W mrocznych pograniczach przemknął pędzący samochód, za którym w pościgu ruszyły radiowozy, wyjąc syrenami.
Z radia dobiegł pilny komunikat: "W samochodzie znajduje się co najmniej pięćdziesiąt kilogramów narkotyków i ponad tuzin porwanych dzieci. Ich rodzice są bogaci; ci przestępcy nie tylko zażądali okupu, ale planują sprzedać dzieci później."
"Swołocz!" Ścigający oficer uderzył dłonią w kierownicę, wciskając pedał gazu z całej siły.
Nagle z pola wyłonili się wieśniacy, blokując drogę. Nieważne, jak bardzo oficer trąbił, poruszali się powoli, odmawiając ustąpienia.
Młody oficer miał już wyskoczyć z samochodu w gniewie, gotów się z nimi skonfrontować, ale powstrzymał go weteran.
Weteran stwierdził: "Nie idź. Ci wieśniacy wzięli pieniądze od przestępców jako strażnicy. Skończy się to tylko bezsensowną kłótnią."
Oczy młodego oficera rozszerzyły się z niedowierzaniem. "Ale życie jest zagrożone! Jak śmią?"
Weteran westchnął, wiedząc, że przegrali pościg. "Oczywiście, że śmią. Bycie strażnikiem płaci o wiele więcej niż lata uprawy roli. Prawo nie ma znaczenia w tych odległych rejonach."
Frustrowany, młody oficer ponownie uderzył w kierownicę i spojrzał na wieśniaków, dostrzegając wychudzone dziecko, nie więcej niż sześcio- czy siedmioletnie, stojące spokojnie. Mruknął: "Ona jest taka młoda – i pilnuje?"
Ostatecznie przestępcy uciekli, a tej nocy wieśniacy zgarnęli swoją część pieniędzy, z czego Quinlyn dostała najwięcej.
Mając zaledwie dziesięć lat, Quinlyn Yates wyglądała na znacznie młodszą z powodu niedożywienia. Jako sierota nie przetrwałaby w surowych pograniczach.
Na szczęście była bystra i utalentowana w wypatrywaniu. To dzięki jej sprytnemu myśleniu tym razem powstrzymała policję.
Gdy Quinlyn jadła kolację z wieśniakami, ich przywódca podszedł z chytrym uśmiechem. "Quinlyn, te grube ryby chcą się z tobą spotkać na drinki. Możesz mnie zabrać ze sobą?"
Wszyscy chcieli cieszyć się zainteresowaniem przestępców, ale oni patrzyli tylko na Quinlyn.
Quinlyn spojrzała na przywódcę, wypiła zupę jednym haustem, chwyciła pieniądze u swoich stóp i odeszła bez słowa.
Wieśniacy zazdrościli jej sakiewki z pieniędzmi, ale nie odważyli się jej zabrać; bali się konsekwencji.
*****
W domu na obrzeżach wsi świętowała grupa bandytów, gotowa opuścić pogranicza.
Po nalaniu drinków, jeden z popleczników zapytał szefa: "Czy wymyśliłeś sposób na zabranie Quinlyn? Słyszałem, że kilka grup próbowało, ale bezskutecznie."
Szef z blizną na twarzy zaśmiał się lekceważąco. "Poczekaj, aż ją zwiążemy. Jak tylko wydostaniemy się z pogranicza, nie będzie miała wyboru, jak tylko z nami pracować."
Właśnie skończył mówić, gdy Quinlyn weszła sama do środka. Rosli mężczyźni powitali ją ciepło, traktując jak jedną z nich, nawet proponując drinka.
"Nie, dziękuję," odpowiedziała Quinlyn, odsuwając szklankę. "Nadal macie zakładników. Picie może prowadzić do kłopotów. Będę pilnować."
Szef, lekko pijany, pochwalił ją. "Quinlyn, jesteś taka niezawodna. Mówią, że jeśli ludzie chcą bezpiecznie przekroczyć granicę, muszą cię znaleźć. Jesteś najlepszym zwiadowcą.
"Inni po prostu mieli pecha i zostali później złapani, ale nie martw się, z nami będzie dobrze."
Podczas gdy on się przechwalał, Quinlyn już wymknęła się przez drzwi, ignorując go całkowicie.
Na podwórku znalazła grupę brudnych dzieci stłoczonych razem. Na jej widok ich twarze wyraziły szok i strach, a niektóre od razu zaczęły płakać.
Quinlyn przeszukała tłum i wybrała chłopca w wieku około piętnastu lub szesnastu lat. Podeszła, przecięła taśmę krępującą go i spokojnie powiedziała: "Biegnijcie górską ścieżką za domem do placówki."
Chłopiec spojrzał na nią z niedowierzaniem. "Wypuszczasz nas?"
Quinlyn nie odpowiedziała. Szybko rozwiązała wszystkich, uciszyła ich i rozkazała im biec po cichu.
Chłopiec był na tyle spokojny, że pomógł młodszym dzieciom bezpiecznie uciec. Po wyjściu na zewnątrz, na podwórko, nie mógł się powstrzymać i spojrzał na Quinlyn, pytając: "Nie idziesz z nami?"
Quinlyn zabezpieczyła podwórko i podważyła drzwi zaparkowanego pojazdu. W końcu odpowiedziała: "Idźcie naprzód. Dogonię was." Z tymi słowami wślizgnęła się do samochodu.
Chłopiec chciał ją ostrzec przed niebezpieczeństwem, ale czas naglił. Nie odważył się zwlekać i poprowadził pozostałych ciemną górską ścieżką.
*****
Quinlyn wróciła z dzbankiem alkoholu i postawiła go na stole. "Na wasz pożegnalny toast," powiedziała.
Grupa, już w dobrych nastrojach, ochoczo odpieczętowała go i wdychała mocny aromat trunku, zamykając oczy z rozkoszą.
Mężczyzna z blizną na twarzy przechwalał się: "Zawsze jesteś taka troskliwa, Quinlyn. Nie martw się, kiedy wrócimy, przyniosę ci smakołyki i fajne rzeczy – nigdy nie pożałujesz, że stąd wyjechałaś!"
Dobry alkohol nie zniechęcił ich do zamiaru zwerbowania Quinlyn; wręcz przeciwnie, wzmocnił ich determinację.
Quinlyn podała im duże szklanki do picia, a następnie wyszła na zewnątrz, aby usiąść na progu, wpatrując się w księżyc.
Odkąd pamiętała, mieszkała w tej wiosce, gdzie przemoc zdarzała się każdego dnia. Czasami czuła, że nawet księżyc został skażony.
Dziesięć minut później z wnętrza dobiegł głośny huk. Przewróciła się, wyglądając przez drzwi i zobaczyła szefa strzelającego na oślep.
Wymieszała kilka funtów czystej kokainy z dzbankiem, a jej efekty zaczęły działać niemal natychmiast.
Szef, który wypił najwięcej, jako pierwszy zaczął mieć halucynacje. Rozległy się strzały, zabijając na miejscu trzy osoby.
Pozostali, również pod wpływem, wyciągnęli broń i zaczęli strzelać na oślep. W niecałą minutę wszyscy w środku leżeli na ziemi.
Quinlyn weszła z powrotem do środka, przechodząc nad skąpaną we krwi podłogą do szefa. Zobaczyła, że ma pianę na ustach, wciąż żywy, ale zagubiony w swoich halucynacjach.
Ignorując jego cierpienie, pochyliła się, podniosła broń i przyjrzała się jej z ciekawością. Wcześniej tego dnia powstrzymała policję przed pościgiem, wiedząc, że przestępcy są uzbrojeni i mogą być niebezpieczni.
Nawet po przekroczeniu granicy mogła skontaktować się z organami ścigania, aby ich schwytać. Jednak po usłyszeniu o porwanych dzieciach – z których jedno już nie żyło – działała jako pierwsza, aby pozbyć świat tych szumowin.
Po bezskutecznym poszukiwaniu odpowiedniej broni, Quinlyn westchnęła i odwróciła się, aby odejść z torbą pieniędzy.
Gdy mijała podwórko, rzuciła latarnię na dach. W ciemności, gdy jej postać zniknęła, płomienie szybko ogarnęły dom.
Kiedy policja otrzymała wiadomość z placówki, uratowane dzieci zdążyły już zadzwonić do domu, a ich rodzice obiecali przyjechać tak szybko, jak to możliwe.
"Cieszę się, że wszyscy są bezpieczni." Oficer szybko znalazł chłopca, chcąc dowiedzieć się, co się stało. "Czy to ty ich wyprowadziłeś? Jak uciekłeś? Czy ktoś ci pomógł?"
















