Maurice zawahał się na chwilę i odpowiedział: „Na drugim piętrze, pokój przy oknie”.
Quinlyn skinęła głową i ruszyła na górę, ignorując wszystkich wokół. Jej szybkie ruchy były tak zdecydowane, że zanim zniknęła na drugim piętrze, wszyscy w końcu zareagowali.
Tina wstała, trzymając Harriet, a jej pierś unosiła się z gniewu. „Co ona ma na myśli? Żeby taka młoda dziewczyna była tak lekceważąca i od razu czepiała się Harriet!”
Tego Tina nie mogła znieść najbardziej. Po stracie dziecka popadła w głęboką depresję i dopiero po adopcji Harriet odnalazła radość. Wlała całą swoją miłość w Harriet, traktując ją jak najcenniejszy skarb.
Maurice, świadomy jej uporu, próbował ją uspokoić. „Hailey też jest twoim dzieckiem, a tata ją zaakceptował. Powinnaś ją traktować życzliwie”.
Tina była wyraźnie niezadowolona, mamrocząc: „Ona w ogóle nie wygląda jak moje dziecko”.
Maurice nie był pewien, jak to się wszystko potoczy. Widząc napięcie, doradził: „Po prostu jej unikaj, jeśli jej nie lubisz. Tata poprosił, żeby została w Dworze Andersonów, a ja ją tam wkrótce zabiorę”.
„Co? Dwór Andersonów? Jak ona mogła?” Tina westchnęła, a następnie mocniej przytuliła Harriet, mówiąc: „W takim razie Harriet też tam pojedzie”.
Wszyscy wiedzieli, że Edward ma wiele skarbów, a mieszkanie w dworze oznaczało bliskość do nich.
Chociaż Harriet bała się Edwarda i nie była chętna do wyjazdu do Dworu Andersonów, myśl, że Quinlyn dotrze tam pierwsza, wzbudziła niechętną nutę oczekiwania.
„W porządku, to nie ja tu rządzę”, powiedział Maurice, masując skronie, czując ból głowy od kłótni. Jego ton był teraz poważniejszy. „Po prostu zachowujcie się na razie, zrozumiano?”
Upomnienie przed stylistą zawstydziło Tinę, jej oczy zaczerwieniły się ze złości, a jej uraza do Quinlyn pogłębiła się.
Kłótnia na dole nie przeszkadzała Quinlyn. Po podróży z pogranicza, nieznane otoczenie utrzymywało ją w stanie wysokiej gotowości i od dni nie spała dobrze.
Jej dziesięcioletnie ciało mogło znieść tylko tyle, a gdy tylko weszła do środka, zapadła w głęboki sen.
*****
Kiedy Quinlyn obudziła się następnego ranka, światło słoneczne przesączało się przez cienkie zasłony, oświetlając pokój wypełniony różowymi dekoracjami i różnymi pluszakami.
Podniosła lalkę Barbie z szafki nocnej i z poważną miną oderwała jej głowę, aby sprawdzić puste wnętrze.
Na szczęście nie było tam żadnych kontraband. Przemytnicy z pogranicza często wykorzystywali takie zabawki do handlu, co sprawiło, że nie darzyła ich sympatią.
Po wstaniu z łóżka i otwarciu drzwi powitał ją kuszący aromat jedzenia, przez co jej burczący żołądek zaczął się domagać po dniu postu.
W tym momencie kamerdyner, Archer Foreman, wszedł na górę i odetchnął z ulgą, widząc ją. „Quinlyn, w końcu się obudziłaś. Pan Anderson już wyjechał do biura. Dzisiaj pani Anderson planuje zabrać ciebie i Hailey na zakupy po przybory szkolne”.
Quinlyn przypomniała sobie, że są wakacje letnie, wyjaśniając, jak porywacze mogli upolować tak wiele dzieci w tym pośpiechu. Czując się nieswojo z powodu bezpieczeństwa w mieście, odmówiła: „Nie, dziękuję. Chcę dzisiaj zostać w domu”.
Archer był zaskoczony jej odmową i poczuł się niezręcznie, ale zaprosił ją na śniadanie. Przy stole czekały Tina i Harriet, czekając na Quinlyn zgodnie z instrukcjami Maurice'a.
„Jest już późno, a moi przyjaciele dzwonią i pytają, gdzie jestem”, nadąsała się Harriet, trzymając mleko. „Mamo, nie chcę już na nią czekać”.
Tina czule uszczypnęła Harriet w policzek. „Śmiało, zadzwoń do swoich przyjaciół. Wkrótce wyjdziemy, a jeśli ona jeszcze nie wstanie, nie będziemy na nią czekać”.
Na to twarz Harriet rozjaśniła się i podskoczyła od stołu, mając nadzieję, że Quinlyn będzie spać jeszcze dłużej. Tina spojrzała na zegar, jej cierpliwość szybko się kończyła.
Właśnie wtedy na schodach rozległy się kroki. Tina podniosła wzrok, gdy Quinlyn zeszła na dół i od razu zakpiła: „Spać tak długo i kazać wszystkim czekać na śniadanie? Co za brak manier.
„I co masz na sobie? Idź się przebrać. Nie ma na to teraz czasu; po prostu usiądź i jedz. Harriet nie może się doczekać, żeby wyjść”.
Po rzuceniu krytyką Tina nie mogła powstrzymać się od poczucia, że nic w Quinlyn nie jest w porządku. Jednak, postępując zgodnie z dyrektywami Maurice'a, powstrzymała się i dodała: „Kiedy poznasz przyjaciół Harriet, pamiętaj, żeby być uprzejmą.
„Pochodzą z elitarnych rodzin, innych niż te, do których jesteś przyzwyczajona. Oczywiście, wszystko, czego potrzebujesz, jest tutaj; śmiało kupuj, co chcesz”.
Quinlyn usiadła i wzięła łyk mleka. Po chwili słuchania Tiny, spokojnie powiedziała: „Nie idę. Nie czekajcie na mnie”.
„Co?” Tina była zaskoczona.
W tym momencie Harriet, po skończeniu rozmowy z przyjacielem, podeszła z gniewem. „Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej, że nie idziesz? Kazałaś nam tak długo czekać!”
Quinlyn jadła swoją kanapkę z obojętnym wyrazem twarzy, spokojnie odpowiadając: „Nigdy nie zapytałaś, czy idę, prawda?”
„Ja…” Harriet straciła słowa. Zirytowana, odwróciła się, aby pociągnąć Tinę za ramię, twierdząc: „Mamo, nie zabierajmy jej ze sobą. Nie kupuj jej żadnych ładnych ubrań ani plecaka. Będą się z niej śmiać, kiedy zacznie się szkoła”.
Zgadzając się z Harriet, Tina skinęła głową i odrzuciła serwetkę, wychodząc z Harriet w ciszy. Kiedy zniknął irytujący hałas, Quinlyn poczuła się bardziej komfortowo, jedząc.
Wykwintne posiłki przygotowywane przez kucharza w rezydencji były o wiele lepsze od tego, co jadła na pograniczu i nie musiała ciągle oglądać się przez ramię.
To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy mogła zwolnić i delektować się jedzeniem.
Gdy miała już wstać od stołu, ze schodów rozległy się kroki. Spojrzała i zobaczyła potarganego chłopca w wieku około szesnastu lub siedemnastu lat, schodzącego na dół, trzymającego coś w ręku.
Chłopiec ziewnął i ledwo na nią spojrzał, zanim ją zignorował. Usiadł przy stole i rozkazał gospodyni: „Żadnych kanapek dzisiaj. Usmaż mi stek; pospiesz się, jestem głodny”.
„Dobrze, Stanley, tylko chwileczkę”, odpowiedział Archer z uśmiechem, nie okazując żadnego niezadowolenia. Przedstawił ich: „Stanley, to jest Hailey. Przyjechała wczoraj. Woli, żeby nazywać ją Quinlyn. Quinlyn, to jest twój brat, Stanley”.
Stanley nie zadał sobie trudu, żeby unieść brwi na to przedstawienie. „Moi rodzice dużo się o to kłócili, prawda? Mówili, że co stracone, to stracone. Po co to przywracać do tego bałaganu?”
Archer spojrzał niezręcznie na Quinlyn, wyraźnie przyzwyczajony do braku więzi w rodzinie, ale zaniepokojony jej reakcją.
Jednak, odwracając się, Archer zauważył, że Quinlyn wpatruje się intensywnie w to, co trzyma Stanley – laptop. „Quinlyn, coś nie tak?” zapytał, pochylając się w jej stronę.
Quinlyn wskazała na podświetlony ekran i zapytała: „Gdzie mogę to kupić?”
„Masz na myśli komputer?” Archer zawahał się, wyglądając na nieco niepewnego. „Ponieważ jesteś jeszcze młoda, prawdopodobnie nigdy wcześniej nie korzystałaś z komputera, więc jeszcze nie ustawiliśmy go w twoim pokoju”.
Słysząc to, Quinlyn natychmiast wróciła do stołu, wyciągnęła plastikową torbę z krzesła i wręczyła Archerowi plik gotówki. „Mam pieniądze. Mogę to kupić?”
















