Blake natychmiast potrząsnął głową. – Boże, jesteś bezużyteczny. Grube ryby takie jak Konsorcjum Cape trafiają na pierwsze strony gazet bez względu na to, co robią. Jak mogłeś o tym nie wiedzieć? Naprawdę jesteś do niczego.
– On jest tylko leniwym darmozjadem. Nie ma sensu mu tego wszystkiego tłumaczyć. – Miranda spojrzała na Wilbura z pogardą.
Jackson również spiorunował Wilbura wzrokiem. – Nie potrafisz robić nic poza jedzeniem i spaniem. Najlepiej będzie, jak się wyniesiesz i przestaniesz nas zawstydzać.
Wilbur był tak wściekły, że wyrwał mu się śmiech. Zastanawiał się, jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się, kim naprawdę jest.
Na szczęście w tamtym czasie ukrył swoją prawdziwą tożsamość. W przeciwnym razie nigdy nie zobaczyłby ich prawdziwego oblicza.
W tym momencie pokojówki zaczęły nakrywać do stołu, serwując wybór wystawnych dań.
Chwilę później Jackson powiedział: – Panie Woods, prosimy dołączyć do nas na lunch.
– O, oczywiście. – Blake wstał powoli. Yvonne trzymała go pod ramię, gdy szli w stronę stołu jadalnego.
Wilbur zerknął na zegarek. – Jest ledwo dziesiąta. Czy to nie trochę za wcześnie na lunch?
– Nic nie rozumiesz! Pan Woods jest naszym honorowym gościem. Zasługuje na wszystko, co najlepsze – odwarknął gniewnie Jackson.
Wyraz twarzy Mirandy również był drwiący. – Nie ma tu dla ciebie miejsca. Jeśli chcesz jeść, weź sobie coś z kuchni.
Yvonne również w ogóle nie dbała o Wilbura, tuląc się do Blake'a tak mocno, że niemal stanowili jedność.
Wilbur uśmiechnął się chłodno. Było jasne, że Yvonne celowo utrudnia mu życie, aby z upokorzenia zaproponował rozwód i odszedł z niczym.
Planował odejść z niczym, ale teraz zmienił zdanie.
Wilbur chciał poddać ich jeszcze jednej, ostatniej próbie, więc powiedział powoli: – Wiem, co próbujecie zrobić. Co powiecie na to: oddajcie mi te pięćdziesiąt milionów dolarów, które wam wtedy dałem, a zgodzę się na rozwód. Co wy na to?
– Żartujesz sobie? – Miranda natychmiast wpadła w szał. – Spodziewałeś się, że przez ostatnie trzy lata będziesz mieszkać z nami za darmo? Moja córka musi ponownie wyjść za mąż przez ciebie. Czy nie należy jej się za to odszkodowanie? Dajemy ci łatwe wyjście, nie żądając od ciebie więcej pieniędzy. Jak śmiesz prosić nas o pieniądze?
Jackson również uśmiechnął się chłodno. – Rodzina Willow była dla ciebie wystarczająco łaskawa. Ciesz się z tego, co masz.
– Wilbur, dobrze jest wiedzieć, kiedy się wycofać. Pan Woods i ja jesteśmy sobie przeznaczeni. Czy naprawdę chcesz, żebyśmy zademonstrowali ci, jak bardzo do siebie pasujemy, żebyś odszedł? – powiedziała bezwstydnie Yvonne.
Wilbur był całkowicie rozczarowany.
Rzeczywiście, ten świat nie był sprawiedliwy. Każdy człowiek miał wiele twarzy.
Jego głębokie rozczarowanie doprowadziło do całkowitej zmiany planów.
Nie spieszyło mu się już do rozwodu. Zamierzał zbudować własne imperium biznesowe w Dashy, co dla niego będzie bułką z masłem. Chciał zobaczyć miny Willowsów i pana Woodsa, gdy nadejdzie ten czas.
– Smacznego. Idę odpocząć – powiedział Wilbur, po czym odwrócił się, by pójść na górę.
Yvonne powiedziała: – Niech pan o nim zapomni, panie Woods. Jedzmy. – Mówiąc to, podsunęła łyżkę z jedzeniem do ust Blake'a.
Wilbur wrócił do swojego pokoju, uśmiechając się z przekąsem, po czym wyciągnął telefon i wybrał numer.
Chwilę później połączenie zostało odebrane i usłyszał kobiecy głos.
– Szefie! W końcu sobie o nas przypomniałeś.
Ta kobieta była kiedyś jego źródłem informacji. Nazywała się Layla Chessler, genialna hakerka i elitarny snajper. W tej chwili stacjonowała w jednym z największych zagranicznych oddziałów Konsorcjum Cape.
– Layla, czy Konsorcjum Cape wchodzi do Seechertown? – Wilbur przeszedł od razu do rzeczy.
– Tak, inni tak zdecydowali. Powiedziałeś nam, że będziesz zajmował się tylko bezpieczeństwem i nie będziesz mieszał się w operacje.
– Świetnie. Podaj mi adres i skontaktuj mnie z osobą odpowiedzialną. Powiedz im, że chciałbym się spotkać na rozmowę. Niech na mnie czekają.
– Tak jest, Szefie. Wszystkie informacje zostaną natychmiast wysłane na twój telefon. Poinformujemy osobę odpowiedzialną.
Wilbur rozłączył się, zatrzymując się na sekundę przed wyjściem na zewnątrz.
Gdy przechodził obok salonu, Yvonne zapytała: – Gdzie idziesz?
– Mam parę spraw do załatwienia – powiedział spokojnie Wilbur.
Yvonne zachichotała. – Co ty możesz mieć do załatwienia? To komiczne. Pakuj walizki i wynoś się.
Wilbur uśmiechnął się lekko, nic nie mówiąc. Blake i Willowsi w końcu zapłacą za upokarzanie go w ten sposób. Pozwoli im po prostu pograć w to jeszcze przez chwilę.
Następnie Wilbur wyszedł z rezydencji Willowsów.
-
W siedzibie oddziału Konsorcjum Cape w Seechertown.
Dyrektor generalna Faye Yves siedziała w swoim biurze na najwyższym piętrze firmy. Była kłębkiem nerwów.
Została powiadomiona przez centralę, że prawdziwy szef Konsorcjum Cape jest na miejscu i chce z nią porozmawiać.
Dopiero dzisiaj dowiedziała się, że szef tak potężnego i ogromnego konsorcjum jest w Seechertown i chce z nią zamienić słowo.
Miała doktorat z finansów i uchodziła za osobę inteligentną oraz kompetentną.
Jednak wciąż denerwowała się spotkaniem z taką szychą, która była światowej klasy bossem.
Poinformowała recepcję, gdy tylko otrzymała telefon, i wielokrotnie sprawdzała swój wygląd w lustrze, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. I tak rozpoczął się bolesny proces oczekiwania.
W tym momencie Wilbur załatwił formalności w recepcji i wjeżdżał windą do biura Faye.
Sekretarka przy drzwiach wstała natychmiast, by zapytać, kim jest. Dowiedziawszy się, pospiesznie zaprowadziła go do gabinetu.
Faye zerwała się na równe nogi, widząc wchodzącą osobę, ale natychmiast poczuła dezorientację.
Mężczyzna przed nią wyglądał na dwudziestoparolatka. Miał ostre rysy twarzy i był całkiem przystojny.
Nie było mowy, żeby był wielkim szefem stojącym za Konsorcjum Cape. Nikt tak młody nie posiadałby takich pieniędzy.
– Pan jest…? – zapytała ostrożnie Faye.
– Nazywam się Wilbur Penn – mówiąc to, usiadł bezceremonialnie na kanapie.
Faye oniemiała. To było dla niej niewiarygodne.
Powstrzymując szok, podała herbatę osobiście, po czym skłoniła się przed nim. – To zaszczyt pana poznać, Szefie.
Wilbur zmierzył Faye wzrokiem od stóp do głów. Była piękną kobietą po trzydziestce i widać było, że zna się na rzeczy. Ubrana w strój biznesowy, emanowała kuszącą aurą dojrzałej kobiety.
Spojrzenie Wilbura sprawiło, że serce Faye zabiło szybciej, ale pozostała w miejscu, nie mając odwagi ruszyć się ani o cal.
Szybko jednak Wilbur odwrócił wzrok i zapytał: – Słyszałem, że zamierzasz zainwestować w Woods Corporate. Czy to prawda?
Faye szybko przeszukała pamięć, by się upewnić, po czym kiwnęła głową. – Tak, Szefie.
– Bardzo dobrze. Mam dla ciebie zadanie. Pozbaw Woods Corporate władzy w ciągu tygodnia i spraw, by Konsorcjum Cape przejęło nad nimi pełną kontrolę. Czy dasz radę to zrobić?
Wyraz twarzy Faye stał się zakłopotany. Przejęcie kontroli nad Woods Corporate było łatwe. Inwestycja Konsorcjum Cape była wystarczająco duża, by uznać ich za głównego akcjonariusza. Jednak zrobienie tego w ciągu tygodnia byłoby bardzo trudnym wyzwaniem.
Jednak po krótkim namyśle powiedziała natychmiast: – Oczywiście, Szefie. Załatwię to.
Jaką byłaby profesjonalistką, gdyby zawiodła szefa na pierwszym spotkaniu?
Wilbur kiwnął głową z satysfakcją. – Świetnie. To wszystko na teraz. Będę miał dla ciebie inne zadania w przyszłości. Staraj się. Nie musisz mnie odprowadzać. Chciałbym zachować moją tożsamość w tajemnicy.
Po tych słowach Wilbur wstał, by wyjść. Faye stała oszołomiona, nie śmiąc sprzeciwić się temu, co usłyszała.
Jednak gdy Wilbur otworzył drzwi, pewien mężczyzna wpadł na niego z impetem. Mężczyzna podniósł głowę i zobaczywszy, kto to jest, krzyknął: – Ślepy jesteś? Patrz jak chodzisz!
















