logo

FicSpire

Spoliczkowałam Narzeczonego, A Potem Poślubiłam Jego Miliardera Nemezis

Spoliczkowałam Narzeczonego, A Potem Poślubiłam Jego Miliardera Nemezis

Autor: Joanna's Diary

Rozdział 5 Wniosek
Autor: Joanna's Diary
25 lis 2025
"Musimy porozmawiać." Stał przede mną, głos niepokojąco spokojny – jakby ogłaszał, że lodówka się zepsuła, a nie że rzuciłam go na łóżko poprzedniej nocy. Porozmawiać? Mój mózg natychmiast zaczął filtrować słowa kluczowe. Porozmawiać o czym? O podsumowaniu? O ocenie sytuacji? A może proponował jakąś… "długotrwałą seksualną współpracę"? Zdecydowanie nie oświadczyny. To zdarza się tylko w operach mydlanych pisanych przez ludzi z chronicznie romantycznym mózgiem. Czy martwił się, że będę się go czepiać? W końcu – to ja to wszystko zaczęłam. To ja wyciągnęłam go z baru. To ja otworzyłam drzwi hotelowe. To ja przygwoździłam go bez zastanowienia. "Słuchaj," powiedziałam, przybierając najbardziej dorosły, odpowiedzialny ton, na jaki mogłam się zdobyć, "wczorajsza noc była błędem. Lekkomyślnym, impulsywnym, ale… niezaprzeczalnie przyjemnym błędem." Starałam się nie patrzeć na jego ramiona. Nie na jego klatkę piersiową. Nie na krople wody spływające po jego obojczyku, rysując ścieżkę po wyrzeźbionych mięśniach. "Nie będę cię prosić o wzięcie odpowiedzialności. Nie zadzwonię do ciebie, płacząc z powodu emocjonalnej traumy. Nie jestem taką dziewczyną." Nic nie powiedział. Nie widząc żadnej reakcji, odwróciłam się w stronę drzwi – szykując się na wdzięczne wyjście, zakończone monologiem zamykającym sprawę. Ale gdy tylko moja ręka dotknęła klamki, ciepła, wilgotna dłoń wylądowała na mojej. Zamarłam. Powoli się odwróciłam. Patrzył na mnie z wyrazem twarzy, którego nie umiałam określić – gdzieś pomiędzy zaskoczeniem a… powagą. "Nie pamiętasz mnie?" zapytał cicho. Zamrugałam, zbita z tropu. Odpowiedziałam szybko, niemal defensywnie: "Oczywiście, że pamiętam. Jesteś moim nowym sąsiadem. Pomogłeś mi znaleźć klucze tamtej nocy." Technicznie prawda. Całkowicie dokładne. To, czego nie powiedziałam – i nigdy nie powiem – to to, że nawet bez tych błahych interakcji, pamiętałam go. Twarz, której nie dało się zapomnieć. Albo, mówiąc dokładniej, ta twarz, stojąca przede mną tylko w białym ręczniku, z wodą kapiącą po tych mięśniach brzucha… tak. Nie coś, co łatwo wymazuje się z pamięci. Przełknęłam ślinę. Sztuczka polegała na tym: nie patrz bezpośrednio na niego. Jak na zaćmienie słońca. Szkoda, że ta strategia całkowicie zawiodła. Co gorsza, mimo że byłam w pełni ubrana, a on praktycznie nagi, jakoś pod jego spojrzeniem czułam się jak ta całkowicie obnażona. Próbowałam mówić – powiedzieć coś, cokolwiek, żeby odwrócić uwagę. Ale on nie zapytał ponownie. Po prostu stał tam, obserwując mnie, jakby czekał na moment, w którym moja prawdziwa reakcja w końcu nadejdzie. Cisza się przeciągała. Wtedy powiedział: "W porządku. Nieważne." Zamrugałam. Co? "Mogę już iść?" zapytałam, moim suchym głosem. Jego ręka nadal się nie poruszyła. Spojrzał na mnie znowu, a potem – niespiesznie – powiedział: "Wyjdziesz za mnie?" … Co do cholery?! "Nie mówisz poważnie." W końcu odzyskałam głos. "Mówię całkowicie poważnie," odpowiedział, jakby ogłaszał kwartalny plan inwestycyjny. "Właśnie wróciłem do kraju. Moi rodzice chcą, żebym jak najszybciej się ożenił. W ich oczach żonaty mężczyzna oznacza stabilność. A tylko stabilny mężczyzna może odziedziczyć rodzinny biznes." Zamilkłam. Dwa dni temu przysięgłam, że przyprowadzę do domu kogoś lepszego niż Rhys. Kogoś wystarczająco imponującego, żeby zamknąć usta moim rodzicom. A teraz wszechświat udzielił odpowiedzi – tylko z grubą warstwą ironii. Ale wiedziałam. Małżeństwo nie powinno tak wyglądać. Raz już przeżyłam zaręczyny bez miłości. To, co po nich zostało, to dom pełen ciszy, intymność, która wydawała się pusta, i powolna, brutalna erozja mojego szacunku do samej siebie. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć "nie". Ale w tym momencie zadzwonił mój telefon. Ostry dzwonek przeciął ciszę jak nóż. Spojrzałam na ekran – i poczułam, jakby w mojej piersi wybuchła bomba. Caroline Vance. Moja matka. Katherine wróciła. Musiała zadzwonić, żeby ogłosić początek czegoś. Spojrzałam na tę twarz – znajomą, a jednak obcą – a potem z powrotem na mój telefon. I w końcu wypowiedziałam te słowa: "Nie mogę się zgodzić." Wyszłam z apartamentu hotelowego, a dzwonek nadal piszczał za mną. Odebrałam nie dlatego, że chciałam, ale dlatego, że musiałam – desperacko – przeciąć tę pępowinę, która wciąż wciągała mnie z powrotem w przeszłość. "Dlaczego nie odbierałaś telefonu? Chciałaś mi zafundować zawał?" Głos mojej matki rozbrzmiewał szybko, jak karabin maszynowy. "Myślałam, że leżysz martwa w rowie albo porwał cię jakiś maniak! Wracaj do domu. Natychmiast. Musimy porozmawiać." "Już jestem w drodze," powiedziałam chłodno i rozłączyłam się, zanim mogła rozpocząć drugą rundę. Podałam kierowcy adres moich rodziców i opadłam na tylne siedzenie, jak ktoś przygotowujący się do kolonoskopii bez znieczulenia. Okej. Załatwmy to. Mój sąsiad – aka mój facet na jedną noc – był prawdopodobnie szalony. Ale póki w mojej krwi krążyła jeszcze kropla alkoholowej odwagi – póki stara Mira, rozpaczliwie pragnąca miłości, nie wczołgała się z powrotem i nie przejęła kontroli – musiałam działać szybko. Musiałam rzucić ten roztrzaskany bałagan z powrotem w ich idealne, małe twarze. Posiadłość rodziny Vance znajdowała się w takiej podmiejskiej enklawie, która nie witała nikogo, kogo nie było stać na BMW. Żadnych stacji metra. Żadnych tras autobusowych. Tylko elegancko sformułowane "trzymaj się z dala, biedoto". Przy żelaznej bramie wzięłam głęboki oddech. Czułam się jak bokser wchodzący na ring. Ramiona spięte. Podbródek uniesiony. Emocjonalna zbroja zapięta i załadowana. W momencie, gdy weszłam do salonu, poczułam zapach zasadzki. Mój ojciec – Franklin Vance – siedział samotnie w swoim skórzanym fotelu, z tym samym wyrazem twarzy, którego prawdopodobnie używał do zwalniania niedomagających menedżerów funduszy hedgingowych. Obok niego, moja matka, Caroline, z nienaganną fryzurą i idealnie ułożonym sznurem pereł, uśmiechała się tak, jak lekarz, mówiąc: "Rak się rozprzestrzenił." Po ich lewej stronie Rhys siedział na sofie, cały poważny i ponury, jakby czekał, aż prawnik rozwodowy wyreżyseruje jego następną pozę. A po prawej? Katherine, oczywiście. Brakowało nam tylko młotka i protokolanta sądowego. To był proces. Ja byłam oskarżoną. A wyrok został już napisany. Matka uderzyła pierwsza. "Co ci tak długo zajęło? Dzwoniłam do ciebie kilka godzin temu." Skrzyżowała ramiona, jej ton był zimniejszy niż klimatyzacja. "Korki," skłamałam. Gdybym im powiedziała, że właśnie uciekłam od mężczyzny w ręczniku, zamknęliby mnie w zakładzie. "Więc? Po co tu jestem?" Mój ton był ostry, lodowaty. Nikt nie odpowiedział. Dopóki Rhys nie wstał, z bandażem wciąż na czole. Widok jego wyglądającego na niejasno rannego przyniósł mi najmniejszy przebłysk ponurej satysfakcji. "Zostawiłaś to u mnie," powiedział powoli, trzymając coś w ręku. "Twój budzik w kształcie misia." Wpatrywałam się w niego. Tani, obity elektroniczny zegar w kształcie kreskówkowego misia, z plastikową tarczą porysowaną i wyblakłą od ponad dekady użytkowania. A teraz ta relikwia była ich początkowym ruchem? Wściekłość wpełzła mi do gardła, ale stłumiłam ją. "Dzięki," powiedziałam beznamiętnie. "To… miłe." Wyrwałam ten śmieszny zegarek i odwróciłam się, żeby wyjść. Dajcie spokój. Nikt nie zwołuje pełnego rodzinnego spotkania tylko po to, żeby zwrócić cholerny budzik. Wiedziałam lepiej. Chodziło o upokorzenie. O postawienie mnie na moim miejscu. Oni byli prawdziwą rodziną. Ja zawsze byłam outsiderką – zapraszaną tylko wtedy, gdy potrzebowali rezerwowego gracza. "Czekaj," powiedziała moja matka, jej głos był jeszcze zimniejszy niż wcześniej. Zatrzymałam się. Nie odwróciłam się. Skrzyżowała ramiona ponownie i uśmiechnęła się – tym ciasnym, jadowitym uśmiechem, który widzisz tylko wtedy, gdy lekarz mówi "czwarte stadium". "Teraz, gdy Katherine wróciła," powiedziała, "a skoro ty i Rhys zerwaliście, uważamy, że nadszedł czas – on i Katherine powinni się zaręczyć." Wydałam krótki, pozbawiony humoru śmiech. Odwróciłam się powoli, pozwalając sarkazmowi kapać z moich ust. "Jak najbardziej. Planujcie, co chcecie. I tak nigdy nie pytaliście o moją opinię." "Kiedyś pytaliśmy," powiedziała, jej głos stał się ostry, "kiedy byłaś jeszcze rozsądną córką. Tą z potencjałem." Zrobiła krok bliżej. "Jesteś zbyt emocjonalna, Miro. Twoja niepewność uczyniła cię paranoiczną – oskarżającą Rhysa, próbującą go kontrolować. Nie ufałaś mu, i to zniszczyło związek." Jej słowa były ostrzami. Lekkie w tonie. Bezwzględne w skutkach. "Więc to twoja wina. I powiesz to jasno w prasie. Powiedz im, że zakochałaś się w kimś innym. Dlatego zakończyłaś zaręczyny." Zamarłam. Coś pękło w mojej piersi – jakby rozerwali ją gołymi rękami. Spojrzałam na nich, na wszystkich – moich rodziców, Rhysa, Katherine. Tacy spokojni. Tacy wyrachowani. Jak scenariusz, który ćwiczyli przez tygodnie. Czym zasłużyłam sobie na to? Gdzie popełniłam tak wielki błąd? Byłam gotowa wybuchnąć. Wybiec. Ale wtedy mój ojciec w końcu wstał. Jak sędzia przygotowujący się do odczytania wyroku. "Nie musisz się martwić o znalezienie kogoś nowego," powiedział z absolutną stanowczością. "Już wszystko załatwiliśmy—"

Najnowszy rozdział

novel.totalChaptersTitle: 99

Może Ci Się Również Spodobać

Odkryj więcej niesamowitych historii

Lista Rozdziałów

Wszystkie Rozdziały

99 rozdziałów dostępnych

Ustawienia Czytania

Rozmiar Czcionki

16px
Obecny Rozmiar

Motyw

Wysokość Wiersza

Grubość Czcionki

Rozdział 5 Wniosek – Spoliczkowałam Narzeczonego, A Potem Poślubiłam Jego Miliardera Nemezis | Czytaj powieści online na FicSpire