Wyspa Kurortowa Southlake.
Było to prywatne miejsce wypoczynkowe położone na zachód od Seechertown, o powierzchni około tysiąca akrów.
Teren otaczało krystalicznie czyste naturalne jezioro z wyspą pośrodku. W budowę pięciogwiazdkowych hoteli i różnych obiektów rozrywkowych zainwestowano ponad dziesięć miliardów dolarów. Przesadzono tam nawet wiele egzotycznych roślin, czyniąc wyspę jednym z najsłynniejszych miejsc wypoczynkowych w Seechertown.
Tego konkretnego dnia Blake zarezerwował całą wyspę wyłącznie dla zaproszonych gości.
Po kilku dniach dekorowania kurort został przekształcony w wielką przestrzeń eventową. Stały tam stoły i krzesła ozdobione świeżymi kwiatami, a także wszelkiego rodzaju przekąski i szampan.
Wilbur zaparkował przed Southlake i przeszedł na wyspę. Tuż przy wejściu znajdował się stolik rejestracyjny dla gości oraz punkt zbiórki prezentów.
Wilbur podszedł do stolika i rzucił na niego przygotowane pięćset dolarów. "Oto mój prezent".
Ludzie przy stoliku byli członkami rodziny Willow. Jeden z nich zobaczył, że to Wilbur, i rzucił pogardliwe spojrzenie na pieniądze na stole. "Boże, naprawdę jesteś aż tak spłukany? Spójrz na wszystkich innych. Ich prezenty są warte dziesiątki tysięcy dolarów! Nie wstyd ci dawać tak nędzną sumę?"
Wilbur zachichotał i odpowiedział: "Miałem pięć milionów dolarów, ale ktoś mi je zabrał i do dziś odmawia zwrotu. Pięćset to wszystko, co teraz mam".
Wyraz twarzy nadzorcy wydarzenia spochmurniał, gdy usłyszał te słowa, i ryknął: "Koleś! Próbujesz robić sceny?"
Wilbur odpowiedział głębokim głosem: "Ja? Robić sceny? To rodzina Willow robi to od dawna".
Nadzorca uśmiechnął się szyderczo: "Słuchaj no, młody człowieku. Gdyby nie instrukcje pana Woodsa i panny Yvonne, stłukłbym cię na miazgę".
"Nie do końca w to wierzę" – odpowiedział spokojnie Wilbur.
Kilku członków rodziny Willow stojących obok nadzorcy usłyszało to i już miało przejść do rękoczynów.
Jednak nadzorca powstrzymał ich i powiedział: "Dzisiaj wielki dzień panny Yvonne. Puśćcie go na razie. Dorwiemy go, jak to się skończy".
"Znajdź sobie miejsce do siedzenia. Jest mnóstwo jedzenia i picia. Powinieneś odzyskać wartość swoich pieniędzy" – zadrwił.
Wilbur nie zwrócił na niego uwagi i wszedł pewnym krokiem do środka. Nadzorca natomiast natychmiast zadzwonił do Yvonne.
Wilbur udał się do centralnej części wyspy. Wziął sobie kieliszek szampana, po czym znalazł miejsce do siedzenia.
Była jedenasta rano i goście wciąż przybywali. Niektórzy z nich byli ludźmi władzy, a przy stoliku rejestracyjnym ogłaszano ich przybycie jako gest szacunku, a także by pławić się w ich blasku.
Firma Woods Corporate była dość sławna w Seechertown, uchodząc za jedno z większych przedsiębiorstw w mieście. Obecni tego dnia goście byli ludźmi o wysokim statusie.
Niedługo po tym, jak Wilbur zajął miejsce, podeszli do niego Blake i Yvonne.
Blake miał na sobie głęboko czarny garnitur, a jego lśniące włosy były zaczesane do tyłu. Tymczasem Yvonne, ubrana w obcisłą białą suknię, tuliła się błogo do ramienia Blake'a.
Para podeszła do Wilbura, a Blake wykrztusił z uśmiechem: "Nie sądziłem, że będziesz miał czelność się pokazać".
"Cóż, zostałem zaproszony. Oczywiście musiałem przyjść i pogratulować wam obojgu. W końcu Yvonne i ja byliśmy w przeszłości małżeństwem" – powiedział spokojnie Wilbur.
Yvonne odezwała się natychmiast: "Daj już spokój z tymi obrzydliwościami. Zaprosiłam cię, żebyś zobaczył, gdzie twoje miejsce. Czas, żebyś przejrzał na oczy i przestał fantazjować o tym, co wciąż mogłoby nas łączyć".
"Nie myślałem o tym, odkąd opuściłem rodzinę Willow" – powiedział Wilbur.
Yvonne prychnęła. "Dobrze. Siedź cicho i zobacz na własne oczy, co znaczy mieć znajomości, władzę i prezencję, ty bezużyteczny bękarcie".
"Na pewno będę miał oczy szeroko otwarte. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję" – odpowiedział Wilbur z uśmiechem.
Blake zachichotał i powiedział: "Na pewno cię nie zawiedziemy. Każdy tutaj jest kimś, kim ty możesz tylko marzyć, by się stać. Ciesz się widokiem, póki trwa".
Po tych słowach para wymieniła uśmiechy i odeszła pod rękę.
Wilbur pokręcił głową. Wziął łyk szampana, czując jedynie gorycz.
"Dyrektor generalna centrali Konsorcjum Cape w Prowincji Kardon, Faye Yves, przybyła".
Ogłoszenie sprawiło, że tłum wybuchł oklaskami.
Potęga Konsorcjum Cape była światowej klasy, do tego stopnia, że nawet dyrektor generalny pewnego oddziału był kimś bardzo ważnym. W końcu reprezentowała Konsorcjum Cape.
Blake i Yvonne stali przy stoliku rejestracyjnym, czekając na przybycie tych ważnych osób.
Po przybyciu Faye para natychmiast ją eskortowała i zaprowadziła do głównego stołu w sali bankietowej.
Faye przeszła obok stołów, napotykając wzrok Wilbura i wymieniając z nim uśmiech.
Po wskazaniu Faye jej miejsca, Blake i Yvonne wrócili do stolika rejestracyjnego, by czekać na pozostałych gości.
W tym momencie wysoki i umięśniony mężczyzna podszedł do stolika rejestracyjnego w towarzystwie asystenta.
Mężczyzna zerknął na Blake'a i Yvonne i podszedł do nich wielkimi krokami.
Nadzorca wywnioskował, że Blake i Yvonne tak naprawdę nie znają tego mężczyzny, więc natychmiast do niego podbiegł. "Proszę pana, szuka pan kogoś?"
"Szukam Wilbura Penna" – stwierdził chłodno mężczyzna.
Nadzorca był osłupiały. Spojrzał na Blake'a i Yvonne, po czym zapytał: "Czy coś się stało?"
W tym momencie asystent mężczyzny krzyknął: "To osoba odpowiedzialna za wojsko Prowincji Kardon, Gordon Grayson. Czy muszę ci meldować, co chce zrobić?"
Nadzorca został natychmiast zbity z tropu. Ten człowiek był zdecydowanie kimś potężnym, ale w ogóle nie było go na liście gości.
Blake i Yvonne również wpadli w panikę, po czym szybko podbiegli. "Generale Grayson! Czy czegoś pan potrzebuje od Wilbura?"
Para uśmiechnęła się do siebie w duchu. Ich zdaniem relacja Wilbura z kimś tak potężnym z pewnością nie mogła być dobra.
Gordon powiedział chłodno: "Mam z nim do załatwienia pewne sprawy osobiste. Nie martwcie się. Nie będę przeszkadzał w waszym weselu".
Słysząc te słowa, para ledwo mogła powstrzymać zaskoczenie i radość.
Gordon nie tylko nie znał Wilbura, ale było jasne, że między nimi jest złe krew.
Pomyśleć, że Wilbur miał czelność obrazić generała krajowego pokroju Gordona Graysona! Ten człowiek naprawdę szukał śmierci.
Para pospieszyła naprzód i wprowadziła Gordona do środka, tłumacząc: "Wilbur Penn w ogóle nie jest z nami spokrewniony".
"Zgadza się. To mój były mąż. Pasożytował na mojej rodzinie przez trzy lata, co doprowadziło do naszego rozwodu. Nalegał, żeby przyjść dzisiaj, nie przyjmując odmowy, więc nie mieliśmy serca go wyrzucić. Uch…" – Yvonne zmyślała historie, mówiąc to, przerażona, że zostanie w to wciągnięta.
Gordon machnął ręką. "Nie muszę znać twojej historii. Jestem tu tylko po to, by załatwić sprawy między mną a nim".
Blake uśmiechnął się pojednawczo. "Dobrze, dobrze. Może pan z nim zrobić, co zechce. I tak pewnie zasługuje na nauczkę od kogoś takiego jak pan".
Gdy to powiedział, grupa dotarła do Wilbura.
"To on. Czy potrzebuje pan, żebym coś zrobił?" – zapytał przymilnie Blake.
Gordon machnął ręką. "To nie będzie konieczne. Chcę z nim porozmawiać w cztery oczy. Zajmijcie się swoimi sprawami".
"Tak, oczywiście" – zgodziła się pospiesznie para, po czym powiedziała do Wilbura: "Naprawdę masz tupet, obrażając kogoś takiego jak generał Grayson. Jesteś skończony".
Po tych słowach oboje ukłonili się Gordonowi i odeszli.
W tym momencie Gordon kazał swojemu kierowcy czekać na zewnątrz i powiedział: "Nie przerywaj mi, chyba że to telefon z centrali". Wydawszy rozkaz, usiadł naprzeciwko Wilbura.
"Czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć?" – zapytał chłodno Gordon Wilbura.
















