andrew, przyjęli podarunki ze zdziwieniem. Wiedzieli, że to dzięki Andrew rodzina Rhodesów okazała się tak hojna.
„Pani Rhodes, jest pani zbyt uprzejma. Jako lekarze po prostu wykonujemy swoją pracę. Nie ma potrzeby tych prezentów” – wtrącili się Philip i Bernard, podchodząc z minami pełnymi samozadowolenia. Zwłaszcza Philip miał na twarzy słabo skrywany, triumfalny uśmieszek, jakby to on uratował pacjentkę.
Lauren zgasiła ich obłudę jednym, obojętnym spojrzeniem. „Przepraszam, ale chciałam podziękować doktorowi Lloydowi i jego zespołowi. To nie ma z wami nic wspólnego.”
Ignorując ich zesztywniałe uśmiechy, Lauren wręczyła Andrew złotą kartę. „Doktorze Lloyd, to wyraz wdzięczności od rodziny Rhodes, specjalnie dla pana. Proszę ją przyjąć.”
Zanim Andrew zdążył odpowiedzieć, Philip dopadł do nich, dysząc ciężko. Jego wzrok przykuła karta. „Pani Rhodes, czy to nie jest ta ekskluzywna Czarna Karta Rhodes Corporation?”
„Jak możesz dawać ją takiemu nieudacznikowi? Jeśli już, to daj ją tacie albo mnie. Tata jest wicedyrektorem tego szpitala, więc jeśli mówimy o zasługach, to on powinien być pierwszy w kolejce…”
Lauren, nie mogąc znieść dłużej tej bezczelności, rozkazała lodowato: „Wyprowadzić go stąd!”
Dwóch osiłków natychmiast ruszyło naprzód, chwyciło Philipa za włosy i brutalnie wywlekło go z pomieszczenia, nie zważając na jego wrzaski. Widząc to, Bernard nie odważył się skierować swojego gniewu na Lauren.
Zamiast tego, zwrócił się do Andrew z posępną miną. „Doktorze Lloyd, pańskie umiejętności medyczne mogą być imponujące, ale proszę pamiętać, że bez szpitala jest pan nikim!”
Andrew nie przyjął karty od Lauren. Nie miał w zwyczaju przyjmować prezentów od pacjentów, nawet jeśli ta karta reprezentowała prestiżową Rhodes Corporation i wywołałaby falę zazdrości w Jayrodale.
„Pani, czy ten doktor Lloyd przypadkiem nie gra niedostępnego?” – zapytała Eunice, marszcząc brwi. Nigdy nie widziała, żeby ktoś wzgardził Czarną Kartą Rhodes Corporation, zwłaszcza oferowaną osobiście przez Lauren.
Lauren zamyśliła się i pokręciła głową. „Nie sądzę. On naprawdę jej nie chce… Chociaż, gdyby próbował mnie poderwać, to wcale by mi to nie przeszkadzało…”
Dodała z figlarnym uśmiechem, a jej oczy zalśniły psotnie.
Eunice oniemiała na te słowa, ale nie wzięła ich na poważnie. Dziedziczka fortuny Rhodesów była rzadkiej urody. Niewielu mężczyzn w Jayrodale mogło liczyć na jej względy. Choć Andrew był przystojny i utalentowany, to przecież tylko lekarz.
Gdy zbliżał się koniec zmiany, Andrew skończył pracę i opuścił Jayrodale General Hospital. Kiedy dotarł do wyjścia, obok niego zatrzymało się różowe Maserati. Szyba opuściła się, ukazując oszałamiającą, piękną twarz.
„Doktorze Lloyd, co za zbieg okoliczności. Znowu się spotykamy” – powiedziała Lauren z uśmiechem.
Andrew skinął uprzejmie głową. „Dzień dobry, pani Rhodes.”
Uśmiech Lauren się poszerzył. „Cece nalega, żeby osobiście podziękować panu za uratowanie życia. Dziś wieczorem w South City Orphanage odbędzie się gala charytatywna. Może pan do nas dołączy i dotrzyma towarzystwa Cece?”
Andrew zamierzał odmówić, ale wsiadł do samochodu, gdy usłyszał, że chodzi o South City Orphanage. „W takim razie dziękuję, pani Rhodes. Właściwie i tak miałem zamiar odwiedzić South City Orphanage.”
Lauren wyglądała na zaskoczoną. „Doktorze Lloyd, czy pan również jest gościem na tej gali?”
Andrew pokręcił głową. „Jestem tylko zwykłym lekarzem, nie jestem wystarczająco ważny, żeby mnie zapraszano na takie wydarzenia. Znam tylko dzieci i personel sierocińca, więc pomyślałem, że wpadnę.”
Lauren nie naciskała, zdając sobie sprawę, że tylko elita Jayrodale weźmie udział w tej imprezie. Takie spotkanie wyższych sfer prawdopodobnie nie było w zasięgu Andrew.
Nagle dwa SUV-y wpadły na drogę, okrążając Maserati. Wyraz twarzy Lauren zmienił się. Chciała przyspieszyć, ale SUV z przodu gwałtownie zahamował, zmuszając ją do zatrzymania się.
Z pojazdów wyskoczyło około ośmiu rosłych mężczyzn. Ich przywódca, z blizną na twarzy, wskoczył na maskę Maserati i uśmiechnął się do Lauren.
„Pani Rhodes, proszę wysiąść z samochodu.”
Lauren zachowała spokój i powiedziała chłodno: „Czyi jesteście? Czy zdajecie sobie sprawę z konsekwencji zadzierania z rodziną Rhodes?”
Mężczyzna z blizną wzruszył ramionami. „Właśnie dlatego to robimy, bo wiemy, że jest pani księżniczką rodziny Rhodes. Proszę się nie martwić, pani Rhodes, nie zrobimy pani krzywdy, ale obawiam się, że nie dotrze pani dziś wieczorem do sierocińca South City.”
Lauren natychmiast zdała sobie sprawę, że to zagrywka jej konkurentów, mająca na celu sabotowanie jej. „Doktorze Lloyd, Cece, trzymajcie się mocno. Ci dranie nie wiedzą, z kim zadarli. Dzwonię po pomoc.”
Widząc, że Lauren sięga po telefon, mężczyzna z blizną posępniał. Machnął ręką i rozkazał: „Wyważyć drzwi samochodu!”
Dwóch mężczyzn podeszło z młotami kowalskimi, wyraźnie przygotowanych na taką ewentualność. Lauren poczuła przypływ paniki, wiedząc, że nawet jeśli zadzwoni teraz, ochroniarze jej rodziny nie zdążą przybyć na czas.
„Pani Rhodes, proszę nie tracić czasu. Lepiej będzie, jeśli pani z nami współpracuje” – zakpił mężczyzna z blizną, patrząc na nią z triumfalnym uśmieszkiem.
W tym momencie drzwi Maserati otworzyły się i Andrew wysiadł z samochodu.
„Doktorze Lloyd, proszę nie wysiadać! To niebezpieczne!” – krzyknęła Lauren, zapominając o telefonie.
Mężczyzna z blizną wybuchnął śmiechem. „Pani Rhodes, pański lalus jest bezużyteczny. Tchórz jak mysz. Moi ludzie go nawet nie dotknęli, a on już się poddaje. Co za mięczak!”
Lauren westchnęła z rezygnacją i odłożyła telefon. „Dobrze. Rodzina Rhodesów wycofuje się z dzisiejszej zbiórki w sierocińcu. Tylko nie krzywdźcie doktora Lloyda. On jest z zewnątrz i nie ma nic wspólnego z naszymi porachunkami.”
Wtedy odezwał się Andrew. „Dziecko w samochodzie jest moim pacjentem, a wy już je wystraszyliście. Teraz daję wam dziesięć sekund na zniknięcie.”
















