Charlotte wiedziała, że ludzie ją obejmują, ale ledwo czuła ich dotyk. Była odrętwiała, odkąd usłyszała wiadomość o śmierci rodziców. Nawet teraz, po tygodniu, kiedy wszyscy zebrali się, by opłakiwać ich na pogrzebie, ledwo czuła własną obecność, nie mówiąc już o delikatnych dotknięciach tych, którzy próbowali ją pocieszyć.
Charlotte siedziała przy basenie, ciesząc się słonecznym dniem, jak robiła to prawie każdego dnia swojego życia, kiedy ich pokojówka, Zofia, podeszła do niej pilnie. Uprzedzała Charlotte o nagłym pojawieniu się policjantów przed drzwiami wejściowymi. Było późne przedpołudnie, kiedy przybyli do jej domu, aby powiadomić ją o wypadku. Katastrofie lotniczej, która wydarzyła się w środku nocy. Kiedy Charlotte poprosiła o więcej szczegółów, policja nie udzieliła jej niczego więcej. "Nieznane komplikacje z samolotem" – to była jedyna informacja, jaką Charlotte i jej brat otrzymali w związku z wypadkiem, w którym zginęli ich rodzice. Nie była pewna, czy to brak szczegółów dotyczących wypadku sprawił, że czuła, że nie traktuje tego wydarzenia tak poważnie, jak powinna.
Nieznane komplikacje z samolotem. To wszystko, co jej powiedziano. Co to w ogóle znaczy? Jaki rodzaj komplikacji? To samolot; jest wiele bardzo dobrze udokumentowanych rzeczy, które mogą pójść źle w samolocie. Czy to była kwestia mechaniczna? Czy to był błąd ludzki? Czy jej ojciec się upił i próbował pilotować samolot, i wbił go w ziemię? Jak Charlotte mogła właściwie opłakiwać, skoro nawet nie wiedziała, co się stało? Była smutna; oczywiście, że była smutna. Niemal niemożliwe jest uniknięcie smutku, gdy umiera ktoś bliski. Ale dla Charlotte czegoś brakowało. W każdym razie nie była aż tak blisko ze swoimi rodzicami. Nie byli najbardziej opiekuńczymi rodzicami.
Charlotte nie wiedziała, jak odpowiadać ani reagować na cokolwiek teraz, gdy jej rodzice odeszli. Zazwyczaj miała zaplanowaną każdą chwilę swojego życia, wypełnioną przyjęciami i wydarzeniami. A kiedy nie podążała za matką, oczywiście przebywała przy basenie. Ale teraz, gdy nie ma jej rodziców, kto zaplanuje następne przyjęcie? Kto zaplanuje następne wydarzenie? Charlotte wiedziała, że to powierzchowny sposób patrzenia na jej traumę, ale nie wiedziała, jak inaczej sobie z tym poradzić. Zazwyczaj miała kogoś, kto myślał za nią. Mówił jej, co ma robić; mówił jej, co ma mówić. Nigdy wcześniej Charlotte nie musiała myśleć samodzielnie. Dlaczego miałaby to robić? Wszyscy myśleli za nią.
Teraz nie tylko była w żałobie i smutna, ale także zdezorientowana.
Oczywiście dobrze to ukrywała – dla obserwatorów dzielnie stawiała czoła śmierci rodziców. Miała lata praktyki w odsuwaniu na bok swoich prawdziwych uczuć, aby robić to, o co ją proszono. Wychowano ją na damę, jak mawiała jej matka. Nauczono ją uprzejmie się uśmiechać, aby nie okazywać żadnych innych emocji; nauczono ją dbać o swoje ciało i twarz, aby prezentować jedynie piękno i opanowanie; i nauczono ją robić tylko to, co jej kazano, nawet wbrew własnym myślom i emocjom. Zajęło to trochę czasu, kiedy była dzieckiem, ale po latach praktyki i dyscypliny sprowadziła tę praktykę do tego, by nigdy nie pozwalać sobie na żadne własne myśli, tylko po to, by zaoszczędzić czas.
Każdy życzliwy, składający kondolencje, brzmiał dla niej dokładnie tak samo. Do końca pogrzebu opracowała niemal niezawodny scenariusz:
"Dzień dobry! Tak, oczywiście, że cię pamiętam... Dziękuję... Tak, to był taki szok... Och, dziękuję, tak, dziękuję, jesteś taki miły... Oczywiście, dam ci znać, jeśli będę czegoś potrzebować... Dziękuję za przybycie... Przekażę twoje kondolencje... tak, oni by... Dobrze, do widzenia."
Nie znała co najmniej połowy, jeśli nie większości, osób, które ją mijały. Jej rodzice prowadzili tak wystawny styl życia, że Charlotte nie była w stanie nadążyć za ich stale rosnącą siecią kontaktów wśród elity. Właściwie, założyłaby się, że gdyby faktycznie zapytała, kim są te osoby, to albo byliby to znajomi biznesowi jej ojca, co oznaczało, że są w branży nieruchomości, albo byliby to przyjaciele jej matki, co oznaczało, że organizowali i uczestniczyli razem w przyjęciach. Charlotte nigdy nie wpuszczano w sprawy biznesowe jej rodziny i nigdy nie zwracała większej uwagi na przyjęcia, w których uczestniczyła z matką – tak naprawdę uważała je za dość nudne. Każda z tych osób była dla niej obca, poza jej bratem.
Kiedy odgoniła kolejnego życzliwego, wzrok Charlotte padł na jej starszego brata. Stał z boku, najwyraźniej prowadząc poważną rozmowę z wieloma innymi mężczyznami. Pamiętała, że niedawno niektórych z nich obejmowała, ale nie znała ani jednego z ich imion. Jako jej brat, był jakoś wolny od ciężaru mówienia "dzień dobry" i "dziękuję" i "do widzenia" każdemu uczestnikowi pogrzebu. Zamiast tego rozmawiał z kontaktami biznesowymi ich ojca; w ciągu ostatnich kilku lat ściśle współpracował z ich ojcem. Chociaż Charlotte nie miała pojęcia, o czym rozmawiają, mogła wywnioskować z samej ich mowy ciała, że nie jest to przyjemna rozmowa.
Charlotte odwróciła się i zauważyła następnego prawnika swoich rodziców, Karola Oliwy. Stał przy drzwiach, zakładając płaszcz, żeby wyjść. Charlotte wstrzymała oddech – musiała jeszcze z nim porozmawiać. Uprzejmie pożegnała się z kobietą przed sobą, która najwyraźniej była starą przyjaciółką jej matki, i szybkim krokiem podeszła do pana Oliwy. Mniej więcej w połowie drogi do niego zauważył jej podejście; po wyrazie, który przemknął mu po twarzy, mogła stwierdzić, że nie chce tam być, a tym bardziej rozmawiać z Charlotte. Nie mogła go za to winić; sama nie chciała tam być ani rozmawiać z żadnym z tych ludzi.
"Charlotte, bardzo mi przykro z powodu twojej straty" – powiedział do niej płaskim tonem. "To był taki szok, kiedy usłyszałem tę wiadomość".
"Tak, zgadzam się. Właściwie chciałam zadać panu kilka pytań dotyczących testamentu" – powiedziała, obserwując, jak dalej zapina kurtkę. "Są w nim fragmenty, których nie rozumiem".
Większość tego, co robili jej rodzice w imię biznesu, przechodziła jej nad głową, ale było jasne, że ich testament jest niepotrzebnie skomplikowany, a jej brat nie był pomocny. Wszyscy, którzy mieli jakikolwiek kontakt z testamentem, byli tak skryci i nieuchwytni, że Charlotte była zdezorientowana i zaniepokojona.
"Właściwie, Charlotte, muszę wracać do biura. Zobaczę się z tobą i twoim bratem jeszcze dzisiaj, żeby wszystko wyjaśnić".
Charlotte otworzyła usta, żeby zaprotestować – co, nie może zadać nawet jednego pytania? – ale zanim zdążyła wydać dźwięk, odwrócił się szybkim krokiem w stronę drzwi i wyszedł, ani razu się nie oglądając.
Przez chwilę stała na jego miejscu, obserwując jego oddalającą się postać. To... dziwne. Zawsze był dziwnym facetem, ale nigdy nieuchwytnym. Potrząsnęła głową, starając się nad tym nie rozwodzić, i wróciła do tłumu życzliwych. Chociaż wydawało się, że minęły godziny, zanim przez nich wszystkich przebrnęła, pokój opustoszał w zaledwie trzydzieści minut.
"Lottie!"
Charlotte odwróciła się i zobaczyła swojego brata, Teodora, stojącego przed kościołem. Był już ubrany do wyjścia i trzymał w ręku jej płaszcz.
"Jesteś gotowa do wyjścia?" – zapytał.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć Nie, jeszcze chwilę, ale ostre spojrzenie na jego twarzy sprawiło, że zamknęła usta i skinęła głową. Był czymś zirytowany, ale nie wiedziała czym. Nigdy tak naprawdę nie wiedziała, co się dzieje; po prostu podążała za tym, kto był u władzy. Teraz to był Teodor. Ignorując potrzebę skorzystania z toalety, poszła za Teodorem do ich samochodu.
"Dokąd jedziemy?" – zapytała Charlotte brata, zapinając pas bezpieczeństwa.
"Do kancelarii prawnej" – wyjaśnił. "Karol ma nam wyjaśnić testament".
Charlotte ożywiła się. "Więc też uważasz, że to dziwne?" – zapytała. "Czytałam tylko fragmenty, ale wydawało się to bardziej skomplikowane, niż powinno być. Ja..."
"Nie powinnaś tego w ogóle czytać, Lottie" – warknął. "Karol powie nam, co w nim jest. W końcu jest wypełniony językiem biznesowym i formalnym. Nie zrozumiałabyś tego".
Charlotte zamilkła.
Teodor pozwolił jej przez chwilę siedzieć w ciszy, zanim kontynuował: "Kiedy tam dotrzemy, prawdopodobnie najlepiej będzie, jeśli pozwolę sobie na większość rozmów z Karolem. Nie musimy zwalniać tempa, tłumacząc ci każdy szczegół".
Charlotte zacisnęła usta, zanim skinęła głową na znak zgody. Nie było dla niej niczym nowym, że proszono ją o milczenie; wiele razy w życiu słyszała "Po prostu usiądź tam i nic nie mów" od prawie każdego członka jej rodziny. To kolejna rzecz, w której była całkiem dobra.
Wkrótce potem ich samochód skręcił na parking kancelarii prawnej, a dwoje świeżo osieroconych rodzeństwa weszło do środka. Recepcjonistka złożyła im wyrazy współczucia i kondolencje, a podczas gdy Charlotte po raz kolejny odpierała życzenia i uprzejmości, Teodor w milczeniu poszedł naprzód do właściwego biura. Kiedy oboje dotarli do środka, pan Oliwa usiadł przy biurku, otwierając manilską kopertę. Nastąpiła długa przerwa, zanim prawnik ich rodziny odezwał się ponownie. W jego oczach krył się rodzaj wyrzutu sumienia i smutku; przypominało to Charlotte oczy policjanta, który powiedział im o śmierci ich rodziców.
Charlotte wierciła się niespokojnie na krześle, próbując naciągnąć sukienkę. Była zbyt ciasna i podciągała się przez cały dzień, ale to był strój, który wybrał dla niej jej brat. Nie miała ochoty się z nim kłócić, ale po całym dniu zmagania się z tym, żałowała, że tego nie zrobiła.
Teodor obrzucił ją gniewnym spojrzeniem, jakby jej wiercenie się na krześle było równoznaczne z mówieniem zbyt wiele lub nie w porę. Nie chcąc się kłócić w kancelarii prawnej, Charlotte przestała się wiercić i usiadła nieruchomo, zmuszając się do ignorowania fałdującego się materiału.
W końcu pan Oliwa przemówił.
"Po pierwsze, proszę mi pozwolić powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu waszej straty. Utrata rodziców w każdym wieku nigdy nie jest łatwa, ale utrata ich w tak tragiczny sposób... pomaga wam uświadomić sobie, że musicie doceniać to, co macie".
Charlotte była zaskoczona; jego zachowanie całkowicie się zmieniło od czasu, gdy Charlotte widziała go na pogrzebie. Wcześniej był spanikowany, nerwowy i nie mógł wystarczająco szybko uciec od Charlotte. Teraz był opanowany, spokojny i mówił tak, jakby wielokrotnie przećwiczył swoje przemówienie.
"Teraz mam złe wieści" – kontynuował.
"Ostatnio nie mieliśmy nic innego" – wypaliła Charlotte, zanim zdążyła się powstrzymać. Nie chciała, żeby to wyszło; jej filtr zawiódł.
Teodor obrzucił ją jadowitym spojrzeniem, gdy ponownie wierciła się na siedzeniu i siedziała cicho.
"Jakie są złe wieści, Karolu?" – zapytał Teodor, nadal celując w nią swoim gniewnym spojrzeniem.
Charlotte przewróciła oczami w duchu na użycie przez jej brata imienia prawnika. Zawsze robił takie rzeczy – popisując się swoją władzą. Teodor dorastał u jej boku, widział, jak ich matka uczyła ją unikania imion mężczyzn sprawujących władzę, a on radził sobie z tym, używając tylko imion mężczyzn w pobliżu Charlotte w jakiejś dziwnej próbie zademonstrowania swojej władzy i sprawienia, by poczuła się mała. Chociaż Charlotte była do tego przyzwyczajona, myślała, że da sobie spokój z poniżaniem na jeden dzień. Myliła się.
"Cóż" – powiedział pan Oliwa – "wygląda na to, że rodzinny biznes nie radził sobie tak dobrze, jak dali to po sobie poznać wasi rodzice".
Teodor pochylił się do przodu, a jego oczy wróciły do prawnika. "Co masz na myśli?" – zapytał.
"Nie ma łatwego sposobu, żeby to powiedzieć, więc po prostu przekażę wam wszystkie informacje, które mam; wygląda na to, że wasi rodzice dokonali kilka złych inwestycji kilka lat temu, co doprowadziło do utraty dużej części ich pieniędzy. Następnie, z tego, co mogę stwierdzić, zaciągnęli pożyczki z kilku różnych banków – tak, wygląda na to, że z trzech różnych banków".
"Więc musimy spłacić te pieniądze?" – zapytała Charlotte, ignorując tym razem gniewne spojrzenie Teodora. Bardziej martwiła się dołem w żołądku, który mówił jej, że jej życie, po raz kolejny, zostanie wywrócone do góry nogami.
"Nie" – powiedział pan Oliwa płaskim tonem. "Chociaż wasi rodzice nie byli w stanie sami spłacić pożyczek, otrzymali pieniądze na ich spłatę od przyjaciela rodziny. Zobaczmy, gdzieś tu mam jego imię..." Przerzucił kilka papierów, zanim zdecydowanie wskazał na linię. "Pan Ward".
"Tennyson?" – zapytał Teodor.
Charlotte skrzywiła się w duchu; Zawsze z imionami.
"Tak, Tennyson Ward. Był starym partnerem biznesowym waszego ojca, jak sądzę. Dał waszym rodzicom pieniądze na spłatę ich pożyczek i długów".
"Tak, dobrze go znamy. Więc, po tym, jak im pomógł, byli w stanie zarobić trochę pieniędzy, prawda?" – zapytał Teodor, łapiąc się każdej szansy na zdobycie pieniędzy od swoich zmarłych rodziców.
"Cóż... nie do końca. Częścią ich umowy było to, że wszelkie zyski, które osiągnęli ze swojej działalności, wracały prosto do pana Warda, jako rodzaj podziękowania za ciągłe finansowanie ich działalności" – wyjaśnił, przekładając papiery na biurku. Przekonująco ukrywał swój dyskomfort, wyglądając na zajętego, ale Charlotte mogła to przejrzeć; to był ruch, którego jej ojciec regularnie używał.
"Więc... co zostało?" – zapytał Teodor.
"Cóż, nadal macie swoją firmę" – powiedział pan Oliwa. "Chociaż nie ma pieniędzy, oboje jesteście wymienieni jako właściciele firmy. Deweloperka, jeśli się nie mylę".
"I dekoracja" – powiedziało rodzeństwo chórem.
"Tak... i dekoracja" – westchnął. "Poza tym, wygląda na to, że nie ma nic więcej na wasze imię. Kilka lat temu przenieśli prawie wszystko na pana Warda jako rodzaj... ochrony". Pan Oliwa podał Teodorowi stos papierów.
Charlotte nachyliła się, żeby spróbować przeczytać papiery, ale Teodor odwrócił je od niej. Spojrzała na niego gniewnie. "Co to jest?" – zapytała.
Teodor rzucił papiery z powrotem na biurko prawnika we frustracji. "To ich umowa z Tennysonem".
Charlotte westchnęła. "Cóż, czy możemy porozmawiać z prawnikiem, który pomógł im ją napisać? Może jest jakaś luka, która pozwoli nam odzyskać nasze pieniądze" – zaproponowała.
"To nie zadziała" – powiedzieli obaj mężczyźni chórem.
Charlotte zamrugała, zaskoczona ich szybką odpowiedzią. "Dlaczego nie?" – zapytała.
Pan Oliwa westchnął ponownie, nerwowo spoglądając na papiery. "Ja byłem prawnikiem tej umowy, Charlotte. Jest tak solidna, jak tylko można było ją zrobić" – przyznał. Nagle jego nerwowość na pogrzebie nabrała sensu; wiedział, że jego wiadomość dla nich sprawi, że śmierć ich rodziców będzie o wiele gorsza.
Kolejna cisza zapadła nad nimi trojgiem, zanim Charlotte przemówiła.
"Więc... co jeszcze jest w testamencie?" – zapytała.
"Nie rozumiesz?" – zapytał Teodor, odwracając się do niej. "To wszystko. Nie ma nic więcej. Nie mamy nic" – warknął.
"Cóż, nie nic" – dodał pan Oliwa. "Kiedy podjęli decyzję o przekazaniu wszystkiego panu Wardowi, napisali do każdego z was list wyjaśniający ich wybory". Podał Teodorowi i Charlotte małą kopertę z ich imionami. Teodor otworzył swoją od razu, ale Charlotte, z drugiej strony, włożyła ją do torebki. Wiedziała, co tam będzie napisane; prawdopodobnie więcej porad dotyczących etykiety od jej rodziców. Nie spodziewała się nawet namiastki "kocham cię". Obiecała sobie, że przeczyta go kiedyś, ale nie teraz.
Kiedy spojrzała na Teodora, jego list wydawał się go nieco uspokoić. "Co jest w twoim?" – zapytała.
"Nic ważnego" – powiedział, szybko składając list i wsuwając go do kieszeni. To było najbardziej oczywiste kłamstwo, jakie kiedykolwiek widziała, a porozumiewawcze spojrzenie wymienione między dwoma mężczyznami tylko potwierdziło jej przeczucie, że coś jest przed nią ukrywane. Po raz kolejny Charlotte została pozostawiona w ciemności, po prostu ciągnięta za sobą.
Charlotte westchnęła i postanowiła na razie to zignorować. "Więc co sugerujesz?" – zapytała.
Pan Oliwa skinął głową i ponownie pochylił się do przodu. "Cóż, sugeruję, żebyście oboje odwiedzili pana Warda. Jeśli był skłonny pomóc waszym rodzicom, jestem pewien, że byłby skłonny pomóc i wam".
"Doskonały pomysł, Karolu" – zgodził się natychmiast Teodor. "Dziękuję za twój czas i pracę; skontaktujemy się, jeśli będziemy mieli więcej pytań". Teodor uścisnął dłoń pana Oliwy z odnowionym poczuciem pewności siebie, wymieniając jeszcze jedno porozumiewawcze spojrzenie z prawnikiem.
Zanim zdążyła cokolwiek z tego wywnioskować, Teodor zaprowadził ją z powrotem do samochodu. Tym razem podróż samochodem wypełniały odgłosy Teodora rozmawiającego przez telefon. Charlotte po prostu siedziała naprzeciwko niego, obserwując świat za oknem, zastanawiając się, jak jej życie może się jeszcze zmienić.










