Wszystko mnie bolało.
Za każdym razem, gdy wracała świadomość, pulsowanie rozsadzało mi czaszkę. Próbowałam otworzyć oczy, ale bez skutku. Szpitalny zapach i monotonne piknięcia monitora nie pozostawiały wątpliwości – byłam w szpitalu.
Chciałam się rozejrzeć, zapytać, czy z dzieckiem wszystko w porządku, ale każdy wysiłek kończył się fiaskiem. Zanim zdążyłam spróbować ponownie, poczułam ukłucie igły w zgięciu łokcia i odpłynęłam w głęboki sen.
Godziny, dni, może tygodnie... Czas stracił dla mnie znaczenie. Tym razem powieki uniosły się bez trudu, ukazując mi sterylne, białe ściany szpitalnego pokoju, w którym mnie uwięziono. Jaskrawe światło jarzeniówek raziło w oczy, ale po kilku mrugnięciach przyzwyczaiłam się do niego.
Szybko rozejrzałam się po sali. Była jednoosobowa, co oznaczało, że leżę na oddziale prywatnym. Zasłony w mdłym kolorze odsłaniały widok na burzowe, szare niebo nad pulsującym życiem miastem.
Wtem drzwi się otworzyły i stanęła w nich pielęgniarka. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, ale i ulga.
– Dzień dobry, pani Crawford – powitała mnie ciepłym uśmiechem, sięgając po teczkę, w której, jak się domyślałam, znajdowały się wszystkie informacje na mój temat.
Skinęłam głową w odpowiedzi. Czułam, że głos odmówi mi posłuszeństwa. Pielęgniarka sprawdziła parametry na monitorze, z aprobatą pokiwała głową, zamknęła teczkę i spojrzała na mnie.
– Czy z moim dzieckiem wszystko w porządku? Proszę, muszę wiedzieć, czy po tym wszystkim nic mu się nie stało – słowa wyrwały mi się z ust, brzmiały obco, niemal piskliwie, zdradzając moją desperację.
– Straciła pani dużo krwi, pani Crawford – zacisnęłam szczękę, nie znosząc tego, że zwraca się do mnie nazwiskiem Dantego.
Zmrużyłam oczy, wściekła, że nie odpowiada wprost na moje pytanie. – Czy. Moje. Dziecko. Jest. Całe? – wycedziłam każde słowo powoli, z pierwotną wściekłością gotową obrócić się przeciwko Phoebe, gdyby tylko coś stało się mojemu dziecku.
– Proszę zachować spokój. Wszystko jest w porządku. Dziecku nic nie grozi, ale musi się pani uspokoić – powiedziała spokojnie, jakby wcale nie przejęła się moim gniewem.
Wzięłam głęboki oddech, żeby rozładować napięcie i poczułam ulgę, wiedząc, że maleństwu w moim brzuchu nic nie grozi.
– Odczuwa pani jakiś ból? – zapytała pielęgniarka z troską w oczach.
– Boli mnie głowa, ale da się wytrzymać – mój głos był ochrypły. Dotknęłam palcami bandaża owiniętego wokół czoła i skrzywiłam się, natrafiając na wrażliwe miejsce.
– Przyniosę coś przeciwbólowego – odwróciła się, żeby wyjść, ale musiałam jeszcze o coś zapytać.
– Na pewno wszystko jest w porządku? Ze mną? Z dzieckiem? – upewniłam się jeszcze raz. Pielęgniarka zatrzymała się i spojrzała na mnie. Wstrzymałam oddech.
– Upadła pani bardzo niefortunnie. Na szczęście uraz głowy okazał się niegroźny. A co do dziecka, ma się świetnie. Zapewniam panią. – Uśmiechnęła się ciepło, a ja poczułam, jak napięcie opuszcza każdy mięsień mojego ciała.
– Czy chciałaby pani o coś jeszcze zapytać? – skinęłam głową.
– Jak długo tu jestem i kiedy będę mogła wyjść? – musiałam to wiedzieć. Mogła powiedzieć cokolwiek – kilka godzin, tygodni, miesięcy – a ja byłabym skłonna w to uwierzyć.
– Trzy dni. Zostanie pani wypisana jutro, po badaniach kontrolnych – poinformowała mnie. Skinęłam głową.
Po wyjściu pielęgniarki przyniesiono mi tacę z jedzeniem – obfite śniadanie i miskę owoców. Powinnam być wygłodniała, ale nie miałam apetytu. Wręcz przeciwnie, na widok jedzenia zbierało mi się na wymioty. Zmusiłam się jednak do zjedzenia kilku kawałków owoców, myśląc bardziej o dziecku niż o sobie.
Kiedy tylko wyjdę ze szpitala, muszę jeszcze raz porozmawiać z Dantem, zanim podpiszę jakiekolwiek dokumenty. Może jeśli uda mi się zastać go samego, z dala od Phoebe, będzie bardziej skłonny do wysłuchania tego, co mam do powiedzenia.
Ach, Phoebe...
Odkryłam w sobie nową, intensywną nienawiść do tej kobiety, podszytą dziką wściekłością. Była podłą suką, która z premedytacją chciała skrzywdzić nie tylko mnie, ale i moje dziecko, gdy tylko dowiedziała się o ciąży. Przez ułamek sekundy przemknęła mi przez głowę myśl, że mogła powiedzieć o wszystkim Dantemu, ale natychmiast ją odrzuciłam. Phoebe nigdy by się do tego nie przyznała, zwłaszcza jeśli uważała, że mogłoby to zagrozić jej pozycji.
Od natłoku myśli ból głowy stał się jeszcze bardziej nieznośny. Musiałam przestać o tym myśleć. Obok tacy z jedzeniem leżał pilot do telewizora, umieszczonego nieco za wysoko. Włączyłam go i nagle poczułam, że brakuje mi tchu.
Na ekranie Dante i Phoebe dosłownie się sobą oblepiali.
Ona kurczowo trzymała się jego marynarki, on obejmował ją w pasie. Całowali się namiętnie, uśmiechając się do siebie, a przeszywający ból przeszył moje serce jak ostrze obosiecznego miecza.
Błyski fleszy oślepiały. Oboje machali do paparazzi z triumfalnymi uśmiechami na twarzach. Dante przyciągnął ją bliżej, prowadząc w stronę czekającego samochodu. Zatrzymali się na moment, by wymienić jeszcze jeden długi pocałunek przed obiektywami, a potem kolejny.
Przez cały ten czas tliła się we mnie iskierka nadziei, że może, tylko może, Dante nie jest nią aż tak zauroczony, jak to wygląda. Myślałam, że mam szansę to naprawić, przemówić mu do rozsądku i przekonać, żeby wszystko wróciło do normy.
Ale widząc ich tak blisko, w blasku fleszy podczas tego publicznego spektaklu, wiedziałam, że Dante nie cofnie się. Dokonał wyboru i tym wyborem była Phoebe.
Ogarnął mnie przeszywający smutek.
Wspomnienia z mojego małżeństwa z Dantem powróciły ze zdwojoną siłą. Tyle wysiłku włożyłam w to, żeby być idealną, cnotliwą żoną, wiernie stałam u jego boku. Nigdy nie dałam mu powodu do narzekań. I co z tego miałam? Nic, tylko ból serca.
Prychnęłam z goryczą i poczułam pieczenie w oczach. Po policzkach popłynęły mi ciepłe łzy.
Przeklęty! Przeklęty niech będzie za to, co mi zrobił. Zrozumiałam, że nie ma sensu z nim rozmawiać. Wyglądałabym tylko jak idiotka.
Ale moje słodkie, niewinne dziecko...
Poczułam dłonią brzuch, w którym rozwijało się małe, święte życie. Życie, które zasługiwało na coś lepszego. Wiedziałam, że muszę to zostawić za sobą. Jego. Nie tylko dla siebie, ale dla mojego dziecka. To była bolesna, ale konieczna lekcja.
Po godzinach bezsenności, powracającego bólu i wylanych łez, wiedziałam, co muszę zrobić. Następnego ranka, bez wahania, odnalazłam numer Dantego w telefonie i postanowiłam wysłać mu wiadomość, która raz na zawsze zakończy ten rozdział.
„Proszę o przesłanie papierów rozwodowych tak szybko, jak to możliwe. Podpiszę je bez wahania.
-Sophia”
Palec zawisł nad przyciskiem „Wyślij”, ale nacisnęłam go, zanim zdążyłam się rozmyślić. W chwili, gdy wiadomość została wysłana, poczułam ulgę. Pozostało mi tylko spakować swoje rzeczy i odejść na zawsze.
















