Krzyczę ponownie, zasłaniając głowę i kucając tak nisko, jak tylko mogę, a moje stopy przesuwają się po tylnym siedzeniu i kopią Króla Mafii w udo –
– Kurwa, ruszaj, Frankie! – wrzeszczy Król Mafii. – Oni są na naszym pieprzonym ogonie!
– Schowaj się! – krzyczy Król Mafii, kucając i rzucając się na mnie, gdy Frankie gwałtownie skręca samochodem w prawo, a nasze opony piszczą na asfalcie.
Wrzasnęłam wtedy, tak mi się wydaje, skulona z powrotem w kłębek, mamrocząc modlitwy, których nie odmawiałam od czasów, gdy byłam dzieckiem w katolickiej podstawówce i w które wtedy tak naprawdę nie wierzyłam. Ale teraz błagam każdego, kto mógłby tam być i słuchać, żeby, proszę, uratował mi życie.
Kule przestały padać i poczułam, jak ciężar Króla Mafii znika ze mnie. Zaczynam podnosić głowę, ale nagle cały nasz samochód szarpie na bok i jakoś wiem, że zostaliśmy uderzeni od tyłu.
– Kurwa, skręć, Frankie! – krzyczy Król Mafii, wpadając w panikę i wystrzeliwując kolejne pociski z rozbitego okna.
– Nie mogę – nie ma gdzie –
– Na 42 ulicę! – krzyczy facet na siedzeniu pasażera, jego głos jest sfrustrowany i ostry ze strachu.
– Już to robię! – krzyczy teraz Frankie, gwałtownie skręcając kierownicą w bok tak ostro, że cały samochód przechyla się w prawo –
Samochód wjeżdża na dwóch kołach i krzyczę ze strachu, gdy moje ciało przesuwa się po tylnym siedzeniu. Światła migają przez okna i trąbią klaksony, ponieważ Frankie odcina całą linię samochodów, żeby skręcić.
Mój krzyk zamienia się w wrzask, gdy całkowicie unoszę się w powietrzu, ale nagle czyjeś ręce mnie chwytają, jedna chwyta moją talię, a druga leci do mojej głowy i zakrywa moją czaszkę na moment przed tym, jak uderza w szybę okna –
Dyszę, moje oczy otwierają się szeroko, gdy Król Mafii wciąga mnie na swoje kolana, a gdy moje oczy spotykają się z jego wzrokiem, zdaję sobie sprawę, że gdyby jego dłoń nie była tam, żeby zamortyzować uderzenie o szybę, moje mózgi byłyby teraz wszędzie w tym samochodzie.
Wpatruję się szeroko otwartymi oczami w jego twarz, która nagle jest tak blisko mojej.
Nasz SUV wraca na cztery koła i pędzi ulicą, szaleńczo lawirując między samochodami. Król Mafii płynnie przeklina, odrywając wzrok ode mnie i kierując go w stronę Frankiego. Strząsa dłonią, żeby pozbyć się bólu.
– Zgubiliśmy ich?!
– Sam powiedz, szefie! – woła Frankie przez ramię i – ze mną wciąż na jego kolanach – Król skręca się, patrząc przez tylne okno. Ja też patrzę, ale…
Widzę tylko taksówki, sedany.
Żadnego śladu po nich.
– Na razie – warczy Król, napięty. – Na razie ich zgubiliśmy.
Patrzy jeszcze przez kilka chwil, ale potem jego ciało rozluźnia się, tylko trochę. Wypuszcza gwałtownie powietrze i odwraca się z powrotem do przodu samochodu. – Mieszkanie na Brown Street, Frank – mówi, teraz spokojniejszy niż wcześniej. – Musimy się gdzieś zaszyć na jakiś czas.
– Rozumiem – mówi Frankie, wciąż jadąc szybko, ale wtapiając się teraz trochę bardziej w ruch uliczny. W końcu nic tak nie krzyczy o działalności przestępczej, jak przelatywanie przez miasto z rozbitą tylną szybą i porwaną striptizerką.
Ma sens, że chcą się teraz wtopić w tłum, żebyśmy mogli zniknąć. Żebyśmy nie zostali znalezieni przez kogokolwiek, kto nas ścigał, z jakiegokolwiek powodu.
– Proszę – szepczę, moim drżącym głosem – i sama jestem zaskoczona, gdy słyszę to słowo wydobywające się z moich ust. Powiedziałam to bez zastanowienia.
Król Mafii natychmiast zwraca na mnie uwagę.
– Możesz – możesz mieć to wszystko – mówię, wskazując na pieniądze porozrzucane teraz po całym tylnym siedzeniu, lekko powiewające na wietrze wpadającym przez tylną szybę. – Tylko… puść mnie…
Król Mafii przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a potem uśmiecha się złośliwie. – Trzecia część tych pieniędzy jeszcze niedawno należała do mnie – mówi, jego głos jest zimny, wyrachowany. – I oddałem je wystarczająco chętnie za taniec. Co sprawia, że myślisz, że to – mówi, kiwając głową w stronę pieniędzy na siedzeniu i podłodze – wystarczy, żeby wykupić twoją wolność?
Waham się, nie wiedząc, jaka powinna być odpowiedź.
– Dam – dam ci więcej – mamroczę, zdesperowana. – Mogę pracować –
Jego uśmieszek pogłębia się i wpatruje się we mnie, zaczynając lekko kręcić głową, prawie z… niedowierzaniem? Nie wiem – nie rozumiem tego. Nie potrafię odczytać jego wyrazu twarzy.
– Proszę – błagam, moim głosem cichym, gdy moje oczy napełniają się łzami. – Proszę, nie oddawaj mnie Donowi Bonettiemu… nie sprzedawaj mnie do burdelu…
Ramię Króla Mafii zaciska się wokół mnie, gdy jego twarz wyraża smutek, a nawet litość. I nagle przytula mnie do siebie, podnosi rękę i delikatnie przesuwa kostkami palców po moim policzku, wpatrując się w moje oczy.
– Iris – szepcze, a ja zamieram, gdy słyszę moje imię na jego ustach.
I nagle coś sobie przypominam. Byłam wtedy zbyt rozproszona, ale on już wcześniej nazwał mnie Iris, prawda? Po tym, jak skończyłam tańczyć…
Czy on jest jakoś powiązany z Bonettim?
– Jak… – szepczę, kręcąc głową w dezorientacji. – Skąd znasz moje imię?
– Iris… – szepcze. – Nie poznajesz mnie?
Odsłaniam się trochę, przyglądając mu się, dostrzegając mocną linię jego lekko zarośniętej szczęki, jego prosty nos, niebiesko-szare oczy pod ciemnymi brwiami… I gdy na niego patrzę, zdaję sobie sprawę, że naprawdę jest w nim coś znajomego, zwłaszcza w jego oczach. Nie tylko sobie to wyobrażam. Ale nie potrafię poskładać tego w całość…
– Jesteś Królem Mafii – mamroczę, marszcząc na niego brwi, pragnąc, żeby mój umysł poskładał to wszystko w całość. Bo czegoś tu brakuje, po prostu to wiem.
– Tak, i co z tego? – mówi, unosząc na mnie brew w sposób, który wywołuje jakieś wspomnienie. Jak – jak do cholery wiedziałam, że uniesie brew w ten sposób?
– I ty… porwałeś mnie? Żeby się… zemścić? Na Bonettim? Albo dlatego, że widziałam, jak ktoś został postrzelony? Albo…
Uśmiecha się do mnie, teraz szerzej, pozwalając swoim oczom przesuwać się po moich rysach. – Porwałem cię, żeby cię chronić, Daisy.
Moje oczy rozszerzają się, gdy słyszę moje dziecięce przezwisko na jego ustach i wszystko wskakuje na swoje miejsce.
Wspomnienia wracają do mnie w jednej chwili.
Późnoletnie zmierzchy spędzone na bieganiu po tylnych polach z chłopcem, który nazywał mnie Daisy, od mojego ulubionego kwiatka.
Wymykając się o północy z moim bratem, żeby pójść do domu obok, żeby grać w gry planszowe do świtu z chłopcem, który tam mieszkał – gdzie nauczył mnie grać w pokera.
Tysiące zimowych popołudni spędzonych na budowaniu śnieżnych fortów z moim bratem i z jego śmiejącym się, niebieskookim najlepszym przyjacielem…
– Christian – szepczę, moje palce zaciskają się na materiale jego koszuli. Wpatruję się w niego bez mrugnięcia, jakby miał zniknąć, jeśli na sekundę odwrócę od niego wzrok – jakbym miała go znowu stracić, tym razem na zawsze.
– Hej, maleńka – szepcze, delikatnie gładząc mnie po policzku. – Nigdy nie spuszczę z ciebie oka.
















