Rozmycie ustępuje równie szybko, jak się pojawiło. Theo leży u moich stóp i jęczy.
– Co to było? – pytam, odsuwając się od Theo i przyciskając dłoń do piersi.
– Iskra – jęczy Theo, po czym wybucha śmiechem.
– Co to… – zaczynam, ale urywam, słysząc trzask rozbijanych drzwi. Krzyczę i odskakuję do tyłu. W progu stoi bardzo rozzłoszczony mężczyzna, ciężko dyszący. Omiata wzrokiem scenę przed sobą. Ciemne włosy opadają mu na oczy, ale nie ukrywają furii, która wyziera zza tych ciemnych kosmyków. Wyciąga w moją stronę rękę, a jego palce napinają się, jakby coś ściskał. Nagle odcina mi dopływ tlenu. Drapię się po szyi, próbując usunąć cokolwiek, co mnie dusi, ale nic tam nie ma.
– Mason, przestań, nic mi nie jest – wydusza Theo i podnosi się, po czym strąca rękę ciemnowłosego mężczyzny. Do moich płuc wpływa bezcenny tlen i z ulgą padam na kolana.
– Josie, wszystko w porządku? – pyta Theo, klękając przede mną.
– Wyjdź… stąd! – szepczę między głębokimi oddechami.
– Pozwól, że zbada cię pielęgniarka – mówi łagodnie Theo, wyciągając rękę i dotykając mojej szyi. Jego dotyk jest kojący, ale jednocześnie rani moją wrażliwą skórę. Otrząsam się z jego dłoni.
– Słyszałeś, co powiedziała, wynoś się Theo i zabierz ze sobą tego psychola! – odzywa się kobiecy głos. Podnoszę wzrok i widzę drobną dziewczynę o wyglądzie elfa, stojącą blisko moich drzwi. Ma ręce na biodrach i wygląda na wściekłą.
– On nie chciał, myślał, że ona mnie krzywdzi – tłumaczy Theo.
– Ona cię krzywdziła! – krzyczy Mason.
– Nie, to było niesamowite. To była Iskra – woła podekscytowany Theo. Elfia dziewczyna śmieje się z niedowierzaniem, a Mason wygląda, jakby ktoś właśnie zabił jego kotka. Jego wzrok znowu spoczywa na mnie i przysięgam, że widzę w nim morderstwo.
– Jasne, kochasiu, każdy wie, że to mit. Idź zabierz swojego chłopaka i śnij gdzie indziej – lekceważy go. – I napraw te cholerne drzwi! – dodaje, podchodząc i stając obok mnie.
– Co to jest Iskra? – szepczę.
– Na razie zapomnij o tym, zaczniemy od podstaw, a nie od mitów – uśmiecha się, wyciągając do mnie rękę. Chwytam ją i pozwalam jej podciągnąć mnie do stóp. – Jestem Dorothy, ale wszyscy mówią do mnie Dot. Pan Collins poprosił mnie, żebym była twoją przewodniczką, mentorką i przyjaciółką – ogłasza, salutując. – Dobra, przyznaję się, skłamałam co do przyjaciółek, ale będziemy przyjaciółkami, po prostu to czuję – piszczy. Jestem trochę zaskoczona jej pogodnym nastawieniem i tym, jak szybko mówi, zwłaszcza po tym, jak zostałam zaatakowana przez wannabe Damona Salvatore. Spoglądam na moje drzwi, a Theo i jego morderczego przyjaciela nigdzie nie ma. Moje drzwi również wróciły do swojej dawnej świetności, nikt by nie zgadł, że przed chwilą rozpadły się na milion kawałków.
– Moje drzwi – wzdycham.
– Mason je naprawił, jest zrzędliwym, zaborczym dupkiem, ale jest też zaciekle opiekuńczy i dobrze go mieć, gdy coś się zepsuje, choć zwykle to on to psuje, ale nikt nie jest idealny – mówi wzruszając ramionami.
– Jeśli cię o coś zapytam, będziesz ze mną szczera, bo zaraz zwariuję – pytam, zaczynając chodzić po pokoju.
– Dawaj – ćwierka, opadając na moje łóżko i oglądając swoje jaskraworóżowe paznokcie.
– Czy to jest szpital psychiatryczny? Bo moja mama ma psychozę, więc może to dziedziczne. Po wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, zaczynam myśleć, że naprawdę oszalałam i to wszystko jest halucynacją i jestem tu pacjentką, a nie studentką – wyrywam z siebie.
– Nie, to szkoła dla Szarych. Chyba że ja też mam halucynacje… A co, jeśli wszyscy tu mają te same halucynacje i wszyscy myślimy, że jesteśmy w szkole, ale tak naprawdę to szpital? A pan Collins jest naszym seksownym lekarzem, który próbuje nas wszystkich wyleczyć. To byłoby zabawne – mówi, śmiejąc się histerycznie. Wpatruję się w nią z szeroko otwartymi oczami, dopóki się nie uspokoi.
– Czy to możliwe? – pytam. Prawie boję się jej odpowiedzi.
– Nie. Ale podoba mi się pomysł, że pan Collins jest lekarzem, od teraz będę go tak nazywać. Teraz się ubieraj, bo spóźnimy się na obiad, a nie chcesz widzieć, co się dzieje, kiedy ja spóźnię się na obiad – uśmiecha się słodko.
– Nie mam żadnych ubrań – mówię z grymasem. Dot posyła mi porozumiewawczy uśmiech i pstryka palcami.
– Ta-da – uśmiecha się szeroko i wskazuje na moją szafę. Marszcząc brwi, otwieram drzwi i patrzę z podziwem na teraz w pełni zaopatrzone wieszaki.
– Jak to zrobiłaś? – pytam ze zdumieniem.
– Dobra, znowu mnie przyłapałaś na kłamstwie. To nie ja. Pan Collins powiedział, że zaopatrzył twoją szafę. Dziewczyno, musiałaś zrobić na nim dobre wrażenie. Nigdy nie widziałam, żeby był tak miły – mówi, podchodząc i opierając biodro o moje.
– Miły? – prycham. – Był wszystkim, tylko nie miły – musiał to przynieść, kiedy brałam prysznic. Dzięki Bogu nie wyszłam bez szlafroka, kiedy tu był.
– Mmmhmm – przedrzeźnia mnie i przepycha się obok mnie. Chwyta parę bardzo krótkich czarnych szortów, czarny top na ramiączkach i czerwoną oversize'ową bluzę z kapturem z napisem Greys Academy na przodzie. Następnie otwiera szufladę i wyciąga trochę bielizny, po czym rzuca tym wszystkim we mnie. – Ubierz się, chodźmy – wykonuje gest wymachujący mną.
Zabieram ubrania do łazienki i szybko się ubieram. Wszystko pasuje idealnie i zastanawiam się, skąd pan Collins zna mój rozmiar, zwłaszcza bielizny. Odrzucam myśl o tym, że wybiera dla mnie bieliznę, nie chcąc, aby to zakłopotanie dołączyło do gównianej burzy tego dnia. Kiedy wychodzę z łazienki, Dot trzyma w ręku nowiutką parę śnieżnobiałych Conversów. Wsuwam w nie stopy i podążam za Dot za drzwi, gotowa odkrywać mój nowy świat.
















