Dotrzymując słowa i nie tracąc nic ze swej arogancji, Dante zjawił się u moich drzwi punktualnie o jedenastej. Mimo moich zapewnień, że sama trafię do tej czekoladziarni, Dante i tak przyjechał – i nie z pustymi rękami.
W jednej dłoni dzierżył gigantycznego pluszowego misia, niemal równie dużego jak Hayley, a w drugiej – różową, połyskującą brokatem walizeczkę, przypominającą aktówkę. Zamurowało m
















