„Czy to naprawdę konieczne?” Stałam na końcu kolejki, drżąc i desperacko pociągając za brzeg mojej tragicznie krótkiej spódniczki. Prawie to czułam – gdybym otworzyła usta, moja bielizna byłaby na widoku.
„Kochanie, zapłaciliśmy fortunę, żeby się tu dostać. Oczywiście, że idziemy na całość. Nie rozumiesz?” Ivanna oświadczyła niczym królowa mafii, stojąc wyprostowana pod lodowatym wiatrem w swoich pięciocalowych szpilkach bez najmniejszego śladu strachu.
„Ale czy to nie jest trochę za bardzo…” Nawet nie zdążyłam skończyć, zanim brutalny podmuch wiatru uderzył mnie w twarz, jakby miał osobistą zemstę. Natychmiast podciągnęłam zamek mojej puchowej kurtki i skuliłam się w sobie jak zamrożona krewetka.
Ivanna wydała dramatyczne jęknięcie. „Mira, no weź. Idziemy do baru, a nie na arktyczną ekspedycję.”
„Cieszę się, że nie wyląduję w szpitalu z powodu hipotermii tej nocy, dzięki,” odcięłam się.
Przewróciła oczami tak mocno, że myślałam, że wypadną jej z głowy, zmierzyła mnie od góry do dołu pełnym rozczarowania spojrzeniem – ale nic więcej nie powiedziała. Małe zwycięstwo. Moja puchowa kurtka była bezpieczna – na razie.
Myślałam, że będziemy musiały czekać w kolejce jak wszyscy inni. To był główny powód, dla którego założyłam tę termiczną fortecę kurtki. Ale najwyraźniej nie doceniłam Ivanny.
Ona nie miała zamiaru przestrzegać zasad.
Z łatwością kogoś, kto robił to tysiące razy, wsunęła zwinięty banknot do ręki bramkarza, jej dłoń nonszalancko musnęła jego twardą jak skała klatkę piersiową, jak dziewczyna Bonda, która zapomniała o swoim martini.
Dziesięć sekund. To wszystko, czego potrzeba. Byłyśmy w środku.
Ivanna była tak piękna, że mężczyźni zapominali o protokole – i etyce – w mgnieniu oka.
I tak po prostu, wślizgnęłyśmy się do Roxanne.
W powietrzu unosił się gęsty zapach ciepła, perfum i musującego szampana. Zerwałam z siebie kurtkę, gdy tylko weszłyśmy do środka, tylko po to, by spotkać się ze spojrzeniem Ivanny typu „czy-ty-próbujesz-mnie-ośmieszyć?”.
Wręczyła swoją kurtkę przechodzącemu kelnerowi z machnięciem palcami, jakby osobiście go zatrudniła. Królewska, bez wysiłku, urodzona do tego.
Próbowałam skopiować jej ruchy. Nie udało się żałośnie. Prawie upuściłam torebkę i potknęłam się jak chomik, który właśnie obudził się z zamrażalniczej drzemki.
Pełna gracji? Nie. Wyglądałam jak zwierzyna potrącona na drodze w szpilkach Gucci.
Gdybym nie wiedziała, że każdy koktajl kosztuje tu tyle, co saldo mojego konta, mogłabym nawet przekonać samą siebie, że mi się udaje.
„Jezu Chryste!” wyszeptałam, wpatrując się w menu, jakby właśnie obraziło całą moją linię krwi.
Ivanna rzuciła mi spojrzenie z ukosa i prychnęła. „Wyluzuj. Dziś wszystko na mój koszt.”
Wypuściłam powietrze z czymś niebezpiecznie bliskim wdzięczności. Biorąc pod uwagę, że prawie zerwałam zaręczyny, ryzykowałam wygnaniem na jakąś odległą tropikalną wyspę przez moich rodziców i musiałam zaplanować budżet na spray przeciwko wężom, potrzebowałam wszelkiej możliwej pomocy.
Pomijając ceny, widok był elitarny: ambitni młodzi aktorzy, oburzająco przystojni modele i legion finansowych braci, którzy wyglądali, jakby wygłaszali prelekcje TED, nosząc Burberry.
To był lśniący bufet próżności i hormonów, owinięty aksamitnym oświetleniem i iluzją władzy.
Znalazłyśmy stolik w pobliżu baru i nawet nie zdążyłyśmy zamówić drinków, kiedy barman złapał z nami kontakt wzrokowy.
Cóż. Trudno go było przeoczyć – wysoki, wyrzeźbione rysy twarzy, rękawy podwinięte do łokci w sam raz, by pokazać dobrze wytrenowane przedramiona.
Nie powinien mieszać drinków – powinien być w Luwrze. Albo przynajmniej grać w najnowszej kampanii zapachowej Diora. Może dlatego ten klub jest tak drogi: nawet personel musi być idealny.
„Dwa 75, francuska brandy,”
Zanim zdążyłam zlokalizować najtańszy drink w menu, Ivanna już rzuciła swoje zamówienie barmanowi. „Mocne.”
I oczywiście, nie zapomniała o swoim firmowym uśmiechu – tym, który idealnie balansował między seksownym a niewinnym, z brodą przechyloną w sam raz, by powiedzieć „Ups, nie chciałam flirtować”.
Barman bez wysiłku sięgnął po gin, obdarzając ją półuśmiechem. „Ciężka noc?”
„Bardziej jak katastrofa na poziomie zaręczyn,” powiedziała, nonszalancko wskazując na mnie kciukiem. „I to się szybko skończy.”
Spojrzałam na nią. „Zachwycona, że moje życie osobiste jest teraz publiczną transmisją.”
Poklepała mnie po ręce z udawanym współczuciem. „Kochanie, to miejsce żyje romantycznymi katastrofami. Bez złych decyzji nikt by nie kupował drinków.”
Potem odwróciła się i wtopiła w tłum, przełączając się w tryb Królowej Towarzystwa, jakby ktoś wcisnął przełącznik.
W niecałe dziesięć sekund dokonała wizualnego przeglądu – jak jastrząb namierzający ofiarę – zanim obróciła się z powrotem i wskazała swoim idealnie wypielęgnowanym palcem w kierunku krawędzi parkietu.
„Ok, słuchaj. Potrzebujesz pocieszyciela. Dowód A: metr dziewięćdziesiąt, włosy bardziej schludne niż kompas moralny twojego byłego narzeczonego, koszula rozpięta na tyle, żeby krzyczeć seksownie, nie wpadając w taniochę. Albo posiada jacht, albo przynajmniej kartę VIP.”
Pokręciłam głową. „Nie.”
Jej oczy skierowały się w nowym kierunku. „Dowód B: walczący muzyk. Ubrany tak, jakby dzień wypłaty jeszcze nie nadszedł, ale jest wystarczająco gorący, że byś mu wybaczyła. Sfinansowałabyś jego następny album i nadal spała jak dziecko.”
„Pas.”
Westchnęła, a potem wskazała ponownie. „Dobra. Dowód C: totalne wibracje tatusia – ale te dobre. Jak 'rezerwuje wizytę u lekarza i twoje śniadanie' tatuś, a nie 'nazywa kelnerkę 'kochanie' i uważa, że zmiany klimatyczne to mit' tatuś.”
Jęknęłam w dłonie. „Ivanno, proszę cię.”
Nie ustąpiła. „Mira, nie możesz tu siedzieć jak dekoracyjny gekon ścienny. Dzisiejszy wieczór ma na celu zrestartowanie twojego życia, a nie zszywanie emocjonalnych ran.”
Gdy przygotowywała się do czwartej rundy rekomendacji pocieszycieli, nagle zamarła. To było tak, jakby ktoś wyciszył cały jej system.
Potem, zbyt nonszalancko, powiedziała: „Hej, chcesz iść do łazienki?”
Zmrużyłam oczy. „Nie?”
„…A może zmieńmy stolik? Dziwna atmosfera.” Jej uśmiech był napięty, a jej głos załamał się jak para znoszonych szpilek.
Dziwna atmosfera? Siedziałyśmy tu tylko dziesięć minut i właśnie zamówiłyśmy drinki. Według standardów Ivanny, nie przeszłyśmy jeszcze napisów początkowych.
Potem podążyłam za jej wzrokiem.
Półprywatny boks.
Rhys.
Obejmował ramieniem kobietę. Jej głowa spoczywała na jego ramieniu, makijaż nieskazitelny, uśmiech dopracowany i bez wysiłku.
Nie potrzebowałam więcej szczegółów.
Twarzy – nigdy bym jej nie zapomniała.
Cztery lata temu dziewczyna zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Ja, w całej mojej naiwnej chwale, wierzyłam, że po prostu „odsunęła się na bok”, wybierając bezinteresowne odejście od przyszłości z Rhysem.
A teraz, oto Katherine – siedząca na kolanach mojego byłego narzeczonego, zamknięta w pozie tak intymnej, że wyglądało to mniej jak zwykła randka w barze, a bardziej jak budżetowa wersja Pięćdziesięciu Twarzy Greya.
Powiedziałam sobie, że już to przepracowałam. Jego. Rozstaliśmy się. To skończone. Czas iść dalej.
Dopóki nie usłyszałam, co nastąpiło dalej.
„Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że tak się rozklei z powodu kubka do kawy.”
Głos Katherine był cichy, pełen fałszywego współczucia – takiego, które brzmiało, jakby właśnie kogoś zabiła, a teraz delikatnie przykrywała ciało kocem.
Delikatnie wirowała wino w kieliszku, a jej usta wyginały się w niemal doskonały uśmiech. „Oczywiście, że postawiłam ten kubek w widocznym miejscu. Chciałam, żeby to zauważyła. W końcu nadal nie wie, że spotykasz się ze mną za jej plecami. Najwyższy czas, żeby dostała małą wskazówkę, prawda?”
Spojrzała na Rhysa, a jej oczy błyszczały podziwem. „Szczerze mówiąc, kochanie, twój występ był idealny. Nawet ja prawie uwierzyłam, że martwisz się, że dowie się o nas, zamiast po prostu pomagać mi w odegraniu tej sceny. Jest taka głupia – oczywiście myślała, że jesteś zmartwiony kubkiem, a nie przerażony ujawnieniem twojego romansu.”
Rhys cicho zachichotał, zadowolony i zrelaksowany. „Musiałem udawać, że mi zależy. Spędza każdy dzień, próbując być idealną dziewczyną. Gdyby się dowiedziała, że cały jej wysiłek nadal nie może konkurować z tobą, straciłaby to.”
Katherine zaśmiała się pod nosem i poklepała go po piersi. „Nie martw się. Znając Mirę, prawdopodobnie nadal próbuje wszystko naprawić. Jest typem osoby, która zawsze wierzy, że jeśli tylko wystarczająco się postara, ludzie w końcu zobaczą jej wartość.”
Jej śmiech stał się cichy, przepełniony litością tak ostrą, że czuło się ją jak ostrze. „Ale im bardziej się stara, tym bardziej żałośnie wygląda. A ja? Po prostu 'przypadkiem' wróciłam do domu. Jej rodzice nic nie wiedzą. Nawet nie mieli okazji mnie powstrzymać. Jutro zobaczę się z nimi w biały dzień – ponieważ sama zrezygnowała z zaręczyn, a ty, kochanie, jesteś bez winy.”
Katherine odchyliła się do tyłu z triumfalnym westchnieniem. „Czyż to nie jest najlepsze zakończenie? Nigdy z ciebie nie zrezygnowałam. Po prostu czekałam, aż się odsunie.”
Rhys powoli skinął głową, z małym uśmieszkiem na ustach. „Masz rację. Zawsze masz.”
Głośny ryk wypełnił moje uszy, a moje serce waliło w moją czaszkę jak bęben wojenny.
Ivanna musiała coś mówić – błagając mnie, żebym zachowała spokój, żebym nie robiła nic głupiego – ale nie słyszałam ani słowa.
Nie byłam już tą samą Mirą, która połykała swoją dumę dla pochwały.
Wyrwałam się z uścisku Ivanny i zwróciłam się do barmana. „Najlepsze czerwone wino. Na rachunek Rhysa Grangera.”
Barman – niech będzie błogosławiona jego piękna, łamiąca zasady dusza – nawet nie drgnął. Podał mi butelkę, jakbym właśnie zamówiła wodę mineralną.
Z butelką w ręku miałam misję. Jedyny, płonący cel.
Bramkarz ruszył, żeby mnie zatrzymać, ale jedno spojrzenie na moją twarz – jak na mściwą boginię prosto z piekła – sprawiło, że mądrze się wycofał, podnosząc ręce w geście poddania.
Pomaszerowałam prosto do Rhysa i Katherine. Całowali się w jakimś dramatycznym, drugorzędnym romansie operowym.
Podniosłam butelkę – i roztrzaskałam ją z całej siły.
Szkło roztrzaskało się z ostrym trzaskiem, rozpryskując się po stole. Czoło Rhysa pękło natychmiast, a strużka krwi zaczęła spływać między jego brwiami.
Katherine krzyknęła i zeskoczyła z jego kolan. „Mirabelle?! Jesteś szalona?! Co ty tu robisz?!”
Zaczęła gorączkowo szukać kłamstwa, a w jej głosie narastała panika. „Źle rozumiesz, to nie jest tak, jak myślisz…”
Rhys jej przerwał, chwytając ją za ramię, a jego wzrok był mroczny i lodowaty. „Nie zawracaj sobie głowy tłumaczeniami, Katherine. To nie ma znaczenia. Moi rodzice staną po twojej stronie, bez względu na wszystko. Po prostu naprawiamy stary błąd.”
Panika Katherine w mgnieniu oka zmieniła się w zadowolenie. Przytuliła się do jego boku z obrzydliwą słodyczą i zanuciła: „Och, kochanie, twoja głowa krwawi. Musimy iść do szpitala.”
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Ivanna rzuciła się do mnie, a z każdego pora emanowała furia. Podniosła rękę, gotowa spoliczkować Katherine prosto z powrotem do dołu, z którego się wyczołgała. „Ty obrzydliwa, dwulicowa suko—!”
Złapałam ją za nadgarstek, pewnie i chłodno. „Ivanno, puść ich. Jeśli zostaną tu jeszcze sekundę, mogę na stałe stracić apetyt.”
Złapałam kontakt wzrokowy z zadowoloną małą twarzą Katherine i podniosłam głos rozmyślnie. „W końcu motywem tego miejsca jest najwyższa jakość, a nie jakiś dział wyprzedaży dla używanych śmieci.”
Uśmiech Katherine zamarł na jej ustach. Twarz Rhysa pociemniała, ale nie mieli szansy zareagować.
Ivanna, ośmielona, podniosła brodę i zadrwiła z bramkarzy. „No cóż? Na co czekacie? Uprzejmie odprowadźcie te dwie chodzące naruszenia przepisów sanitarnych poza teren obiektu.”
















