Wilbur zachichotał. "Mówiłem ci, żebyś nie używał wobec mnie przemocy, bo pożałujesz."
"Zignoruj go, Blake. Walka z kimś takim jak on tylko zszarga twoją reputację. Chodźmy." Yvonne spojrzała na Wilbura z pogardą, odciągając Blake'a.
Przed odejściem Blake rzucił: "Jeszcze popamiętasz, bydlaku. Jeszcze z tobą nie skończyłem. Jesteś martwy, gdy tylko znajdę czas."
"Mi to pasuje" – odpowiedział Wilbur z uśmiechem.
Para odeszła ze swoimi ochroniarzami z wysoko podniesionymi głowami, krocząc dumnie.
Wilbur pokręcił głową i mruknął do siebie: "Też nie mogę się doczekać waszego ślubu."
Po czym pojechał z powrotem do domu w Castlebury. Zaparkowawszy samochód przy wejściu, rzucił okiem na okolicę i uznał, że powinien się rozejrzeć i zapoznać z kompleksem.
Osiedle było dość duże, z centralnym ogrodem. Sam ogród miał około trzydziestu akrów, niemal wielkości publicznego parku.
Spacerując po ogrodzie, Wilbur wspominał swoje życie.
Jego rodzice zniknęli w tajemniczych okolicznościach w dzieciństwie, zostawiając go pod opieką dziadka. Jego Smocza Dusza przebudziła się, gdy miał szesnaście lat, i odziedziczył szeroki wachlarz starożytnych umiejętności.
Następnie wyjechał za granicę, tworząc Najemników Otchłani i gromadząc fortunę.
Po rozwiązaniu Najemników Otchłani założył Konsorcjum Cape, po czym wrócił do rodzinnego domu w Seechertown, by się ożenić.
Jednak zamiast szczęśliwego życia w miłości, skończył porzucony i upokorzony. Z perspektywy czasu jedyną stałą w życiu była zmiana i liczne koleje losu, przez które człowiek musiał przejść.
Zatopiony w myślach, usłyszał głos wołający z tyłu: "Stój! Nie podchodź bliżej."
Wilbur podniósł wzrok i zobaczył postawnego mężczyznę w czarnym garniturze blokującego mu drogę.
Przed nim szła młoda, piękna dziewczyna po dwudziestce, pomagająca iść starszemu mężczyźnie.
Wilbur zmarszczył brwi. "Dlaczego? Czy to miejsce należy do ciebie?"
"Nie, ale zachowaj dystans" – powiedział mięśniak beznamiętnie.
Wilbur odparł spokojnie: "Skoro tak nie jest, każdy może tu spacerować. Zejdź mi z drogi."
"Nie okażę litości, jeśli podejdziesz bliżej!" Mięśniak pozostał niewzruszony.
Na twarzy Wilbura widać było irytację, gdy spojrzał groźnie i powiedział: "Próbujesz nadużywać swojej siły?"
Wyraz twarzy mięśniaka stał się zimny. Wtedy starzec przerwał chrapliwym głosem: "Z drogi! Boże, jesteś irytujący. To jest przestrzeń publiczna. Nie jestem właścicielem tego miejsca!"
Dopiero wtedy ochroniarz się cofnął.
Wilbur podszedł do starca, który uśmiechnął się i przywitał go.
Wilbur w odpowiedzi lekko się ukłonił i ruszył dalej.
Wtedy dziewczyna mruknęła: "Co za prostak."
"Co powiedziałaś?" Wilbur odwrócił się, by spojrzeć na dziewczynę.
Dziewczyna poprawiła okulary i odpowiedziała: "Powiedziałam, że jesteś nieuprzejmy."
Wilbur rzekł spokojnie: "Młoda damo, nie każdemu zależy na hierarchii tak jak tobie. Myślę, że byłem wystarczająco miły."
Twarz dziewczyny stężała. "Co próbujesz przez to powiedzieć, co?"
Starzec widząc, że tych dwoje zaraz zacznie się kłócić, zachichotał: "Dzieciaku, niedługo będę jedną nogą w grobie. Zrób mi przysługę i odpuść, dobrze?"
Wilbur pobieżnie zlustrował starca wzrokiem od stóp do głów, po czym powiedział powoli: "Wow, jesteś całkiem chory."
To, co powiedział, natychmiast wkurzyło dziewczynę. Wskazała palcem na nos Wilbura z oburzeniem. "Ośmiel się powiedzieć to jeszcze raz!"
"Czyżbym się mylił?" Wilbur był opanowany.
Dziewczyna miała właśnie wybuchnąć gniewem, gdy starzec ją powstrzymał. Powiedział z uśmiechem: "Nie wyglądasz na zwykłego człowieka, młodzieńcze."
Wilbur odpowiedział spokojnie: "Jestem dość przeciętny."
"Nie sądzę. Powiedz mi, jak myślisz, ile jeszcze pożyję?" – zapytał nagle starzec.
Wilbur odparł: "Około tygodnia."
Dziewczyna praktycznie trzęsła się z oburzenia. Zerknęła na ochroniarza, który natychmiast podszedł bliżej od tyłu.
Starzec ożywił się nagle i machnął ręką, mówiąc: "Naprawdę? Masz na to jakieś rozwiązanie, młodzieńcze?"
"Przypuszczam, że tak, ale dlaczego miałbym ci mówić?" – zapytał spokojnie Wilbur.
Starzec natychmiast zachichotał i skinął głową. "Masz rację. Nie musisz. Nie zatrzymuję cię."
Wilbur odwrócił się i niezwłocznie odszedł.
Wtedy dziewczyna powiedziała: "Dziadku, był taki arogancki."
"Nie mów tak. Czy my też nie bywamy aroganccy wobec innych? Nie ma obowiązku mi w niczym pomagać" – mruknął zgarbiony starzec i kontynuował spacer.
Łzy spłynęły po policzkach dziewczyny. "Ale jesteś bohaterem, który odniósł rany służąc naszemu krajowi!"
"I co w związku z tym? Każdy powinien to robić dla swojego kraju. Nie możemy się z tego powodu wywyższać, prawda?" Starzec wydawał się być wściekły.
Wilbur nagle zatrzymał się i odwrócił, by spojrzeć na starca.
"Jeśli mogę zapytać, jak się nazywasz?" – zapytał Wilbur.
Starzec uśmiechnął się. "Jestem Benjamin Grayson."
"Ten ojciec założyciel?" – odparł zszokowany Wilbur.
Benjamin machnął ręką. "E tam! Jestem po prostu kolejnym starym dziadem."
Wilbur pogrążył się w myślach.
Benjamin Grayson był jednym z ojców założycieli Dashy. Dokonał niezliczonych osiągnięć i skończył jako najwyższy głównodowodzący w armii. Był wielce szanowany w wojsku, a także sławny i cieszył się szacunkiem wszystkich obywateli kraju.
Po krótkiej pauzie Wilbur powiedział: "Och. Przepraszam więc za moje wcześniejsze zachowanie. Wiesz, istnieje sposób na wyleczenie twojej choroby. Jeśli mi wierzysz, może porozmawiamy gdzie indziej?"
Starzec rozpromienił się. "Wiedziałem, że jesteś kimś niezwykłym. Może wstąpimy na chwilę do mojego domu?"
"Pewnie." Wilbur skinął głową.
Wtedy dziewczyna powiedziała: "Dziadku, nie wierz mu! To zwykły oszust, który celowo próbuje się do ciebie zbliżyć."
"Co można wyłudzić od takiego starego dziada jak ja? Za bardzo kombinujesz."
Benjamin gestem zaprosił Wilbura, by ten poszedł za nim, i we dwoje ruszyli ścieżką.
Dziewczyna z tyłu niemal tupała ze wściekłości. Jej dziadek był leczony przez najlepszych lekarzy w kraju bez skutku, a ten zarozumiały dupek twierdził, że zna sposób? Wyraźnie zmyślał, żeby podlizać się rodzinie Graysonów.
Jednak nie odważyła się sprzeciwić dziadkowi i mogła jedynie pomóc mu dojść do domu, od czasu do czasu rzucając Wilburowi wrogie spojrzenia.
Wilbur przymykał na to oko. Wkrótce dotarli do domu Benjamina i usiedli w salonie.
Benjamin zapytał: "Młodzieńcze, czy jesteś w stanie powiedzieć, co mi dolega?"
"Twoje stare rany powodują problemy wewnętrzne, a wiek pogarsza sprawę. Twoje płuca z dnia na dzień niszczeją. Dawno byś nie żył, gdyby nie wsparcie medyczne z najwyższej półki, które otrzymujesz." Wilbur przeszedł prosto do rzeczy.
Oczy starca natychmiast zabłysły. "Skąd to wiesz?"
"Obserwacja" – odparł spokojnie Wilbur.
Starzec był oszołomiony. "Masz świetny zmysł obserwacji. Czy masz więc jakieś rozwiązanie?"
"Zdejmij koszulę. Wprowadzę trochę Qi do twojego ciała, a następnie przekażę ci zestaw metod kultywacji do naśladowania. Jeśli będziesz je stosować, dożyjesz ponad stu lat" – powiedział Wilbur.
Starzec zmarszczył brwi, patrząc na Wilbura, po czym odezwał się: "Chyba moje życie jeszcze się nie skończyło. Proszę, zaczynaj."
Dziewczyna wpadła w panikę. Widząc, że dziadek zaczyna zdejmować koszulę, rzuciła się, by go powstrzymać. "Dziadku, naprawdę w to wierzysz? To ewidentny oszust, który próbuje zbliżyć się do rodziny Graysonów dla własnych korzyści! Nie daj się nabrać!"
"Jestem już tak chory. Co szkodzi spróbować?" – powiedział spokojnie Benjamin.
Dziewczyna krzyknęła głośno: "Nie możesz się na to nabierać! A co jeśli wykorzysta twoje nazwisko, żeby robić co mu się żywnie podoba? Zrujnuje twoją reputację."
Benjamin zapytał cichym głosem: "O czym ty mówisz? Masz zbyt wysokie mniemanie o naszej rodzinie. Poza tym, czy nie możesz go zdjąć, jeśli naprawdę okaże się oszustem?"
Dziewczynie odebrało mowę. Nie śmiała dalej kłócić się z dziadkiem. Zaczęła jednak celować w Wilbura, prychając: "Wynoś się stąd natychmiast."
















