Aurora nie zabawiła długo w Westbridge.
Została w tym mieście tylko dla Josepha, ale teraz, gdy skończyła studia, a on miał kogoś innego, nie miała powodu, by tam zostawać.
Tej nocy zarezerwowała lot do Ravenshore, do domu.
Kiedy wysiadła z samolotu, Megan Quinn już na nią czekała.
"Tym razem zostajesz na dobre?"
"Tak."
Przez lata Aurora spędzała większość czasu goniąc za Josephem, rzadko wracając do Ravenshore.
Czas spędzony z Megan był ograniczony.
Ale teraz, gdy zakład został przegrany, nie miała powodu, by znowu wyjeżdżać.
Megan słyszała o tym, co się stało z Josephem i nie mogła powstrzymać westchnienia.
Mimo to uśmiechnęła się tylko i objęła Aurorę ramieniem.
"Zapomnij o pechu. Dziś wieczorem świętujemy."
Aurora odwzajemniła uśmiech i nie odmówiła.
Megan zabrała ją do najbardziej ekskluzywnego klubu w Ravenshore, zamówiła najlepsze drinki i urządziła jej przyjęcie dla singielek.
Po jednym drinku frustracja, którą Aurora nosiła w sobie przez lata, w końcu zaczęła znikać.
"Szczerze mówiąc, zerwanie z Josephem to najlepsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć" - droczyła się Megan.
"Wtedy zmieniłaś się w taką słodką, cichą myszkę, tylko po to, żeby mu się przypodobać. Żadnego picia, żadnych wyścigów – praktycznie mieszkałaś w bibliotece. Byłam w szoku."
Aurora w ogóle nie przypominała dziewczyny, którą preferował Joseph.
Rodzina Waltonów była jedną z najpotężniejszych rodzin w Ravenshore, a Aurora z przeszłości kochała szybkie samochody, szalone noce, jazdę konną, wspinaczkę górską i skoki spadochronowe.
Była odważna, żywiołowa i nieustraszona.
Miłość nigdy nie była czymś, co brała zbyt poważnie.
Jednak dla Josepha zrezygnowała ze wszystkiego.
Przemieniła się, odgrywając rolę łagodnej i posłusznej dziewczyny, której on pragnął.
"Musiałam stracić rozum" - powiedziała Aurora leniwie, mieszając drinka, wspominając to wszystko z obojętnym rozbawieniem.
Zawsze była oszałamiająca.
Wtedy próbowała odgrywać rolę, ale nigdy do niej nie pasowała – jej piękno zawsze wydawało się nie na miejscu.
Teraz jednak nosiła je bez wysiłku.
Nawet mężczyzna nalewający drinki obok nich zaczerwienił się, patrząc na nią.
Megan zachichotała. "Aurora, teraz, gdy ty i Joseph zerwaliście, naprawdę wracasz do Waltonów, żeby przejąć rodzinny biznes?"
"Zakład to zakład."
Aurora powoli upiła łyk drinka, jej ton był obojętny.
Grace była kobietą, której należało się bać.
Po śmierci jej ojca wewnętrzne walki w Walton Corporation były bezlitosne, a Grace sama trzymała wszystko w ryzach.
Jej starsza siostra, Tessa Walton, zawsze była słaba.
Z drugiej strony, Aurora pragnęła wolności.
Grace nigdy do niczego nie zmuszała Aurory, a nawet dała jej wybór – co doprowadziło do tego zakładu.
Przegrała i nie była typem osoby, która wycofuje się z zakładu.
Jednak Megan pozostała nieprzekonana.
"Znasz zasady rodziny Waltonów. Przed przejęciem firmy musisz najpierw wyjść za mąż. Czy twoja mama wybrała ci już kogoś?"
"Nie."
Aurora dobrze rozumiała swoją matkę.
Była silna, ale nigdy nie była apodyktyczna, jeśli chodzi o wybór partnera dla córki.
Powodem, dla którego sprzeciwiała się Josephowi w tamtym czasie, był bardziej konflikt między ich rodzinami niż cokolwiek innego.
"Aurora, nawet jeśli przegrałaś zakład, twoja mama do niczego cię nie zmusi.
Poza tym jest mnóstwo mężczyzn. Jeśli naprawdę utkniesz, mogę ci przedstawić mojego kuzyna."
Kuzyn Megan, Lucas Carter, był znany z tego, że jest zimny i niedostępny – człowiek małomówny, o twarzy, która potrafiła zawrócić w głowie, gdziekolwiek się pojawił.
Kiedy Aurora była młodsza, uważała go za najpiękniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała.
W tym naiwnym wieku raz żywiła ciche, przelotne zauroczenie – coś krótkiego i niewypowiedzianego, wkrótce znikającego w nicości.
Z biegiem lat stali się niczym więcej niż odległymi wspomnieniami, mijającymi się nieznajomymi w oddzielnych światach.
Aurora zbagatelizowała słowa Megan jako żart.
Chłód likieru utrzymywał się na jej języku i dopiero teraz zdała sobie sprawę z lekkiej goryczy pod tym ogniem.
Zanim noc dobiegła końca, obie ledwo trzymały się na nogach.
Wyraz twarzy Megan stał się dziwny. "Mój kuzyn właśnie napisał – przyjedzie po nas."
Nawet gdy to mówiła, w jej oczach pojawiło się zamieszanie.
Nigdy nie była szczególnie blisko ze swoim kuzynem.
Wręcz przeciwnie, uważała go za onieśmielającego.
Nie byli typem osób, które sprawdzają, co u siebie, a jednak dziś wieczorem, ni z tego, ni z owego, napisał do niej.
Nie tylko pytając, czy jest z Aurorą, ale także oferując podwiezienie.
Przypisała to rzadkiej chwili troski i nie zastanawiała się nad tym zbytnio.
Kilka minut później pod wejście podjechał elegancki, dyskretny Maybach.
Szyba opuściła się, odsłaniając twarz tak uderzającą, że wydawała się niemal nierealna.
Jego rysy były ostre, perfekcyjnie wyrafinowane, jego skóra jak porcelana – chłodna i elegancka.
W srebrzystym blasku księżyca wyglądał niemal nieziemsko.
Rodzaj piękna, który mógł sprawić, że ktoś zapomniałby oddychać.
Był absolutnie i niebezpiecznie oszałamiający.
"Wsiadajcie."
Jego głos był głęboki, gładki – odurzający dźwięk sam w sobie.
Spojrzenie Lucasa przelotnie spoczęło na Megan, zanim zatrzymało się na Aurorze.
W momencie, gdy ich oczy się spotkały, jej serce zabiło szybciej.
















