Ava Ward, z domu MacLerie, była kobietą imponującą, pomimo udaru, którego doznała w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat, co przedwcześnie ją postarzyło i ograniczyło jej mobilność. A może, pomyślała ze smutkiem Wren, podpisując się w księdze gości w recepcji ośrodka opieki, dokładniej byłoby powiedzieć, że to zdarzenie medyczne *odmłodziło* Avę. Matka Wren zawsze była i pozostała potęgą. Mając zaledwie siedemnaście lat, opuściła maleńką wyspę na Hebrydach Wewnętrznych, na której została poczęta, urodzona, wykształcona i wychowana, i skierowała swój wzrok na zachód, do Ameryki Północnej. Zrobiła to z zaledwie garstką banknotów – w walucie, której, jak szybko się dowiedziała, w kontynentalnej Wielkiej Brytanii nie akceptowano na południe od szkockiej granicy – i zdeterminowaną gaelicką balladą w sercu.
Pracowała dorywczo w kawiarniach i barach, oczarowując właścicieli swoim rubasznym dowcipem, gęstym akcentem, bujnymi włosami i niezłomną etyką pracy. Czasami wymieniała swoją wiedzę i umiejętności rolnicze na garść gotówki lub miejsce na nocleg, jeśli rolnik potrzebował dodatkowej pary rąk do pomocy przy ocieleniu krowy lub sprzątaniu stajni. Kiedy w końcu zaoszczędziła wystarczająco dużo pieniędzy, kupiła sobie bilet na parowiec na wschodnie wybrzeże. To było bardziej czasochłonne, ale tańsze niż lot. Wbrew przeciwnościom losu, zbudowała sobie życie w Stanach Zjednoczonych. Jej bliskość z naturą i talent do dogadzania i pielęgnowania wszelkich żywych istot sprawiły, że udało jej się wkręcić na stanowisko w pierwszym centrum ogrodniczym, jakie znalazła, i stamtąd pięła się w górę. Zaczynała jako dziewczyna podlewająca rośliny i mieszkająca w kawalerce, potem została kierowniczką w wieku dwudziestu kilku lat z własnym dwupokojowym mieszkaniem, a ostatecznie została dyrektorką generalną sieci. Co miesiąc wysyłała pieniądze dziadkom Wren, chociaż zawsze jej mówili, żeby tego nie robiła; przestali odmawiać przyjęcia pieniędzy dopiero wtedy, gdy pół żartem, pół serio powiedziała im, że jeśli ich nie przyjmą, będzie musiała wydać je na przystojnego chłopca do towarzystwa.
Nie przewidziała spotkania z Tennysonem Wardem.
Matka Wren opowiadała jej tę historię tak wiele razy, że Wren stworzyła własną mentalną wersję narracji, jak film wyświetlany na wewnętrznej stronie jej powiek. Widziała to w trójwymiarowym technicolorze i czuła zapach pasty do mebli ze starego gabinetu matki, jakby rzeczywiście tam tego dnia była. Według Avy, mężczyzna, wówczas po czterdziestce, przyszedł omówić fuzję sieci sklepów ogrodniczych z jego firmą zajmującą się aranżacją wnętrz, aby stworzyć swego rodzaju kompleksową ofertę dla osób kupujących mieszkanie po raz pierwszy i doświadczonych remontujących. Kompleksowa obsługa.
Umowa nigdy nie wyszła poza salę konferencyjną. Ava nie mogła przekonać swojego zarządu, aby się na to zgodził, pomimo znacznej i dającej się udowodnić przenikliwości biznesowej mężczyzny i jego dotychczasowych sukcesów. Jednak coś innego wykiełkowało i zostało podlane w następstwie tego spotkania.
To był namiętny romans i burzliwe małżeństwo – nawet, jak szeptali niektórzy z kręgu towarzyskiego Avy, małżeństwo z musu. Ale ich spekulacje były błędne; Ava zaszła w ciążę dopiero dwa miesiące po ślubie. Początkowo Tennyson był wręcz radosny. Zapewnił Avie wszelkie wygody, udogodnienia i prewencyjną opiekę medyczną, jakiej mogła potrzebować. Nieustannie mówił o wszystkich rzeczach, których nauczy "go": kopania piłki, jazdy na rowerze, a co najważniejsze, kontynuowania nazwiska i działalności rodzinnej w taki sposób, aby był z niego dumny.
„Ale co,” zapytała Ava, początkowo nieśmiało, a potem z coraz większą irytacją, gdy ten trend się utrzymywał, „jeśli to będzie dziewczynka?”
Początkowo był lekceważący, wymijający. „Nie będzie,” mówił. Albo: „Będziemy mieć następne”.
A kiedy Ava stanowczo powiedziała mu, że w rzeczywistości może chcieć dziewczynki i kochać dziecko bez względu na płeć, napięcie między nimi przerodziło się w jawną złośliwość.
Kiedy badanie w dwudziestym pierwszym tygodniu wykazało, że Ava nosi córkę, Tennyson, blady i zacięty, wpatrywał się ponuro w żonę i ziarniste zdjęcie nienarodzonego dziecka na monitorze, pogrążony w spekulacyjnej ciszy własnych, niepodzielanych myśli. Stworzył, jak Ava później zdała sobie sprawę, uprzejmą fikcję o pilnych kwestiach zawodowych i wyszedł. Ultimatum nadeszło w ciągu następnego tygodnia: Tennyson nie chciał, aby jego pieniądze trafiały do żadnego dziecka poza synem. Nie chciał nawet, aby jego hipotetyczny przyszły syn dzielił się jakimkolwiek z ogromnych majątków z jego teraz bardzo realną córką. Ava mogła usunąć ciążę lub zgodzić się oddać dziecko do adopcji… jeśli nie, groził jej rozwód.
Ava wybrała rozwód i hańbę sądów, „I to z radością!” często mówiła Wren. „Nawet gdybym zgodziła się na aborcję, czego nie zrobiłabym, byłam już za daleko. Twój ojciec, będąc mężczyzną, a zatem uważając się za ponad tak trywialne sprawy jak zdrowie kobiet, nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Poza tym, nie mogłam marzyć o tym, żeby cię oddać. Nie dla niego i nie dla niczego. Byłaś moja, moja od chwili, gdy dowiedzieliśmy się, że jesteś tam w moim brzuchu. Mógł zatrzymać swoje pieniądze i gnić, nic mnie to nie obchodziło.”
Po siedmiu miesiącach burzliwego "małżeńskiego" życia, chociaż oboje pozostali małżonkami tylko z nazwy, Wren – maleńka, czerwona i krzycząca z wściekłości – wpadła na świat z zaciśniętymi pięściami i płucami rozciągniętymi do granic możliwości. Ava, która milczała przez cały swój bezbolesny i naturalny poród, szlochała z radości, trzymając surowe i skrzeczące zawiniątko przy piersi, całując nieliczne, cienkie czarne włoski na głowie Wren, które wciąż były lepkie od Bóg wie czego. Nie obchodziło jej to. Mówiła Wren raz po raz, że jej miłość była natychmiastowa i przytłaczająca. Zatarła miłość, którą Ava myślała, że czuła do Tennysona, w pierwszych dniach. „Nawet się nie umywało”, często mówiła.
Gdyby tylko to był koniec.
Gdyby tylko to było czyste zerwanie.
Zamiast tego Tennyson mściwie upierał się, by uczynić życie Avy piekłem. Często mówiła Wren, gdy ta dorastała, że podejrzewa, iż Tennyson szukał wyjścia niemal natychmiast po ślubie. Spontaniczność i ogień, które podziwiał w Avie, gdy się spotykali, irytowały go, gdy zdał sobie sprawę, że nie chce grać potulnej, siedzącej w domu gospodyni domowej dla jego zarabiającego na chleb, wszystko kontrolującego męża. Piękno, które komplementował i pielęgnował tak wieloma klejnotami, perfumami i kosmetykami, że Ava czuła się nieswojo, przyjmując je, nagle nie było błogosławieństwem, ale brzemieniem i zagrożeniem; nienawidził sposobu, w jaki głowy innych mężczyzn odwracały się, by podziwiać jej rude włosy lub jej sprężysty, energiczny chód. Kłócili się niemal bez przerwy, przerywając tylko wrogość, by grać czułą parę na ważnych imprezach firmowych, ponieważ to dobrze wpływało na wizerunek. Wren była przysłowiową kroplą, która przepełniła czarę.
Nie wiedziała, czy czuje ulgę, czy winę z tego powodu. To prawda, jej matka nie była już z mężczyzną, który ją unieszczęśliwiał, ale czasami Wren zastanawiała się, co by się stało, gdyby jej matka była skłonna i zdolna do przerwania ciąży. Albo nawet gdyby oddała Wren i wysłała ją w świat, by dorastała z inną rodziną. Czy pokonaliby swoje problemy? Czy matka Wren byłaby zadowolona i zaopatrzona? Czy miałaby męża, zamiast córki, który by się nią opiekował i wspierał finansowo po udarze? Męża, który byłby do tego znacznie lepiej przygotowany niż trzydziestojednoletnia właścicielka firmy zajmującej się architekturą krajobrazu, która sama obecnie żyła niemal z dnia na dzień? Wren nie wiedziała. I, mając hipotetyczne magiczne lustro, w którym mogłaby zobaczyć alternatywną rzeczywistość, nie była pewna, czy chce się dowiedzieć, nawet gdyby coś takiego było możliwe. Czy jest pożyteczna? Pomocna? Pozytywny wpływ? Czy może jest największym błędem w życiu jej matki?
Jej ojciec z pewnością traktował ją jak najbardziej niewybaczalne upokorzenie. Pomimo tego, że nie chciał mieć nic wspólnego z wychowaniem Wren i odmawiał nawet spotkania się z nią, postawił warunek rozwodu, że będzie kształcona prywatnie w najlepszej i najdroższej szkole, na jaką go było stać. Najlepszej szkole z internatem. Od dnia, w którym po raz pierwszy nauczyła się układać klocki jeden na drugim i nucić swoje ABC, Wren była oddawana pod opiekę obcych ludzi na większość godzin czuwania i snu. Przedszkole, zerówka, pierwsza klasa... praktycznie od momentu, gdy nauczyła się chodzić, była trzymana z dala od matki w czasie trwania semestru. Jej najwcześniejsze wspomnienia o Avie były zabarwione bezsłownym smutkiem, którego nie potrafiła wyrazić w tak młodym wieku. Pomimo faktu, że Ava zawsze traktowała ją z miłością i zapewniała bezpieczne i stabilne środowisko, Wren wyraźnie pamiętała wiele nocy spędzonych na jedzeniu fasolki w sosie pomidorowym na grzance, posiłku niezbyt popularnym w Ameryce, ale który Ava lubiła w swoim rodzinnym kraju. Wren jadła, podczas gdy Ava nie; zamiast tego opierała się o blat w ich małym, ale czystym mieszkaniu i upierała się, że nie jest głodna.
We wczesnych dniach małżeństwa Tennyson zmusił ją do rezygnacji z pracy, a w rzadkiej kapitulacji wobec okoliczności i obciążonych presją oczekiwań, Ava się do tego zastosowała. Przez cały czas trwania czasochłonnej i kosztownej batalii prawnej, która zdefiniowała kilka pierwszych lat życia Wren, trudno jej było znaleźć czas, energię lub zasoby, aby znaleźć nową, stabilną pracę. A Tennyson, ponieważ technicznie zapewniał Wren edukację, nie był prawnie zobowiązany do zapewnienia samej Avie jakiegokolwiek wsparcia; to zostało bardzo jasno określone w intercyzie, która, jak Ava powiedziała Wren później, „była pierwszą czerwoną flagą, gdybym zwracała na to wystarczającą uwagę”. W swoich opowieściach często wzdychała i dawała Wren jakąś wersję przysłowia, że „nawet inteligentne, odważne i zaradne kobiety mogą czasami zostać wykorzystane, moja mała Wren-ptaszku. Myślałam, że jestem zakochana. To może nas oślepić na rzeczy, których nie chcemy widzieć”. Wren głęboko, celowo i być może nieodwracalnie to sobie przyswoiła.
Najsilniejsze wspomnienia Wren to długie, ciemne, wiktoriańskie korytarze szkolne wykonane z lśniącego, lakierowanego drewna. Pudrowy zapach kredy. Dźwięk smagania trzciny przecinającej powietrze i uderzającej w ciało. Tennyson, który zawsze miał słabość do wszystkiego, co europejskie, zwłaszcza do romantyzowanej Starej Anglii, którą stworzył w swojej głowie, znalazł szkołę, która wzorowała się na bezlitosnych instytucjach, które zaśmiecały Wielką Brytanię w połowie wieku i później. One, podobnie jak szkoła Wren, pozostały nieco zamrożone w czasie: lodowate, gotyckie i bezlitosne we wszystkim, od architektury po stosunek personelu do uczniów.
Nie pomagało to, że Wren była mała, chłopięca, chuda i ciemnowłosa; jej koleżanki lubiły blondynki. Jednak była też po prostu... dziwna. Czasami była zbyt głośna, czasami zbyt cicha; unikała kontaktu wzrokowego z innymi, gdy nie chciała spotkać ich spojrzenia, ale mogła przygwoździć cię do ściany skoncentrowaną mocą swojego ciemnego i przenikliwego spojrzenia, co zniechęcało zarówno nauczycieli, jak i uczniów. Nikt nigdy nie mógł się zorientować, czy chcą ją skrzywdzić, czy unikać, a gdy dorastała, postanowiła ułatwić im wybór, skłaniając się ku swoim ostrzejszym cechom: cynizmowi, szybkiemu językowi i złośliwości.
Kochała swoją matkę całym sercem, ale nigdy nie popełni błędów Avy.
„Wren-ptaszku?” zawołała jej matka, odpychając się na wózku po linoleum, wyglądając na szczęśliwą, ale zdezorientowaną. „Myślałam – to sobota, prawda? Czyż nie…?” Pauza. „Czyż nie widzę cię w poniedziałek?”
Odzyskała większość ruchomości twarzy, ale nadal opadała nieco w dół po lewej stronie. Ava nigdy nie komentowała swoich uczuć dotyczących tego, co udar jej zrobił; po prostu kontynuowała, akceptując potrzebną pomoc z niemą, choć stonowaną godnością, i posuwając się naprzód w obszarach, w których mogła. Mimo jej wysiłków, jej protestów, że może coś zrobić, cokolwiek, nie mogła już pracować. Jej energia zbyt łatwo się wyczerpywała, jej umysł zbyt łatwo się rozpraszał, a terapia zajmowała jej większość dnia. Nie, praca nie była teraz praktyczna, więc Wren wspierała je obie, tak jak kiedyś jej matka robiła to dla niej.
Wzdychając, Wren podeszła blisko, schyliła się, by pocałować matkę w policzek, a następnie wyprostowała się. „Obawiam się, że to nie może poczekać do poniedziałku, mamo. Ja…” Wzięła głęboki oddech, przeklinając nagle przyspieszone bicie serca i wciąż pulsujący rytm bólu głowy po kacu. „Muszę ci coś powiedzieć.”
Z udarem czy bez, umysł Avy był ostry; wciąż była sobą, jej żelazny rdzeń ukryty pod zwodniczo kruchą powłoką. Ogień mógł zgasnąć w jej włosach, ale nie w duszy. Jej zielone oczy zwęziły się. „Co to jest?” powiedziała, jej głos był teraz zimniejszy, bardziej skupiony. „To on, prawda? Nic innego nie wywołałoby takiego wyrazu na twojej twarzy, Wren-ptaszku.”
Wren skinęła głową. „Wczoraj wieczorem dostałam list z Biura Mister Tennysona Warda. Mamo… nie wiem, jak ci to powiedzieć. Ale on się żeni ponownie.”
Ava prychnęła. „To cię tak…” Pauza. „Tak zdenerwowało? Kochanie, niech ma szczęście ta głupia dziewczyna, która go zechce.”
„Nie, mamo, nie rozumiesz.” Kilka lat temu Ava mogła połączyć fakty. „Przeczytałam to i rozumiem to tak: dopóki lub chyba że ożeni się ponownie, był zobowiązany do zapewnienia nam przynajmniej jakiegoś wsparcia po swojej śmierci. Twoim prawnikom udało się wycisnąć przynajmniej tyle z ugody, prawda? Pomimo wszystkich pieniędzy, które wydał na swój zespół. Ale chodzi o to, że jeśli ożeni się ponownie, jeśli będzie miał –” zabawne, nawet nie pomyślała o takiej możliwości, dopóki nie powiedziała tego na głos – „jeśli będzie miał dziecko, moje rodzeństwo… wszystko trafi do nich. Do nowej żony. Do nowego dziecka. Mamo…” Jej wściekłość narastała, rozpalona do białości, mordercza i niemal przerażająca w swojej intensywności. „…Zostaniemy z niczym,” wyszeptała.
Gdy twarz jej matki się załamała, gniew Wren ostudził się i stwardniał, broń wykuta w płomieniach. Zrujnuje go. Choćby się waliło i paliło, sprawi, że pożałuje, że nie udało mu się jej pogrzebać. Są rzeczy, których pieniądze nie mogą kupić, jak wygodne zniknięcie dziecka. Nie wtedy, gdy to dziecko wyrośnie na wkurzoną kobietę; a raczej, wkurzoną kobietę, która knuje plan.










