Tego samego ranka, w którym miałam rozmowę kwalifikacyjną, po raz pierwszy użyłam karty kredytowej Gabriela w najbliższej galerii handlowej. Wydałam równe 100 000 dolarów w sklepie Hermès, kupując torebkę dla jego matki, o co mnie prosił, oraz szal, który wydał mi się bardzo żywy.
Następne 100 000 dolarów przeznaczyłam na przelew dla kliniki leczącej raka mojego dziadka, jako darowiznę dla osób, których nie stać na leczenie, teraz, gdy jego było już opłacone. Kolejne 50 000 dolarów wydałam na darowiznę na fundusz, który pomagał pacjentom z rakiem i który faktycznie pokrywał rachunki mojego dziadka przez kilka miesięcy, zanim sama dałam radę.
Następne 100 000 dolarów przekazałam, dzieląc po równo między dwie organizacje: jedną walczącą z niesprawiedliwością wobec osób o innym kolorze skóry i drugą ratującą dzieci z siatek handlu ludźmi.
W południe siedziałam w Starbucksie, popijając swoje zwykłe zamówienie przy stoliku w samotności, kiedy zadzwonił mój telefon, wyświetlając nieznany numer.
Nie musiałam mieć zapisanego numeru, żeby wiedzieć, kto dzwoni.
Z niemal dumnym uśmiechem odebrałam, udając niewinność. – Halo?
– Sofia. – Gabriel nie brzmiał, jakby się uśmiechał po drugiej stronie.
– Kto mówi?
– Nie zgrywaj się. To do ciebie nie pasuje.
– Hm. – Prychnęłam. – Ciekawe, co do mnie pasuje w takim razie?
– Wydałaś pół miliona dolarów w godzinę. – Nie brzmiał na zadowolonego. – Co ty zrobiłaś? Kupiłaś bilet na Marsa?
– Bardziej 350. Nie dramatyzuj. – To było sześć razy więcej, niż normalnie zarabiałam w rok, a właśnie wydałam to w godzinę. Serce mnie zabolało.
– Oszalałaś, Sofia?
– Po prostu eksperymentowałam.
– Eksperymentowałaś z czym?
– Z tym, ile pieniędzy muszę wydać, żeby zdobyć twój osobisty numer telefonu. Najwyraźniej wystarczy trzysta pięćdziesiąt tysięcy – droczyłam się.
– Dzwoniłaś do Piotra. – Powiedział sam do siebie.
– Dzwoniłam do Piotra – powtórzyłam.
– Po co?
– Sprawdzałam tylko, dlaczego mój najdroższy mąż nie wraca do domu od sześciu dni. Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy wykręcam jego numer, a odbiera jego asystent. – Nie zamierzałam mu mówić o rozmowie kwalifikacyjnej, którą miałam dzisiaj. Nie pytał, nie mówiłam. Proste.
Przez chwilę milczał, a potem prychnął: – Już tęsknisz?
– Bardziej mi się podobało, kiedy byłeś zrzędliwy z powodu wgniecenia, które zrobiłam w twojej kieszeni.
– To? Wgniecenie? – Zaśmiał się. Naprawdę się zaśmiał. – Piegowata, to nawet nie jest muśnięcie. Mogłabyś wydawać tyle pieniędzy każdego dnia przez następny rok i nawet to ledwo liczyłoby się jako wgniecenie.
– Chwalipięta – burknęłam cicho.
– Jutro będę w domu – dodał. – Mamy iść na kolację z moimi rodzicami.
– Pamiętam. – Chciało mi się westchnąć. Nigdy nie spotkałam jego rodziców na dłużej i wyobrażałam sobie, że są bardzo… onieśmielający. Zwłaszcza, że wychowali syna takiego jak Gabriel. – Odebrałam dla niej torbę, o którą mnie prosiłeś.
Czy ja po prostu prowadziłam z nim serdeczną rozmowę? Po tym, jak zmusił mnie do podpisania umowy prawnej określającej datę zakończenia naszego małżeństwa?
– Wiem, że dałem ci kartę do używania, ale nie zmuszaj mnie do nałożenia na nią limitu. Bądź grzeczną dziewczynką, hm?
– Ach, szkoda – droczyłam się. – Nie byłam nawet w połowie mojej szalonej zakupowej wyprawy.
– Sofia – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Następnym razem odbieraj, kiedy dzwonię – ostrzegłam. – A może nie spalę twojego domu, zanim wrócisz do domu. Albo nie wydam setek tysięcy, żeby kupić torebkę, która mi się spodoba. Zależy od mojego nastroju.
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozłączyłam się.
I w tej samej sekundzie poczułam w sobie poczucie szczęścia.
Rozłączyłam się Gabrielowi Whitlockowi prosto w twarz.
Po tym, jak mnie popychał, poniżał i w zasadzie zmusił do podpisania umowy, to ja miałam ostatnie słowo.
Cha!
W myślach odtańcowywałam taniec zwycięstwa, kiedy wstałam, żeby wyjść i przypadkowo wpadłam na kogoś, przez co resztki kawy w moim kubku wylały się na moją zupełnie nową, białą, jedwabną koszulę.
– Cholera. – Całe szczęście zamieniło się w natychmiastową panikę. Nie miałam czasu wracać do domu i się przebrać przed rozmową kwalifikacyjną.
– Bardzo przepraszam. – Głos przerwał moje małe rozmyślania i przestałam gorączkowo próbować wyczyścić kawę z koszuli i spojrzałam na mężczyznę w garniturze.
– To moja wina, nie patrzyłam. Przepraszam.
– Nie, to moja. – Mężczyzna poprawił okulary, które miał na sobie, wyglądając na szczerze przepraszającego. – Pozwól, że kupię ci drugą kawę.
– Nie. Nie. I tak skończyłam pić swoją.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie. – Uśmiechnęłam się do niego uprzejmie, zanim odeszłam.
Nie uśmiechałam się, kiedy dotarłam do samochodu. Nawet szofer zmarszczył brwi, patrząc na bałagan, który narobiłam. Wales znajdował się zaledwie siedem minut jazdy stąd, podczas gdy dom Whitlocków był oddalony o trzydzieści minut.
Westchnęłam, prosząc szofera, żeby zatrzymał się przy pobliskim butiku, żeby kupić nową parę ubrań, ale mimo że się spieszyłam, spóźniłam się piętnaście minut na rozmowę kwalifikacyjną.
To nie było dobre wrażenie.
Kiedy dotarłam do Wales, kazano mi usiąść przed biurem i zobaczyłam kolejny kubek ze Starbucksa w koszu na śmieci na zewnątrz. Czułam się, jakby wszechświat ze mnie kpił.
– Pan nie przyjmuje spóźnialskich – powiedziała mi stanowczo recepcjonistka po kilku minutach, a moje serce zamarło.
Naprawdę nie chciałam tego zepsuć. – Czy mogłaby pani mu powiedzieć, że ktoś wylał na mnie kawę i musiałam zboczyć z drogi, żeby się przebrać? – poprosiłam. – Bardzo czekałam na tę rozmowę.
Recepcjonistka tylko wzruszyła ramionami, ledwo na mnie spoglądając. – Nie jest znany z dawania drugiej szansy.
Westchnęłam. Rozczarowana, miałam właśnie wychodzić, kiedy drzwi biura się otworzyły.
Znajomo wyglądający mężczyzna stał w wejściu: – Nie uwierzyłbym w to tłumaczenie ani na sekundę, gdybym nie był mężczyzną, który wylał na ciebie kawę.
Opadła mi szczęka.
– Pan jest Viktorem Hartem?
– Osobiście. – Posłał mi uśmiech. – Skoro nie pozwoliłaś mi kupić ci kawy, to chyba jestem ci winien rozmowę kwalifikacyjną.
Recepcjonistka wyglądała na zszokowaną.
Ja byłam zszokowana.
Dwóch innych pracowników w pokoju było zszokowanych.
Viktor wrócił do swojego biura, a ja stałam jak wryta w miejscu, zanim recepcjonistka mnie szturchnęła i, biorąc głęboki oddech, poszłam za nim do środka na rozmowę.
*
Viktor Hart był wnukiem założyciela Wales i nowym dyrektorem generalnym firmy i nie miałam pojęcia, że sam przeprowadza rozmowy kwalifikacyjne. Ale przeprowadził moją i nie był stereotypowym, zrzędliwym bogaczem. Wiedział, jak od czasu do czasu rzucić żartem i miał zaraźliwy uśmiech. Rozmowa poszła w porządku i miałam nadzieję usłyszeć od nich decyzję za kilka dni.
Było późne popołudnie, kiedy wróciłam do domu nieświadoma, tylko po to, żeby zobaczyć Gabriela siedzącego na kanapie w salonie z jedną nogą założoną na drugą i oczami skierowanymi na drzwi.
Wyglądał, jakby na mnie czekał.
– Byłaś zajęta – skomentował, z jego charakterystycznym półuśmieszkiem na ustach, kiedy wstał z kanapy.
Całe szczęście z wypowiedzenia ostatnich słów zostało zastąpione czystym zastraszeniem.
– Ja… – Zamilkłam, przełknęłam ślinę. – Myślałam, że nie wrócisz do domu aż do jutrzejszego wieczoru.
– Wpadłem, żeby zabrać plik – powiedział, wskazując na czarny folder leżący na stole.
– Ach. – Mógł tu być po plik, ale wiedziałam, że na mnie czekał.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, jedna z pokojówek przeszła obok nas, wnosząc z samochodu na górę jedną torebkę Hermès, prawdopodobnie do mojego pokoju.
– Hm. – Cmoknął językiem. – Trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów i tylko jedna torebka? Ciekawe.
– Co tu robisz?
– O ile mi wiadomo, to nadal mój dom.
– Jeśli chodzi o nowe różowe ręczniki w twoim pokoju, to po prostu pasowały do różowego żelu pod prysznic.
Jego oczy pociemniały, a usta lekko się rozchyliły. – Ty co zrobiłaś?!
Zaśmiałam się. – Żartuję. Ale twoja reakcja sprawia, że wierzę, że gdzieś w twojej łazience naprawdę ukryty jest żel pod prysznic w kolorze różowego kwiatu.
Zmierzył mnie wzrokiem. – Piegowata, nie przekraczaj granic mojej cierpliwości.
– Bo co? Możesz mnie ukarać? – Stawałam się z nim coraz śmielsza i wiedziałam, że to niebezpieczny grunt.
Jego krzywy uśmiech powiększył się, gdy podszedł bliżej mnie. I bliżej. I bliżej. Potrzebowałam całej odwagi, żeby odruchowo nie cofnąć się w strachu. Nie zatrzymał się, dopóki nie był zaledwie kilka centymetrów ode mnie, nieznośnie blisko, gdy nade mną górował. A potem pochylił się.
Zamknęłam oczy, czując jego oddech na sobie i świat, jaki znałam, zmienił się, kiedy usłyszałam, jak szepcze mi do ucha: – Kontynuuj takie zachowanie, a może będę musiał cię ukarać.
















