Spędziła kilka następnych nocy, przewracając się z boku na bok w łagodnym, inwazyjnym letnim upale, budząc się w przypadkowych odstępach czasu, żeby sprawdzić pocztę, mimo że wszystkie powiadomienia w telefonie miała ustawione na najgłośniejszy możliwy dźwięk. Martwiła się, że jeśli wiadomość jednak nadejdzie, jakimś cudem ją przegapi, a sen, który udawało jej się złapać, był płytki, nie regenerował i był wypełniony dziwnymi snami. W tych wizjach przeszłość, teraźniejszość i niepewna przyszłość mieszały się w bezsensownym kalejdoskopie jej najgorszych lęków. Tennyson zrzucający jej matkę z blanków gotyckiej wieży w ciemność. Dziewczyny w szkole upychające ją do szafki w sali gimnastycznej wypełnionej spoconymi tunikami, starymi piłkami nożnymi z popękanej i brązowiejącej skóry oraz kijami do hokeja pomalowanymi teraz łuszczącymi się żółtymi liniami. Konie gimnastyczne cuchnące tym znanym aromatem zamszu przesiąkniętego dziesięcioleciami potu. Z wyjątkiem tego, że we śnie te bezgłowe konie nie były nieożywionymi elementami sprzętu do ćwiczeń; były rozumne i zdeterminowane, by ją zniszczyć, bez względu na to, jak gwałtownie uderzała w zamknięte drzwi szafki, bez względu na to, czy krzyczała, aż gardło miała szorstkie i suche od wdychanego płynu do mebli i kurzu, bez względu na to, czy zsuwała się po drzwiach, trzymając się ich posiniaczonymi, spoconymi dłońmi i dysząc na swoje zadrapane kostki, a w głowie jej wirowały chemikalia do czyszczenia i śmiech suk na zewnątrz.
A potem była kobieta, której nie znała – blondynka, nieskazitelnie i mocno umalowana, ubrana w sukienkę, która mogła być na niej namalowana. Gorąca, ale bez duszy. Śmiała się, podpalając stos pieniędzy. I przez cały czas w tych scenariuszach gęste, mdłe, trujące pnącza rosły wokół Wren, dusząc otoczenie wokół niej i sięgając po jej palce i gardło. Próbowała je odciągnąć, ale rosły jak hydra; każde pnącze, które ścięła, zdawało się wyrastać w trzy kolejne. Przez cały ten czas jej klienci obserwowali ją, cmokając z dezaprobatą, aż nie pozostało nic poza duszącą zieloną śmiercią, zasłaniającą światło słoneczne i budzącą ją.
Syknęła lub zaklęła na nic, wyciągnęła swoje spocone ciało z łóżka i poszła do łazienki, żeby ochlapać twarz chłodną wodą, może zapalić papierosa przy włączonym prysznicu. To był sekretny nawyk, w który wpadła, kiedy nie chciało jej się wychodzić na mały balkon, albo kiedy nie chciała, żeby ktoś ją zobaczył. Nie była nerwową kobietą – wiedziała dokładnie, kiedy, gdzie i jak się bronić, jeśli zajdzie taka potrzeba – ale nienawidziła myśli, że ktoś może być tam, w krzakach po drugiej stronie ulicy, pod jej mieszkaniem, widząc, jak zapala się jej światło i obserwując, jak wychodzi w swojej obcisłej kamizelce i stringach.
Ta męka stała się nocną rutyną przez kilka następnych dni, potem przez tydzień. Nic nie słyszała. Nie słyszała żadnych dalszych pogłosek o buncie, ale praca nie posuwała się tak szybko, jak chcieli Andersonowie. Nie tylko wyraźne komentarze i skargi pani Anderson z poprzedniego dnia jej to uświadomiły: często w ciągu ostatnich kilku dni obserwowała, jak Andersonowie ich obserwują. Starsza para stała na werandzie z lemoniadą lub słodzoną mrożoną herbatą i uśmiechała się uprzejmie, oferując swoim pokornym sługom drinka lub kanapkę z ogórkiem, ale Wren wiedziała, że lustrują łupy swojej pracy – a przynajmniej pracy ludzi, których wynajęli. Robili to tak długo, jak długo mogli znieść upał, a potem siadali w środku, wygodnie usytuowani w oranżerii lub przy oknie, kontynuując swoją czujność nad udawaną grą w karty lub szachy. Każdego dnia Wren próbowała subtelnie przypomnieć im, w jakiś sposób, że jej chłopcy pracują niezwykle ciężko, ale Andersonowie po prostu się z nią zgadzali, tylko po to, żeby się odwrócić i dodać „Po prostu chcielibyśmy, żeby chodnik był już gotowy” lub „Prawda, ale jak postępuje budowa stawu, Roweno droga?”.
Czasami Wren wolała swoje sny na jawie od tych, z którymi mierzyła się na jawie: przynajmniej te pierwsze, w pewnym momencie, nieuchronnie dobiegały końca.
A dobiegły końca, kiedy Wren w końcu otrzymała e-mail.
Szanowna Pani Noro Backshaw, czytamy w nim:
My, w biurach zarządzających szacownymi posiadłościami Pana Tennysona Warda, z zadowoleniem przyjęliśmy Pani zgłoszenie na stanowisko Tymczasowego Konsultanta i Wykonawcy ds. Ogrodnictwa i Architektury Krajobrazu. Po podsumowaniu Pani curriculum vitae oraz uczuć i entuzjazmu wyrażonych w Pani liście motywacyjnym do samego Pana Tennysona Warda, z radością informujemy, że przeszła Pani do następnego etapu procesu rekrutacji. Pan Tennyson Ward pragnie zaprosić Panią na rozmowę kwalifikacyjną, aby on i Pani mogli omówić Pani wizję renowacji, historię posiadłości oraz Pani zdolność do renowacji i odnowienia jej zgodnie z wysokimi standardami rodziny Wardów. Rozmowa kwalifikacyjna odbędzie się w poniedziałek 17-tego o godzinie 14:30 w Karczmie Amity w Wardville Falls. Prosimy o formalny strój i przyniesienie portfolio fotograficznego oraz planów wszelkich konstrukcji z Pani poprzednich prac. Prosimy NIE przesyłać tych materiałów e-mailem, ponieważ Pan Tennyson Ward nie będzie miał czasu na ich cyfrowe przeglądanie. Uprzejmie prosimy o przyniesienie fizycznych kopii, które zostaną zaprezentowane i omówione osobiście. Dziękujemy za zrozumienie. Z radością rozszerzamy na Panią wspaniałą możliwość współpracy z rodziną Wardów.
Wren przeczytała e-mail kilka razy, na szczęście sama w zaciszu swojego mieszkania. Nie krzyczała, nie wiwatowała, nie skakała. Nie świętowała przedwcześnie. Nie umniejszała ani nie przeceniała siebie, nawet w czeluściach własnego umysłu. Zamiast tego po prostu zanotowała szczegóły w swoim notatniku – jakkolwiek nie znosiła dzielić się czymkolwiek z Tennysonem, wydawało się, że odziedziczyła jego analogowe skłonności – usiadła i uśmiechnęła się do siebie.
Faza pierwsza została zakończona, ale to nie znaczyło, że mogła usiąść i spocząć na laurach – nie, to znaczyło, że musi stać się jeszcze bardziej poważna, być jeszcze bardziej czujna i pozostać, jak zawsze, przygotowana do ataku.
W następny poniedziałek, nieco ponad tydzień po pierwszej skardze Andersonów, ona i jej chłopcy zrobili więcej postępów, niż wcześniej uważała to za możliwe. Nie przeszkodziło to jednak pani A w zaciągnięciu jej do kuchni na „krótką pogawędkę” około południa.
Wren w myślach przejrzała każdy znany jej przekleństwo, zanim uśmiechnęła się uprzejmie. „Oczywiście.”
W kuchni było duszno.
„Będziesz musiała wybaczyć tę kuchnię węglową, kochanie – włączanie i wyłączanie jej przez cały dzień nie jest ani opłacalne, ani dobrze wykorzystuje nasz czas. Obawiam się, że rozpala się rano, kiedy najpierw chcę wody na herbatę, i tak pozostaje, aż węgiel się wypali.”
Siadając na skraju mocno haftowanej poduszki, Wren ukradkiem próbowała wytrzeć pot z twarzy, starając się, by gest ten wyglądał na zwykłą poprawę włosów. Pani Anderson w zielonej sukience pokrytej drobnymi białymi kropkami usiadła naprzeciwko niej. „Chcieliśmy tylko trochę sprawdzić, kochanie. Postępy.”
Wren zachowała neutralny i skrupulatnie uprzejmy wyraz twarzy. „Oczywiście. Coś konkretnego?”
„Cóż, prosiłam, żeby staw był gotowy…”
„Będzie bardzo szybko”, powiedziała Wren, przerywając krytykę, zanim pani Anderson zdążyła ją dokończyć. „Właściwie dzisiaj skończyliśmy kopać.”
„Ale uszczelnianie, instalacja filtra, napełnianie…?”
„Obiecuję”, powiedziała Wren, wykręcając ręce pod stołem, „moi ludzie pracują tak szybko, jak tylko mogą. Oczywiście, oni i ja nigdy nie chcemy iść na kompromis w kwestii jakości…”
„Cóż, kiedy cię zatrudniliśmy, Roweno, mówiąc bez ogródek, spodziewaliśmy się, że możesz zapewnić jedno i drugie. Jakość i szybkość, mam na myśli.”
„Właściwie jest coś, co warto teraz powiedzieć”, wypaliła. To prawda, że nie pomoże jej to w jej sprawie, ale i tak się w końcu dowiedzą, a skoro i tak wydają się wkurzeni, równie dobrze może to ujawnić i poradzić sobie z konsekwencjami wcześniej niż później. „Ja sama nie będę na miejscu przez cały pozostały czas tej pracy. Ale moi ludzie są niezwykle kompetentni i…”
„Przepraszam, kochanie, co ty właśnie powiedziałaś?”
Wzięła głęboki, uspokajający oddech, wdychając rumiankowe i jagodowe zapachy perfum pani Anderson. Prawdziwy, dosłowny piec mógłby wytworzyć tyle ciepła, co wciąż tląca się kuchnia węglowa, której żelazne płyty wciąż świeciły na czerwono. Wren przełknęła ślinę, czując, jak pot spływa jej po piersi, zwilżając t-shirt. Dzięki Bogu za kombinezon roboczy. Było gorąco, ale chronił i ukrywał plamy. „Pani Anderson, powiedziałam, że niestety nie będę tu od końca tygodnia po piątku czternastego, ale zostawiam was w niezwykle kompetentnych rękach.”
„Ale… moja droga…” Pani Anderson wyraźnie próbowała zapanować nad emocjami. Byłoby to komiczne, gdyby staruszka nie miała możliwości wyrwania Wren czeku – i jej zdolności do zapłacenia swojemu zespołowi – spod jej nóg. „Mieliśmy wrażenie, że osobiście będziesz nadzorować wszystko, co się dzieje. Tym wydaje się szczycić twoja firma.”
„Tak jest, a to są bardzo nietypowe i zewnętrzne okoliczności, mogę panią zapewnić”, odpowiedziała Wren. „Ale to sprawa rodzinna.” To nie było kłamstwo. Jakkolwiek nie znosiła tego przyznawać – jakkolwiek on nigdy by tego nie przyznał – Tennyson był technicznie rodziną.
„Rozumiem pani obawy”, powiedziała Wren, dokładając wszelkich starań, aby zachować swoją przyjazną dla klienta fasadę. „Ale mogę panią zapewnić, pani Anderson, że nie wycofałabym się ze swojego słowa w niczym, co nie jest całkowicie łagodzącą okolicznością. Widzi pani…” Tutaj pozwoliła, aby odrobina jej prawdziwych emocji przedostała się do jej wyrazu twarzy. Jeśli pomylą jej zduszone słowa i zamglone oczy, jej ręce mocno zaciśnięte pod stołem, z sentymentem, a nie wściekłością bulgoczącą pod powierzchnią, może to zadziałać na jej korzyść. Niech myślą, że po prostu przepełnia ją szczęście, nadzieja i odrobina niepokoju, a nie jedno, zimne pragnienie naprawienia krzywd, które wyrządzono jej i jej matce. „Mój ojciec żeni się ponownie”, powiedziała im, celując w słaby, chwiejny uśmiech, który, jak miała nadzieję, wyglądał niewinnie na zadowolonego z starego stróża. „Był sam, odkąd jego małżeństwo z moją matką nie wyszło.” Tutaj natychmiast zauważyła, że pani Anderson, zawsze tradycjonalistka z Południa, nie pochwala rozwodu i musiała powstrzymać prawdziwy uśmiech – szerszy i bardziej złośliwy niż fałszywy, który obecnie nosiła – zastanawiając się, co pomyślałaby stara dama, gdyby Ava poszła naprzód z aborcją. Wątpiła, czy kobieta uznałaby to za preferowany wybór z tych dwóch. „Po prostu – nie mogę znieść myśli, że jest sam, w swoim małym starym domku”, powiedziała. Raczej dziesięciopokojowa wiktoriańska rezydencja, ale Andersonowie nie musieli o tym wiedzieć. „Jest po prostu taki hojny, taki miły”, powiedziała, „I zawsze myśli o wszystkich innych. A teraz, kiedy kogoś znalazł… no cóż. To najsłodsza rzecz. Chce, żebym pomogła mu odświeżyć jego mały ogródek – to znaczy, to naprawdę tylko podwórko. Mają prosty ślub, a fundusze są ograniczone, wiecie, i żadne z nich nie jest super ekstrawaganckie. Ale on po prostu tak bardzo kocha swoją nową, uroczą pannę młodą i chcę powitać ją w rodzinie, sprawiając, że ta przestrzeń będzie naprawdę wyjątkowa.”
Widziała, jak pani Anderson zaczyna mięknąć, jej usta pomalowane koralową szminką rozluźniają się z sztywnego nadąsania w łagodny, życzliwy uśmiech. Właśnie, pomyślała Wren, wykorzystaj jej miłość do rodziny, jej szacunek dla wierności i obowiązku wobec starszych. „Wiem, że rozumiesz”, powiedziała, naciskając trochę mocniej – nie na tyle, żeby zniszczyć ten moment, tylko na tyle, żeby popchnąć kobietę przez krawędź, aż…
Pani Anderson wyciągnęła rękę przez stół i chwyciła dłonie Wren. „Oczywiście, kochanie. Jeśli to dla rodziny.”
Wren rozluźniła się i uśmiechnęła się po raz pierwszy szczerze od czasu wejścia do wrzącej kuchni. „Dziękuję, pani A. Naprawdę doceniam pani zrozumienie.”
Kobieta wstała od stołu. „Oczywiście”, dodała, „Skoro nie będziesz tu, żeby nadzorować swoich ludzi, będziemy chcieli mieć pewność co do jakości ich pracy.”
Część napięcia wróciła do wrażliwego miejsca między łopatkami Wren. „Co masz na myśli?”
„To proste”, powiedziała staruszka najsłodszym tonem. „Jeśli praca nie będzie gotowa w ciągu następnych dwóch tygodni… i jeśli nie będziesz tu i nie będziesz wszystkiego pilnować… musimy wiedzieć, że nasze pieniądze nie pójdą na marne. Dlatego, jeśli nie będziemy zadowoleni, obawiam się, że nie będziemy mogli ci w ogóle zapłacić, Roweno, droga.”
Odwróciła się do Wren i uśmiechnęła się, trzymając w rękach puszkę z ciastkami. „Ciasteczko z cukrem?”










